Adam Bałdych & Helge Lien Trio – Bridges

★★★★★★★★☆☆

1. Bridges 2. Polesie 3. Mosaic 4. Riese 5. Dreamer 6. Requiem 7. Karina 8. Missing You 9. Up 10. Lovers 11. Teardrop

SKŁAD: Adam Bałdych skrzypce; Helge Lien – fortepian; Frode Berg – kontrabas; Per Oddvar Johansen – perkusja

PRODUKCJA: Klaus Scheuermann – Hansa Studio

WYDANIE: 28 sierpnia 2015 – ACT

W jazzie skrzypce paradoksalnie pierwszych skrzypiec nie grają. Często pełnią rolę pewnego atmosferycznego tła. Rzadko kiedy wchodzą w rolę lidera projektu. Adam Bałdych swoją twórczością stara się to zmienić i wychodzi mu to naprawdę świetnie. Artysta ten powoli zmienia tę scenę potwierdzając tym samym jego coraz silniejszą pozycję na rynku, prezentując indywidualny język swojej twórczości. Wprowadza w swoje twory nie tylko wrażliwość tego instrumentu, ale i techniczną wirtuozerię, która najczęściej charakteryzuje się siłą swojej dynamiki. W jego muzyce skrzypce to jednak nie tylko dźwięki, ale i konkretna oraz unikalna artykulacja.

Na „Bridges” nie ma sztucznych momentów. Album jest w swojej koncepcji bardzo naturalny. Dzięki swoistej prostolinijności projektu takie właśnie szczere wydawnictwa znajdują odzwierciedlenie w popularyzacji jazzu. Ten nie jest tu wymagający. Nie słucha się tej płyty dla teoretycznych wywodów. Wydawnictwo broni się własną prostotą. 

W jazzie pozbawionym bezpośredniego przekazu słownego bardzo lubię odszyfrowywać tytuły danych kompozycji, które zazwyczaj wywiązują się po pierwszych dźwiękach aranżu. Cenię odkrywanie ich znaczenia na tle muzycznego przekazu i jego odbiciu na emocje panujące w danej kompozycji. Takie są właśnie „mosty”. Jest w niej spora ilość powagi, ale i spora dawka muzycznego hedonizmu. Brzydota łączy się z pięknem, a hałas dzieli miejsce z ciszą. Znajdziemy na niej melancholię i radość. Co najważniejsze, każda z tych emocji jest bardzo dobrze rozproporcjonowana, sama sinusoida wspomnianej dynamiki zawsze wybornie zaakcentowana. Album skonstruowany na pozornie niepewnych motywach, które kulminują się w bardzo skrupulatnie budowanych szczytach, wykończonych na pięknych i naturalnych harmoniach wprowadzających niekiedy filmowy nastrój. 

Na płycie przewleka się aura niezbitej tajemnicy. W skrzypcach Bałdycha na próżno szukać jednak zbytniej euforii i eksperymentalizmów. Bałdych skupia się tutaj na delikatności tego instrumentu i subtelności brzmienia wykazując przy tym niezwykłą kontrolę muzycznego liryzmu. Niekiedy podchodzi do kompozycji dość nieśmiało, z intrygującymi drżącymi artykulacjami na tle fortepianu, które rozbrzmiewa pewną i stałą melodyką pasaży (Bridges). 

Bałdych często posługuje się charakterystycznymi plamami pizzicato, które na tle pozostałego przestrzennego instrumentarium wprowadzają kameralne brzmienie. Urocze są momenty kiedy skrzypce i fortepian łączą się w odpowiednich momentach w unisonie (Bridges, Dreamer). Zwłaszcza w tym drugim utworze ta ekspresja pojedynczych dźwięków dobitnie wzmaga tempo i energię kompozycji dzięki odpowiedniej intonacji dźwięków oraz ich pozytywnej kadencji w pokłonie twórczości Charliego Hadena. 

Bardzo przypadł mi do gustu Mosaic, którego melodyczno-rytmiczne wywody zaaranżowane przez Krzysztofa Herdzina prezentujące bardzo bogatą teksturą brzmienia i tempa 5/4. Utwór jak sam jego tytuł wskazuje na mieszankę instrumentalnych barw, które z drobiazgowej fuzji scalają się w dzikiej żądzy rzewnej melodii wypluwanych dźwięków. Tak też się dzieje za sprawą inspiracji folkiem zmieszanym z dozą przebojowości, którą koi nastrojowy motyw wykończony na fortepianie; w szczególności kiedy pozostawiony jest w aranżacji sam sobie – bez akompaniamentu skrzypiec. Te jednak skupiają na sobie uwagę kiedy przechodzą w solo, które nie wyrywa się zbytnio z głównego tematu, ale i nie powiela swoich wywodów prezentując ciekawe odjazdy harmonii.

Barwa skrzypiec jest na tej płycie bardzo frywolna. Pozostawiona w pewnym uczuciu głodu oraz pozytywnej obojętności i ułomności na tle innych członków formacji. Dźwięki niekiedy wydają się być pozornie niewykończone, aby zastępujące je główne motywy dawały popis klarownych rozwinięć. Wielu z pewnością zadziwią szepczące zniekształcone efekty nielinearnych skrzypiec (Riese). Dla odmiany w Missing You wprowadzone zostały nieco żartobliwe momenty, po raz wtóry dzięki zgrabnej formie pizzicato. Innym razem ekspresja skrzypiec jawi się tu efektem pianissimo, który prezentuje niezwykła skoncentrowana wymowa ekspresji oraz elastyczności dynamiki skrzypiec, aby w końcu dać upust spolaryzowanej melodyce, którą wprowadzają z kolei jedwabiście płynne pejzaże fortepianu. 

Formacja często przy całej konstrukcji buduje utwory na dość wyrywanej melodyce, na wzór szczegółowej ornamentyki wprowadzającej amorficzny nastrój niepewności (Riese). Pięknie uwzględnione zostały tutaj harmonie skrzypiec i pianina, które rozbijają się wtórnie tworząc wieloaspektową formę swej polifonicznej wypowiedzi. Z drugiej strony sekcja rytmiczna jest na tym wydawnictwie bardzo stabilna. Nie wyrywa się tu melodycznemu kontekstowi pozostałej części instrumentarium. Prowadzi raczej merytorycznie standardowe rozwiązania. Na uwagę zasługuje jednak ciekawe podejście w Lovers, gdzie wprowadzony został transowy rytm pobudzający liryczny przekaz samej treści.

Mglisty Requiem jakby tego należało oczekiwać wprowadza odpowiednią dozę nostalgii na tle lamentujących skrzypiec. Fortepian wydaje się tutaj zagubiony, atakujący pojedynczymi dźwiękami. Karina z kolei zaskoczy nas swoją walcową oprawą w hołdzie Keitha Jaretta. Prawdziwa burza czeka na nas dopiero w napiętej kompozycji Up, która jest najbardziej energetycznym utworem na tej płycie. Charakteryzuje się wybuchowymi „chopami” fortepianu i zmodernizowanego podejścia do brzmienia skrzypiec z ciekawymi wykończeniami, która słaniają się twórczością Michałą Urbaniaka czy też Jean-Luc Ponty’ego. Ten utwór to bardzo świeża koncepcja dopieszczona delikatnością „chórów” wręcz niezauważalnych w pędzie drobnych, acz intensywnie melodycznych akcentów tego dramatycznego wręcz przepychu aranżu. Teardrop to oczywiście bonus w postaci coveru Massive Attack. Ku mojemu zdziwieniu uległ niesamowitej dekonstrukcji oryginału na niesamowicie ciekawy charakter „folkowej przyśpiewki”.

Jedyne czego mi brakowało to więcej bezpośrednich dialogów sekcji melodycznej, które na płycie ujmują swoją liryką. Niestety w wielu momentach mamy jedynie przyjemność słuchania solowych prób prezencji muzyków. Bezpośrednie konfrontacja tych instrumentów sprawiała mi na tej płycie zdecydowanie najwięcej przyjemności.