Believe – Seven Widows

★★★★★★★★☆☆

1. I 2. II 3. III 4. IV 5. V 6.VI 7. VII

SKŁAD: Łukasz Ociepa – wokal; Mirek Gil – gitara; Satomi – skrzypce, instrumenty klawiszowe; Przemas Zawadzki – gitara basowa; Robert „Qba” Kubajek – perkusja

PRODUKCJA: Believe i Marek Wojtachnia

WYDANIE: 25 października 2017 – Music & More Records

Nie ma wątpliwości, że przez 13 lat działalności grupa Believe wyrobiła sobie własne, niepodrabialne brzmienie. Jeśli chcemy bawić się w porównywanie, to będziemy to raczej robić w kontekście nowych kapel czerpiących z Believe. Charakterystyczna ekspresja Mirka Gila na gitarze solowej w połączeniu ze skrzypcami Satomi stanowi najbardziej wyróżniający się aspekt ich muzyki, którego utrata pozbawiłaby zespół tego czegoś. Wspominam o tym, ponieważ w wielu grupach to wokalista stanowi ten wyróżniający się element, a ostatnie 4 lata to bardzo burzliwy okres, jeśli chodzi o głos Believe.

Cóż za rotacje miały miejsce za mikrofonem pomiędzy „The Warmest Sun in Winter” a „Seven Widows”! Aż straciłem rachubę i, szczerze mówiąc, zainteresowanie. W 2015 roku dostajemy radosną nowinę, że Tomasz Różycki wraca w szeregi zespołu. Miłośnicy klasycznego Believe wpadają w euforię. Długo to jednak nie trwa, bo już w roku następnym to były głos Votum ogłaszany jest jako wokalista warszawskiej kapeli. Myślę sobie: „Nie jest źle, ciekawie to na pewno wyjdzie.” Następnie zupełnie znikąd dociera do mnie świąteczny utwór Oh Lord zapowiadający współpracę z Julią Chmielnik i zaczynam się lekko obawiać, bo to już jednak duży przeskok stylistyczny. Od tamtej pory żadne wiadomości o grupie do mnie już nie docierały, dopóki nie dostałem pocztą „Seven Widows”. Otwieram pudełko i wita mnie twarz Łukasza Ociepy dzierżącego poprzednio mikrofon w zespole Alone grającym muzykę z pogranicza alternatywnego rocka lat 90. i nu metalu. Ok, jestem lekko skonfundowany i już zupełnie nie wiem, czego się spodziewać, ale sprawdźmy, co ma ten pan do zaoferowania.

Od razu słychać, że to po raz kolejny spora zmiana. Tomasz jest dość drapieżnym śpiewakiem i utwory z nim nagrane mają pewien pierwiastek dzikości i nieokrzesania, czego z pewnością niektórym wciąż brakuje, zwłaszcza że Karol Wróblewski, który go zastąpił, pochodzi z zupełnie innej szkoły. Jego pewny głos o nieskazitelnie czystej barwie i niezaprzeczalny warsztat pozwalający mu na większe żonglowanie stylami popchnął Believe na nowe, intrygujące tory. A jak się w tym wszystkim odnajduje nowy wokalista? Łukasz Ociepa śpiewa z dużą dozą wrażliwości, jego głos niesie w sobie pewną prawdziwość, niektórzy powiedzą, że trochę „zawodzi”, ale ja słyszę w tym człowieczeństwo i siłę emocjonalnej ekspresji. Co najważniejsze, świetnie wpasowuje się w styl zespołu.

Pierwszą jednak rzeczą, która rzuca się w uszy w trakcie słuchania nowego albumu, jest wysunięcie wyraźnie na front perkusji. Robert „Qba” Kubajek to kolejny nowy członek zespołu. Gra on bardzo ekspansywnie i zdradza raczej ciągoty do metalowego łojenia aniżeli subtelnego rocka progresywnego. W wielu momentach wpływa to znacząco na dynamikę utworów, co jest nieocenione w tak długich kompozycjach, bowiem na „Seven Widows” nie ma utworu krótszego niż 8 minut.

Pomyślicie pewnie, że Believe całkiem zanurzyli się w progresywności i grają teraz rozbuchaną, wielowątkową muzykę, ale tak naprawdę nie zmieniło się aż tak wiele. Po prostu te kompozycje potrzebują czasu, by się w pełni rozwinąć i pokazać swoją wartość. Zespół umiejętnie absorbuje naszą pełną uwagę i używa tyle czasu, ile potrzebuje, by opowiedzieć nam te smutne opowieści o siedmiu wdowach. Należy wspomnieć, że to pierwszy album koncepcyjny warszawskiej grupy. Teksty ponownie zostały napisane przez Roberta Sieradzkiego, który naszkicował historie o pewnej dozie poetyckości, otwierające furtkę do niejednej interpretacji.

W muzyce nie usłyszycie wielu nowości, ale Believe nigdy nie przejmowali się modami i grali po prostu to, co czuli, ze świetnym rezultatem zresztą. Sekcja rytmiczna chyba nigdy nie była tak soczysta, ale nie zawsze schlebia jej produkcja. W kompozycji VI perkusji zdarza się zagłuszyć wokal i wybić słuchacza z rytmu (gra słów niezamierzona). Łukasz Ociepa świetnie odnajduje się w tych długaśnych kawałkach i stara się eksperymentować z głosem, by nigdy nie nudzić. W IV i VI nie mogę się oprzeć wrażeniu, że śpiewa Jan-Henrik Ohme (Gazpacho), a w tym drugim w intensywniejszych partiach nawet pobrzmiewają echa muzyki jego norweskiej kapeli. Słuchałem paru utworów poprzedniego zespołu Ociepy i ogromnie doceniam jego rozwój, bo przeszedł naprawdę długą drogę i można powiedzieć, że na „Seven Widows” naprawdę się otworzył. Głównodowodzący Mirek Gil i Satomi pieszczą nas wspaniałymi dialogami gitary i skrzypiec, w IV Satomi nawet przejmuje ster z bardzo imponującym efektem. Największe cuda mają jak dla mnie miejsce w III i V, które jako jedyne powalają od pierwszego odsłuchu dzięki rewelacyjnym refrenom i popisom Ociepy. Reszta kompozycji wymaga dużej uwagi i cierpliwości, by w pełni się przed słuchaczem otworzyć, co traktuję jako atut.

Można zawyrokować, że Believe nie zostali w żaden sposób zrażeni zmianami personalnymi i wrócili jeszcze silniejsi. Odważnie nagrali najdłuższe utwory w karierze i zagłębili się w trudne, przesączone smutkiem opowieści, które idealnie idą w parze z ich muzyką. Wokalista wniósł mnóstwo świeżej energii i w pewnym stopniu sprawił, że ta płyta brzmi znacząco inaczej niż jej poprzedniczki, mimo że w sercu grupy wciąż płynie ta sama krew. Jedyny lekki zarzut, jaki mam do grupy, to to, że po wsłuchaniu się dobrze w tych 7 utworów, dostrzeżemy wiele znajomych dźwięków. Jako że to już 6. album Believe, może czas na odważniejsze zmiany? Niemniej jednak kończę narzekania, bo przy tym pięknym krążku należy skupić się na najważniejszym – to dzieło wysokich lotów od jednego z czołowych zespołów progresywnych w Polsce i chciałoby się, żeby wreszcie taką samą renomą cieszyli się zagranicą.