Bjørn Riis – A Storm Is Coming

★★★★★★☆☆☆☆

1. When Rain Falls 2. Icarus 3. You and Me 4. Stormwatch 5. This House 6. Aftermath

SKŁAD: Bjorn Riis – wokal, gitary; Henrik Bergan Fossum – perkusja; Simen Valldal Johannessen – fortepian

PRODUKCJA: Bjørn Riss

WYDANIE: 3 maja 2019 – Karisma Records

Przy recenzji „Forever Comes to an End” zarzucono mi, że zbyt mocno skupiłem się na skojarzeniach z innymi zespołami i popsułem sobie tym wrażenia. Odważyłbym się powiedzieć, że to Bjørn na tamtej płycie zbyt wyraźnie afiszował się ze swoimi inspiracjami, ale oczywiście to tylko moja opinia. Jednak mam nadzieję, że nikt nie uważa, że Bjørn Riis jest wielkim innowatorem, bo „A Storm Is Coming” boleśnie wtedy rozczaruje.

Norweg na swoim najnowszym krążku jeszcze bardziej akcentuje emocje, bardzo rzadko uciekając się do progresywnych zrywów. Powstała przez to bardzo intymna i w większości stonowana płyta, która otwiera się śmielej dla słuchaczy cierpliwych. Przyznam, że początki z tym albumem były nijakie. Prawie nie zauważyłem, gdzie kończy się jeden utwór a zaczyna następny. W końcu jednak wszystko zaczęło nabierać rumieńców i pojawili się faworyci.

Będę unikać porównań jak ognia, bo kto słuchał w życiu progresywnego rocka na kilometr wyczuje, co przypomina mu Icarus. Niemniej jednak jest to jedna z żywszych kompozycji i trudno nie czuć się przy niej dobrze. Zawsze będę powtarzać, że Bjørn jest bardzo utalentowanym gitarzystą i emocjonalnym wokalistą. You and Me pozostanie chyba moim ulubioną kompozycją na płycie z paru powodów. Charakteryzuje go genialna prostota w strukturze i melodii, przez co zostaje w głowie na długo i z pewnością stanie się ważnym elementem koncertów Norwega. Nie spodziewajcie się tutaj jednak epickiego finału, bo nie o to w tym utworze chodzi.

Riis skupił się na tym krążku na bardzo długich utworach. Centralnym punktem „A Storm Is Coming” jest niemal 15-minutowy Stormwatch. Muzyk wykorzystuje tutaj po raz kolejny w swojej karierze imponujący kobiecy głos (Mimmi Tamba). Harmonie wokalne chwytają za serce, a sama kompozycja powala przemyślaną strukturą. Mamy tu elektroniczny puls, momenty akustyczne, wokalne wyżyny, a także wreszcie natchnione gitarowe granie ze strony Norwega, który jakby przez cały album stara się ukryć jak dobrym jest gitarzystą. Album kończą dwie poprawne kompozycje (This House z piękną solówką gitarową, ale to tylko tyle), które zapominam chwilę po nastaniu ciszy.

„A Storm Is Coming” na pewno bardziej trafi do tych słuchaczy, którzy kochają Bjørn Riisa za jego wrażliwość i atmosferyczną część twórczości. Ci szukający wielu imponujących gitarowych momentów i różnorodności, mogą czuć się zawiedzeni. Ja wielkim fanem muzyki Norwega nigdy nie byłem, więc weźcie to pod uwagę. Nie zaimponował mi tą płytą w żaden sposób, nie przebił swoich poprzednich dokonań, ale z pewnością paroma momentami chwycił za serce i nie zostanie ten album całkowicie przeze mnie zapomniany.