ATAVISMO – inerte

★★★★★★★☆☆☆

1. Pan Y Dolor 2. El Sueño 3. La Maldicion Del Zisco 4. Belleza Cuatro 5. Volarás

SKŁAD: Poti – gitary, wokal; Sandra – perkusja, wokal; Mateo – gitara basowa, wokal

WYDANIE: 7 kwietnia 2017 – Temple of Torturous Records

ATAVISMO

Na łamy Laboratorium zawitał dziś zespól gorącej, hiszpańskiej krwi, grający psychodelicznego rocka progresywnego. ATAVISMO pochodzą z Algeciras i najwidoczniej lubią duże litery oraz wielowymiarowe kompozycje o mocno psychodelicznym zabarwieniu. To dopiero ich drugi album, a już pokazują zadatki na małą sensację.

Już od pierwszej minuty słychać, że zespół nie boi się latynoskich naleciałości w swojej muzyce. Chóralne wokale i akustyczne akordy przewodnie zwiastują bardziej muzykę graną na jakimś kulturowym festiwalu w małym hiszpańskim miasteczku, aniżeli rozbudowany rockowy numer. Pierwsze wrażenia są oczywiście mylące, a zespół tylko komunikuje, że wszystko jest na „inerte” możliwe. Ni stąd, ni zowąd utwór cichnie, ale licznik pokazuje, że to jeszcze nie koniec. Zaczyna się powolne budowanie napięcia, a ja słyszę natarczywe echa Anekdoten. Po jakimś czasie staje się jasne, że kapela wraca do melodii z początku utworu, tylko robi to naokoło, budując ją spokojnie i uszlachetniając na progresywną modłę.

El Sueño to już progresja pełną parą. Szlachetna i dość oldschoolowa. Ponownie słychać w niektórych melodiach Anekdoten, ale tym razem muzyka ATAVISMO sięga znacznie dalej. Ten ponad 11-minutowy kawałek porywa rozdygotanym rytmem i bardzo aktywną gitarą, która wygrywa coraz to ciekawsze motywy. Momentem kulminacyjnym jest rzężąca solówka. Aż dziw, że to tylko trio.

Po tym wszystkim czas na dwie krótsze kompozycje – La Maldicion Del Zisco i Belleza Cuatro. Ten pierwszy robi rewelacyjny użytek z wyrazistej linii basu. Trudno usiedzieć w miejscu, mimo że utwór nie należy do szybkich, a melodia wokalna jest dość senna. Belleza Cuatro można nazwać balladą tego albumu. Jest to najspokojniejszy i najkrótszy utwór na płycie (wciąż 5 minut). Płynie sobie spokojnie przez ten czas, a tamburyn i bas wybijają miarowy rytm. Większe pole popisu mają klawisze, a do tej pory tak aktywna gitara odchodzi w cień.

Volarás to kolejny imponujący długas. Rozpoczęcie znowu pokazuje zgoła inne oblicze grupy, za sprawą mocnego bębnienia o nieco plemiennym wydźwięku, space rockowych teł i zadziornego gitarowego motywu. To wszystko ustępuje po jakimś czasie miejsca akustycznym akordom i pięknej solówce gitarowej. Zespół wyraża fascynację tym, co Pink Floyd w latach 70. robili najlepiej. ATAVISMO wkracza w rejony ładnych akustycznych melodii i przepełnionych wrażliwością solówek. Idealnie współgrają tutaj ze sobą damskie i męskie wokale. Hiszpanie serwują nam tym utworem podniosłe zakończenie, godne tego ciekawego dzieła.

5 utworów i każdy całkiem inny. Mimo to zespół zdołał zachować spójność. Może to dzięki charakterystycznym zagrywkom Potiego, a może niezwykle organicznej sekcji rytmicznej. ATAVISMO grają muzykę czerpiącą wiele z chlubnej przeszłości progresji, ale nie są zwykłymi kopistami. Duch kapeli odciska swoje wyraźne piętno na tym materiale. Może nie każdy utwór robi tak mocne wrażenie jak El Sueño i Volarás, ale to tylko dlatego, że to absolutne perełki tego krążka, które pokazują pełen potencjał tria z Algericas. Google podpowiada, że „inerte” oznacza „obojętny”. Takim ten album pozostawić nie powinien.