Bruno Światłocień – Dies Irae

★★★★★★✭☆☆☆

1. Bliżej 2. Apogeum bólu 3. Płonąca dusza 4. Dziś idę walczyć mamo 5. Dezerter 6. Trauma 7.Otomin 8. Fobie 9. Dies Irae

SKŁAD: Bronisław Ehrlich – gitary, klawisze, głos; Michał Goran Miegoń – różne dźwięki

PRODUKCJA: Michał Goran Miegoń – Studio 8

WYDANIE: 2015 – niezależne

Mrok. To pierwsze skojarzenie z formacją Bruno Światłocień. Nie mają oni łatwo z przebiciem do szerszego grona odbiorców, a ci, którzy chcą przedostać się przez ten ponury pejzaż zadanie będą mieli równie trudne. Chciałoby się rzec – muzyka dla wybrańców. Kiedyś taką rolę dla elit pełnił jazz. Przy muzyce opisywanej niżej grupy można go nazwać totalnym mainstreamem. Na palcach jednej ręki można podjąć się wymiany takich artystów, którzy z taką głębią kunsztu bronią swoich muzycznych ideologii. To nie jest muzyka łatwa, którą zresztą sam autor Bronisław Ehrlich omija szerokim łukiem. Pasja i estetyka wobec efemerycznych klimatów pozostaje zawsze silniejsza. 

Najlepiej od razu się temu oddać, bo jakakolwiek potyczka czy próby opierania się ich brzmieniu z góry należy uznać za przegrane. Zapominając o tym, równie dobrze możemy zapomnieć o czerpaniu przyjemności z tej płyty, jeżeli w ogóle można, ale to już inna historia, o której potem.

Jesteśmy jak deszcz, który pada, więc z tym zaskoczeniem to nie wiem (…) – odpowiada w jednym z wywiadów autor projektu Bruno Światłocień na pytanie, czy coś nas na tej płycie zaskoczy. No, ale właściwie to czemu mielibyśmy oczekiwać jakichś niespodzianek… Tu takich nie ma i zapewne nigdy nie będzie. W porównaniu do wcześniejszego dorobku „Dies Irae” jest to jednak album jeszcze silniej związany z transową i leniwą manierą prowadzenia aranżacji. Rozbita jest na tle niebywałego ambientu, który rzadko, ale jednak, rozdmuchują piórkowate gitarowe zagrywki brudnych strun w Apogeum bólu oraz wprowadzającym utworze Bliżej; subtelne wokalizy oraz industrialne klawisze czy też elektroniczne wędrówki. Eteryczność została tu jeszcze bardziej podkreślona. Album przesłania nieskończona mantrowa maniera i celowa powtarzalność. 

Muzyka poddana jest tajemniczej fonii, którą jest w taki sposób w stanie przedstawić tylko ten artysta. Melodeklamacja uniża się ascetycznej wręcz narracji. Przeszkadzał mi może jedynie brak wysunięcia wokali na przód całej aranżacji, ponieważ w niektórych momentach naprawdę trudno o zrozumienie. Fakt jednak tym bardziej uprzykrza brak wkładki z tekstami, które zdecydowanie zasługiwałyby na przedruk. Z drugiej strony jeszcze bardziej wzmacnia to efekt tajemnicy. Tęsknota, ból i śmierć to główne tematy liryk, a w tym ta najciekawsza, bo z tekstem poety powstańca warszawskiego Józefa „Ziutka” Szczepańskiego, doskonale odzwierciedlająca przygnębienie i strach, z jakim zapewne się w tych walkach ścierano. 

Wizja projektu Bruno Światłocień jest coraz bardziej dopieszczana, dogrywana o właściwie niezauważalne ornamenty, które w ostateczności dają posmak brzmieniowego rozwoju. Nie ma mowy o wybuchowej dynamice. Pomimo swojej prostoty twór jest to jednak paradoksalnie niejednoznaczny oraz iście wielowymiarowy, co podkreślają abstrakcyjne smaczki tajemniczego instrumentarium dodające psychodelicznego posmaku. Na szczególną uwagę zasługuje element łamania pewnej przyjętej wcześniej konwencji, bowiem ambient coraz częściej przerywają wcześniej wspomniane quasi-akustyczne elementy (Płonąca dusza, Trauma, Fobie), by za chwilę po raz kolejny powrócić do majestatycznych powściągliwości dark wave’u. To one właśnie, mimo hipnotycznego ducha rozwoju konstrukcji aranżu, dodają otuchy wobec zatartej melodyki. Ich muzyka to po raz kolejny odizolowany od przyziemnych spraw oraz spleciony w repertuarze zimna i posępności twór. Wszystko to kładzie nacisk na ponure doświadczenia naszego egzystencjalizmu, który kruszy się w bardzo umiejętnie skrywanym pięknie melancholii. 

Dla wielu album z pewnością będzie zahaczać o nadużywaną monotonię, która w transie jednak szuka swojego celu. To właśnie ta prostolinijność i jednostajność są tu najciekawsze, bo przy założeniu odpowiedniego podejścia nie da się tu odczuć znużenia, za które wielu będzie tę płytę niepotrzebnie gnębić. Minimalizm to drugie imię tego albumu, gdzie dźwięk za dźwiękiem gaśnie w niekończących się przestrzeniach neogotyku oraz emanującej instrumentarium pustki. Bruno Światłocień jak zwykle niesie jednak w wielu kwestiach inspiracje Joy Division, The Cure, Variete etc., które są jednak oczywiste, aby się nad nimi rozpisywać.

Klimat jest mocno depresyjny, dlatego muzykę należy bardzo uważnie dozować. To wydawnictwo to mistrzostwo nostalgii i świetny soundtrack pod samobójstwo, tylko szkoda, że byłby na jeden raz. Sentymentalna podróż w mrok. Bez końca. Niesamowicie trudna płyta, która odwdzięcza się swoim pięknem przy odpowiednim nastawieniu, ale nie do wielokrotnego użytku ze względu na pogrzebową atmosferę, która jednak potrafi w równym stopniu przygnębić, co duchowo ubogacić. Ambient i new wave to dwa gatunki, które kierują rozwojem sytuacji na płycie „Dies Irae”. Liryki oraz brzmienie wymieniają się swoimi priorytetami, jasno dając do zrozumienia, że są w tym projekcie równie ważne. „Dies Irae” nie jest dla wszystkich. To apokaliptyczna słodycz dla spragnionych nostalgii i nokturnowych klimatów.