Coldplay – Ghost Stories

Głębia poetyckiego przekazu Coldplay znów zaczyna wypływać na szelf muzycznego liryzmu. „Ghost Stories” to panoramiczny obraz płytowych poprzedników. Kiedyś byli emocjonalnymi pasterzami, którzy dziś bardziej przypominają technicznych programistów, dlatego „Ghost Stories” bardziej skupia się na atmosferze kameralnego downbeatu, jedynie zwracającego się ku „Parachute” (2000). Nie zapomnieli jednak o minimalistycznej palecie brzmień. Na tory znów wracają mdłe melodie, które dryfują na granicy coraz mniej zauważalnego lakonicznego offu. Nuży trochę powtarzalne tempo, które rozbudzane jest jedynie rozmytymi elektronicznymi akcentami. Z drugiej strony zabijają one nieco intymność projektu. Zamiast melancholii i hymnów otrzymujemy więc dramat elegijnych ballad. Może za smętnie, może za mało przebojowego echa, ale czy nie za to ich pokochaliśmy? Album niejednoznaczny, ale przyjemny. Zanurzony w osobistej chandrze Chrisa Martina ostatecznie do mnie przemawia.