Czarcia odyseja jazzu – Dziś jest jutro – cz. III/IV

DZIŚ JEST JUTRO 

Muzycy naprzemiennie działający w różnych muzycznych światkach nie są wcale taką niszą. Tak też prawdopodobnie wygląda muzyk przyszłości. Znalazłem pewien świetny przykład muzycznej wszechstronności w postaci artysty, który koi swoje ambicje raz w black metalu, raz w eksperymentalnej improwizacji, a innym razem w muzyce klasycznej. Mowa o saksofoniście Jonie Irabagonie. Występował jednocześnie u boku Evana Parkera i Marshalla Allena, aby po chwili stawiać czoła maniakalno-intensywnemu Burmese. Ostatnie z jego ważniejszych wydawnictw sięgają zaś po miano brutal progu, które stworzył, udzielając się w The Flying Luttenbachers oraz na albumie „Horrorscenscion” (2012) jakie z kolei popełnił z techniczno-metalowym zespołem Behold… the Arctopus. Jego muzyka to doskonały przykład przenikliwości dwóch sfer omawianej muzyki. Rozmywa owe dyscypliny w proporcjach wynikających z potrzeby, a nie pokazu swoich umiejętności czy też wyjścia z pozycji kontrowersji, czego możemy doświadczyć w trio ezoterycznego „matematyka” rocka Micka Barra (ex Crom-Tech, Orthrelm) wywodzącego się poniekąd z tradycyjnej wirtuozerii jazzu saksofonisty Irabagona.

W metalowych projektach uczestniczą niezliczeni artyści jazzowi. Zwróćmy np. uwagę na takich artystów jak Weasel Walter czy Bill Frisell na płycie formacji Earth „The Bees Made Honey in the Lion’s Skull” (2008). Nie są to supergrupy prowadzone w amoku ambicji, czy też stworzone w wyniku parcia na szkło. To przede wszystkim doskonałe utwierdzenie tezy, że żaden z omawianych gatunków nie może być wywyższany pod względem artystycznego kunsztu. Potencjał rozwoju i współistnienia rocka i jazzu jest nieograniczony o czym świadczyć mogą szerokie wody rozprowadzane przez wcześniej eksplorowany np. styl fusion. Metalowcy też jednak przechodzą jazzowe metamorfozy, czego może być chociażby dowodem stworzone trio gitarzysty Testament, Alex Skolnick Trio, które odnajduje się wyśmienicie w rockowych aranżacjach na jazzową modłę. Obie sfery brzmienia to muzyczne DNA, które naturalnie się uzupełnia i nawzajem ze sobą identyfikuje. Awangarda z jakiej słyną wyżej wspomniani muzycy kierujący się konwencją jazz metalu mają spore tendencje do ezoterycznego tła, które oplata dość niekonwencjonalne struktury i kujące w uszy dysonanse. Nieskazitelne wpływy free jazzu dają się we znaki tym, którzy stronią od niejasnych akordowych sekwencji czy asymetrycznych taktów skąpanych w skondensowanej estetyce metalowej agresji. Nie zawsze jest to jednak estetyczne z punktu widzenia samego brzmienia, bowiem gdy weźmiemy pod uwagę element szerszej palety dźwięków, to ta surowizna i agresja niewątpliwie oryginalnie dostraja jazzowe zaułki improwizacji. Tworząc chaos obłąkanych dźwięków zatrzymanych w pozornym monotematyzmie, zmuszają swoje muzyczne ideały do odkrywania nowych, często świeżych brzmieniowych wzorów. Crossover jazzu, rocka i metalu współcześnie to niekończące się źródło inspiracji. Zmieniają się jedynie proporcje gatunków, które często wychodzą w absurdalne, acz inspirujące twory jak poszerzający swoje awangardowo-black metalowy horyzonty Ordo Draconis oraz Sunn O))), będący reprezentantem abstrakcyjnego doomu, gdzie np. cover Johna Coltrane’a Alice, dzięki minimalizmowi dętych solowych wykonów, zyskuje nowe życie na tle ambientowych konwencji jazzu. Sama formacja doskonale podkreśla zrozumienie obu idei, bo spotykają się tu światy lidera black metalowego zespołu Mayhem z puzonistą Julianem Priesterem kooperującym przecież z samymi znakomitościami jazzu, tj. Herbiem Hancockiem, czy Maxem Roachem. Ten zespół, jakby na przekór, nie stara się jednak szokować, ale szukać stricte międzygatunkowej tekstury. To czyste doświadczenie płynności dźwięku na tle harmonicznych miraży. Ciekawą formę prezentuje swoimi projektami Sleep Terror, który z kolei miesza ze swoją masywną koncepcją imponujących jazzowych licków. Raz tworzone są na marce instrumentalnego death metalu, aby za chwilę chłonąć swoją agresję w schłodzonym chilloutowym brzmieniu. Warto zwrócić uwagę na techniczność owej formacji, gdzie zagrywki niestroniące od syndromów muzycznej schizofrenii ciekawie uzupełniają kontrasty skrzętnie zaaranżowanymi przejściami. Awangardę podtrzymała również konwencja Maudlin of the Well, którego barwa i tonacja smyczków oraz instrumentów dętych w szerokim ujęciu, pomimo dość demonicznej struktury muzycznego surrealizmu, kłania się swoją specyfiką w stronę twórczości Milesa Davisa i Gila Evansa (!). Współcześnie wszystko nabiera jeszcze większego kolorytu dzięki powstającym jak grzyby po deszczu nowym formacjom. Wspomnę tu chociażby o metalowym fusion Exivious, który tworzy gitarzysta Cynic – Tymon Kruidenier. Ich album z 2009 roku pod tą samą nazwą to niezbity dowód i brakujące ogniwo pomiędzy debiutem „cynika”, a ich wielkim powrotem, który spaja obecność ducha i wirtuozerii Allana Holdswortha. Kamień milowy? Czas pokaże. To właśnie ten zespół jak również inne z wymienianych wcześniej formacji z podkreśleniem wspomnianego we wcześniejszej części Gordian Knot, wymieniane są jako grupy, które zachowując ciężkie granie, opierają aranżacje poszczególnych kompozycji na szerokich improwizacjach wokół struktur akordowych, tak jak to się właśnie dzieje za sprawą jazzowych aranżacji. Do równie ciekawych projektów zaliczyć możemy również te poniewierające industrialne brzmienia, tj. mroczny Fredrik Thordendal’s Special Defects, Intronaut z naprawdę wzorową sekcją rytmiczną czy też Meshuggah, zdobiony thrashem przewarstwionym polirytmiczną rywalizacją wzorem indyjskiej tali, której rytmiczne motywy nadają utworowi całą strukturę. Mniejszą dawką techniczności sygnuje się japoński Gonin-Ish. Pomimo niewytłumaczalnych eksperymentów, niosą za sobą specyficzny groove, który trzyma cały aranż w jednolitej oraz intrygującej strukturze. Oczywiście w tej części wypada wspomnieć, jak na tym polu zdają się sprawować Polacy, którzy mogą się pochwalić doświadczeniem w kategorii technicznych wywodów zakrawających o jazzowe meandry brzmień. Mam tu oczywiście na myśli Disperse, którzy wyróżniają się swoją djentową kaligrafią rytmiki. Miłośników tego typu brzmień odsyłam również do Ever Forthnight, którym jednak do klasycznych jazzowych ekspiacji sporo brakuje, ale coś czuję, że kolejne wydawnictwa mogą to zmienić. Wszystkie powyższe przykłady to jednak nic w porównaniu z ultra technicznym Spiral Architect scalającym błyskawiczne gitarowe zagrywki na tle niezgłębionego nikomu wydawać by się mogło metrum. Architekci nie tworzą jednak swojego projektu przypadkowo. Aranżacje pomimo zaciekłej techniki mają kierunek jazzowych dywagacji, podług których inteligentnie podążają.   Podobnie jest w przypadku francuskiego Gorod, który gdzieś tam tą techniczną nonszalancją o jazzujące zagrywki zaczepia. Dużo widoczniejsze jest to jednak w jakże oryginalnej twórczości The Mass, a w szczególności na płycie „City Of Dis” (2003) oraz przy twórczości Blotted Science napędzanej swój muzyczny wywar pięknymi i technicznie zaawansowanymi solami, co niektórzy określają nie tyle jazzem, co XX wieczną muzyką klasyczną. Jeszcze bardziej ku temu skłonni są jednak The Fractured Dimension, którzy chłodząc swoje ostre brzmienia we wpływach muzyki klasycznej XX wieku, zahaczają również o ciekawą formę progresji, która mimo czysto abstrakcyjnych zabiegów, paradoksalnie jeszcze bardziej zyskuje na swojej wyniosłości. Jeśli szukacie czegoś szczególnie skoncentrowanego na egzotyce, spróbujcie zaś Ehpel Duath oraz Estradasphere, prezentujące niebywale odważne aranżacje oparte w dużej mierze na folku. Są i takie zespoły, które nie umniejszają wartości elektronicznym sztuczkom. Animals As Leaders to przykładowa dawka znacznie bardziej eklektycznych dźwięków, które nie omieszkują zahaczać o sferę organiki i o wiele znaczniej wystawionej na próbę melodyki. Drogą melodycznego priorytetu poszli również członkowie Aghora oraz To-Mera, których rytmicznym „bohomazom” przewodzi charyzma żeńskiego wokalu tworząca kolejną wizję i świadectwo wyborności jazz metalowej konwencji, chociaż trzeba przyznać, że niekiedy bliżej im do klasycznej progresji. W lżejszej formie melodycznego kurażu na pewno zadowolą nas grupy Scale The Summit oraz Consider The Source, która w swej twórczości sięga również do ciekawych orientalizmów. Przy tej konwencji wspomnieć należy również fusionowy Kung Fu i chilijski Octopus, a także ciekawy aranżacyjnie i dynamiczny The Aristocrats z dużą dawką subtelnych konwencji jazzującej gitary i niesztampowych perkusjonaliów. Jeśli są tacy, którzy oczekują nieco bardziej soulowego zacięcia polecam funkująco-jazzujący The Budos Band, który zniewala również swoim instrumentalnym afrobeatem oraz intrygującymi orkiestracjami. Bardziej widoczne pokłosie jazzowego wpływu posiada również norweski Shining, który dzięki saksofonowi świetnie dopełnia legendę Johna Zorna z Naked City. Jeśli poruszamy się w ekstremach dobrym przykładem będzie również francuska Akphaezya, łącząca w sobie niezliczoną ilość inspiracji, których dynamika interakcji motywów scalona jest wprost w nieprawdopodobny sposób. Co najważniejsze jednak, w rzeczywisty sposób żonglują pomiędzy dwoma gatunkami jazzu i metalu i wybierając z nich to, co najlepsze wobec ich wybuchowej mieszanki brzmień. Świetny wachlarz instrumentalnego kunsztu ukazuje również niemiecki Panzerballett, który zasłynął z niezwykle kreatywnych aranżacji popularnych coverów. Dziś mnogość instrumentarium automatycznie pozwala sobie na ciekawsze rozwinięcia, doskonale ujednolicając pojęcia jazz i metalu, a nie metalu li tylko inspirowanego jazzem. Oryginalnym posunięciem jest więc dodanie swingowego zacięcia w Diablo Swing Orchestra, który stawia metalowe zagrywki pod ścianą zgryźliwie melodycznych uniesień i genialnych orkiestracji. Podobnie w przypadku równie intensywnych i dynamicznych formacji takich jak Trepalium, operowy Unexpect, eksperymentalny Stolen Babies oraz Fleurety, świetne wokalizy w Pin-Up Went Down, ambientowa potęga kreowania atmosfery Sleepytime Gorilla Museum, mieniących się post-metalowym obliczem Kayo Dot oraz Mestis, czy też elektroniczny The Kilimanjaro Darkjazz Ensemble i nieco bardziej wychodzące naprzeciw swojej metalowej naturze formy Giant Squid i Madder Mortem. Do ciekawych fuzji zaliczyć należy również projekty typu Dog Fashion Disco oraz chociażby jeden z muzycznych konceptów Mike’a Pattona, a mam tu na myśli Mr. Bungle. Oczywiście te dwa wspomniane zespoły to w sporej części gatunkowy pastisz i o ile im się to udaje to mieszanka agresywnego rocka z cyrkowymi jak w tym przypadku ornamentami Le Scrawl oraz Sigh zakrawa raczej o nieudolność aranżacyjnej równowagi. Takie są więc owego konceptu początki i perspektywy rozwoju, który śmiem twierdzić, że w swojej idei dopiero raczkuje. Tymczasem jednak przyjrzyjmy się, czy etykieta jazz metalu nie jest doczepiana do owych formacji na wyrost. Czy aby na pewno to, co słyszymy pod kryptologiczną nazwą międzygatunkowej fuzji, nie mija się z rzeczywistością i wartościami owych muzycznych terminów… Zapraszam do kolejnej i ostatniej części naszej Odysei.