Coma – 2005 YU55

★★★★★✭☆☆☆☆

1.Taksówka 2. Turbacz 3. Zaduszki 4. Dionizos 5. Lipiec 6. Magda 7. W cwał 8. Łąka 1 9. Podmiot czynności twórczych 10. Łąka 2 11. YU55 12. Suchotka 13. Biblioteczka 14. Jest to we mnie 15. Inne jeszcze obrazy 16. Łąka 3

SKŁAD:Piotr Rogucki – wokal; Dominik Witczak – gitara;

Marcin Kobza – gitara; Rafał Matuszak – gitara basowa;

Adam Marszałkowski – perkusja

PRODUKCJA: Coma

WYDANIE – 7 października 2016 – Mystic

Dzień po premierze „2005 YU55” natknąłem się na falę negatywnych komentarzy na facebooku. Ponad 80% osób wyraziło swoje ogromne rozczarowanie nowym dziełem Comy, w większości były to też bardzo konstruktywne przemyślenia. Ci, którzy pisali o pozytywach, nie mieli do powiedzenia więcej niż „mi się podoba”. Zaznaczę, że byłem w tamtym momencie po jednym odsłuchu i nie byłem zawiedziony tym, co usłyszałem, bardziej skonsternowany i zaintrygowany. Postanowiłem przeć do przodu i odnaleźć pozytywy w nowej Comie, aby odnieść się jakoś do tych negatywnych opinii. Przyznaję, że im dłużej słucham tej płyty, tym bardziej przechodzę na stronę niezadowolonych fanów, ale podejdźmy do tego profesjonalnie i spróbujmy odpowiedź na pytanie, co poszło nie tak, a co należy odnotować na plus.

Posiadłem dostęp rozpięty do tegoż natchnienia z czasów Grecji starożytnej. Z czasów przed Sokratesa, Platona, gdy się śpiewało historie i życie, łącząc funkcje użytkowe z estetycznymi w jedno z konieczności przechowywania życia w wierszu.

Powyższa parafraza tekstu utworu Dionizos jest w pewnym stopniu wskazówką, jak potraktować ten, jak to zespół Coma sam określa, „Nowy wymiar Comy”. Koncept płyty „2005 YU55” to historia Adama Polaka i wpływu, jaki ma na niego spotkanie z tytułową planetoidą. Postanawia on zagłębić się we własne życie. Trzeba powiedzieć, że pan Piotr… znaczy się Adam, ma bardzo dużo do powiedzenia. Coma nie należy do zespołów oszczędnych w słowa, ale najnowsze wydawnictwo mogłoby zapełnić naprawdę sporo wydawnictw innych grup. Roguc oddaję się tutaj zwyczajnie gawędziarstwu i większość tekstów brzmi jak wypowiedź, z powtórzeniami i zająknięciami. Jest to interesujący i naturalny w założeniu pomysł, ale nie do końca działa w tego typu muzyce. Przyznajmy się do jednego, albo się metafory Roguca lubi, albo nienawidzi. Ja zawsze lubiłem odnajdywać w nich drugie dno. Problem z nowym albumem jest taki, że tych metafor nie ma aż tutaj tak wiele, a to, co chce zespół opowiedzieć pomiędzy wierszami jest zasypane lawiną słów utrudniających dokopanie się do głębszych treści. Kolejną rzeczą, która budzi wątpliwości są anglojęzyczne wtrącenia, które nijak mi pasują do postaci Adama Polaka. To samo miało miejsce na ostatniej solowej płycie Roguckiego, z tą różnicą, że tam bardzo dużo partii było śpiewanych po angielsku, co przynajmniej potwierdzało sens ich użycia. Tu zazwyczaj są to krótkie frazy, które brzmią po prostu obco. Smuci też fakt, że często są to jedyne teksty, które są faktycznie wyśpiewywane. Piotrek postanowił tym razem melorecytować, recytować, gadać i krzyczeć, a śpiewanie zeszło na daleki plan. Wiele osób wini właśnie jego za nagranie tego albumu wokół tekstu, ale trzeba mieć na uwadze, że zespół Coma składa się z wielu osobowości i podjęta decyzja na pewno była przemyślana.

Kiedy już uda nam się przebić przez słowotok wokalisty, usłyszymy muzykę, która w dużym stopniu odbiega od tego, do czego przyzwyczaiła nas ekipa z Łodzi. To kolejny powód do narzekań „prawdziwych” fanów, którzy oczekują od zespołu ciągłych iteracji przeszłości. Poszukajmy na nowym wydawnictwie najpierw starej Comy. Zaduszki napędza rockowa energia i wyrazista ścieżka gitary. Magda także mogłaby z powodzeniem trafić na starsze płyty grupy. To jeden z moich faworytów ze swoją opowieścią o stosunkach z pewną dziewczyną. Utwór mocno nakręca i z każdą minutą staje się coraz bardziej agresywny, dokładnie tak jak stosunek do tytułowej Magdy. Warstwa muzyczna ociera się tutaj o industrial, czyli akurat w tej materii wciąż spore novum. W cwał to już Coma pełną parą z charakterystyczną gitarą solową i rozdygotaną sekcją rytmiczną. Reszta materiału to już większe lub mniejsze eksperymenty. Jednym z  ciekawszych jest Suchotka z bliskowschodnią melodyką, która potrafi porządnie rozbujać. Trylogia Łąka zawiera jednak jedne z najciekawszych dźwięków i rozwiązań strukturalnych. Piotrek w Łąka 1 próbuje nowych form wokalnych, co jest miłym zaskoczeniem, bo można by pomyśleć, że już słyszeliśmy od niego wszystko. Utwór jest też ciekawie skonstruowany z ciągłymi zmianami i połamaną rytmiką. Cała trylogia kojarzy mi się bardzo z muzyką Lao Che. W drugiej części można nawet usłyszeć sporo zabiegów wokalnych, które kojarzą mi się bardziej ze Spiętym niż z Rogucem. Dionizos załapuje się do grona lepszych kompozycji przez udany flirt z elektroniką.

Niestety jest tutaj też wiele utworów, które trudno zapamiętać, bo są zwyczajnie zbyt do siebie podobne (Taksówka, Turbacz). YU55 i Podmiot czynności twórczych to najzwyczajniej w świecie recytacje, w których muzyka jest tylko tłem i nie ma w niej nic ekscytującego. Wyróżnić można jeszcze Jest to we mnie za zupełnie niespodziewaną wrażliwość i bogactwo muzyczne. Słychać harmonijkę, mamy emocjonalne tony gitary, za którymi tak nam tęskno na tej nowej płycie, a do tego kojące dźwięki fortepianu. Dziwnym przypadkiem jest Lipiec, który został skrócony względem wersji z teledysku. Nie zmienia to jednak faktu, że i tak na tle reszty albumu wypada dobrze. Jest to też jedyny utwór, który jestem w stanie w tym momencie zanucić.

You are someone special. Yes, you are.

Warto zauważyć, jak trudne mieli zadanie muzycy, aby stworzyć podkład pod tę nawałnicę słów. Niestety zbyt często słychać, jak ich to ograniczyło, choć parę razy udało im się zaskoczyć naprawdę interesującymi pomysłami (Łąka 1, 2, 3) i faktycznie wprowadzili „Nowy wymiar Comy”. Bolesna prawda jest jednak taka, że tekst stoi w opozycji do muzyki i utrudnia jej odbiór, a każde spotkanie z planetoidą YU55 jest bardzo ciężkim przeżyciem. Płyta nie jest krótka, a jej treść liryczna przeciąża szare komórki.

Jak każdy zespół, Coma miała prawo do opuszczenia swojej strefy komfortu i szukania nowych form wyrazu. Nieważne, co mówią prawdziwi fani, ciągła ewolucja to jedna z najważniejszych wartości artystycznych. Czasami jednak przemiany potrafią być bolesne, zwłaszcza dla słuchaczy, którzy nie dość, że muszą pogodzić się z nowym podejściem, ale też z nieuniknionymi dla poszukiwań potknięciami. Tych ostatnich niestety na „2005 YU55” jest bardzo dużo i trudno na siłę szukać plusów, jeśli muzyka się nie przyswaja. Jest tutaj zalążek czegoś naprawdę dobrego, ale pan Adam Polak postanowił to przysłonić swoim jestestwem, dlatego też słuchanie tego albumu jest tak trudnym przeżyciem. Zwłaszcza dla tych, którzy Comę kochają. Do tej płyty wracać nie będę, ale do kolejnej podejdę jak zwykle z wielkim zainteresowaniem. Czekamy na nowszy wymiar Comy.