Człowiek z Metalu. Szczegółowa biografia Jamesa Hetfielda – Mark Eglinton – In Rock, 2018

Człowiek z Metalu” autorstwa Marka Eglintona to pierwsza biografia Jamesa Hetfielda. Przyznam szczerze, że byłem tym faktem zaskoczony, bo o ile mniej lub bardziej kompletnych publikacji o Metallice jest kilka, to brak jakiejkolwiek literatury poświęconej jej centralnej postaci może nieco dziwić. Książka pióra Eglintona reklamowana jest jako „szczegółowa biografia Jamesa Hetfielda”, ile w tym wszystkim prawdy? Zaraz się przekonamy. Niech częściową odpowiedzią, tytułem wstępu, będą suche dane – „Człowiek z Metalu” to 221 stron (tyle obejmuje część właściwa książki) formatu A5, zapisane drukiem, który nie wymaga nawet od cierpiącego na krótkowzroczność czytelnika doposażenia w okulary bądź szkła kontaktowe. Zabierając się za tę pozycję, byłem dość sceptyczny, głównie dlatego, że zastanawiałem się, czy biografia Jamesa Hetfielda jest w stanie mnie czymś zaskoczyć. Wychowywałem się na Metallice i od najmłodszych lat starałem się gromadzić wszelkie informacje na temat członków zespołu – notki prasowe, wywiady, artykuły, materiały wideo etc. Z drugiej strony, to właśnie chęć przekonania się o tym, jak dobrze znam historię jednej z największych (nie tylko pod względem wzrostu) ikon muzyki metalowej sprawiła, że z nieskrywaną ciekawością sięgnąłem po tę książkę. Być może „Master of Puppets” słuchałem ostatnio ładnych kilka lat temu, a „Hardwired… to Self-Destruct” okazał się być dla mnie przykrym doświadczeniem potwierdzającym, że Panowie z Metalliki nadal budzą we mnie emocje już tylko ze względu na sentyment, to jednak przywołanie nazwy Metallica, wciąż powoduje u mnie nieco szybsze bicie serca i z automatu wspominam te niemal romantyczne pierwsze odsłuchy klasycznych płyt zespołu, które spowodowały, że ostatecznie sam chwyciłem za gitarę. James Hetfield jako „ojciec założyciel” odegrał w moim życiu ważną rolę i po dziś dzień uważam, że zasługuje on zdecydowanie na więcej uznania jako gitarzysta. Pojawiające się tu i ówdzie opinie o jego nieocenionym wpływie na brzmienie i kształt utworów Metalliki oraz brzmienie i kształt rodzącej się wówczas sceny Bay Area nie są jedynie gestem kurtuazji ze strony „kolegów po fachu”. Hetfield naprawdę wykreował styl, który już w początkach kariery dał mu nieśmiertelność. Chociażby dlatego książka, która traktuje o nim samym, nie o zespole, który stworzył i na czele którego stoi po dziś dzień, należy mu się bezapelacyjnie. 

Metallica – skład, który nagrał pierwsze trzy klasyczne albumy.

Tyle tylko, czy „Człowiek z Metalu” to faktycznie biografia, która spełnia rolę „szczegółowej biografii Jamesa Hetfielda?”. To bez wątpienia chwytliwe hasło reklamowe, jednak już po lekturze kilku pierwszych rozdziałów okazuje się, że nic poza tym. Eglinton bardzo szybko przechodzi od okresu dorastania w nieciekawym Downey do pierwszych prób z zespołami takimi jak Obssesion, Phantom Lord czy Leather Charm. Od momentu wprowadzenia do opowiadania Larsa Ulricha (rozdział 2) właściwie każdy następny rozdział jest niczym więcej jak recenzją kolejnych płyt zespołu od debiutu na składance „Metal Massacre” (jako Mettallica), aż do wydania „Death Magnetic”, z uwzględnieniem towarzyszących im tras koncertowych. To, że czytając poszczególne historie, domyślam się, co będzie za kilka stron, jestem w stanie wybaczyć, już we wstępie usprawiedliwiłem się, że do lektury tej przystępowałem jako wyjątkowo przygotowany czytelnik, ale niewybaczalną jest mnogość absurdalnych błędów i pomyłek, których dopuszcza się autor. Brawa należą się w tym miejscu polskiemu wydawcy, który skrupulatnie koryguje wpadki Eglintona, tłumacząc raz po raz, że Stone Cold Crazy to nie utwór Motörhead, Brian „Pushead” Schroeder nie jest autorem okładki do „…And Justice for All”, utwór Blitzkrieg nie został nagrany przez Diamond Head, Lars Ulrich urodził się zimą, a nie latem 1963 roku, a Phil Lynott nie jest autorem tekstu i muzyki do Whiskey in the Jar. Mylenie dat, nazwisk, wydarzeń oraz ich chronologii stopniowo ogranicza nasze zaufanie do profesjonalizmu autora, który, prezentując „szczegółową biografię Jamesa Hetfielda”, dodatkowo czasami zapomina o samym bohaterze. Dużo uwagi poświęca swoim własnym przemyśleniom i krytycznym ocenom płyt zespołu. Eglinton jawi się jako stereotypowy fan Metalliki, który uznaje za genialne pierwsze pięć płyt zespołu, jednocześnie deprecjonując całkowicie dorobek Hetfielda i spółki z lat 90., potrafiąc zarzucić materiałowi z „Load” i „ReLoad” właściwie jedynie brak agresji i szybkości, która charakteryzowała wcześniejsze nagrania zespołu. Doprawdy wysnuwanie tak banalnych zarzutów w oparciu o własne upodobania przywołuje kwaśny uśmiech na twarzy czytelnika.

Hetfield w charakterystycznej pozie ze swoją legendarną gitarą.

Merytoryczną część książki ratują wypowiedzi kolegów, dziennikarzy i osób, które towarzyszyły Hetfieldowi od najmłodszych lat. Autorem przedmowy jest Chuck Billy z Testamentu, który relacjonuje proces rośnięcia w siłę Metalliki i Hetfielda, zachwalając jego umiejętności wokalne i tekściarskie. Swoje trzy grosze dorzucili także m.in. Charlie Benante z zespołu Anthrax, Jeff Waters z Annihilator, wokalista zespołu Hirax, Katon de Pena, a także przyjaciele, z którymi James stawiał pierwsze kroki na muzycznej scenie: Hugh Tanner, Ron McGovney, Dave Marrs czy Samy de John. Ich wypowiedzi zarysowują nam portret skromnego, cichego, acz przyjaznego chłopaka, który od początku angażował się maksymalnie w muzykę. Jak bardzo mogą dziwić takie opinie, gdy zestawimy je z obrazem dominującego nad kilkudziesięciotysięcznym tłumem frontmana, pochylonego nad mikrofonem w charakterystycznej pozie, zdającego się całkowicie panować nad sytuacją, która doprowadziłaby do paraliżu wycofanego, cichego introwertyka? James prywatnie, a James „służbowo”, na scenie, to dwie różne osoby. To między innymi dzięki tej umiejętności przeistaczania się w prawdziwą rockową bestię Metallika zawdzięcza sporą część swojego sukcesu. Co innego, że ta metamorfoza dokonywała się często za sprawą spożywanego w nieprzyzwoitych ilościach alkoholu, który powodował, że Hetfield potrafił być opryskliwy czy nawet agresywny. Nic dziwnego, wszyscy wiemy jak zwodnicze bywają skutki alkoholu, tym bardziej, gdy tłumimy w sobie gniew i traumatyczne przeżycia, a tych Hetfieldowi życie nie szczędziło. Śmierć matki, która odmówiła leczenia ze względu na restrykcyjne zasady obowiązujące w kościele Stowarzyszenia Chrześcijańskiej Nauki, do którego należała, kradzież sprzętu na samym starcie kariery, śmierć przyjaciela z zespołu, później śmierć ojca, w momencie gdy obaj się do siebie zbliżyli, depresja i postępujący alkoholizm – te wszystkie wydarzenia odcisnęły piętno na psychice Jamesa, ale odbijały się także echem w jego twórczości. Nie od dziś wiadomo, że sztuka karmi się cierpieniem, Hetfield potrafił swój ból przekuć w muzykę i właśnie w ten sposób powstało kilka klasycznych utworów zespołu, a także wiele z jego najlepszych tekstów. Jak potoczyły się losy Jamesa, który w pewnym momencie zdał sobie sprawę ze swojego beznadziejnego położenia? To historia doskonale znana, zresztą udokumentowana w postaci filmu, którym w momencie premiery żył cały muzyczny świat. Jeśli jednak takie szczegóły z życia Hetfielda są Wam obce i chcecie zapoznać się z jego encyklopedyczną sylwetką, to być może „Człowiek z Metalu” będzie dla Was dobrą propozycją. 

Papa Het nadal na scenie.

Polscy czytelnicy dostają jeszcze „uzupełnienie od polskiego wydawcy” w postaci trzech rozdziałów, które zamykają historię na wydaniu „Hardwired… to Self-Destruct” i starcie europejskiej trasy promującej album, w ramach której Metallica dotrze do Polski 28 kwietnia. To dość zabawne, ale te trzy rozdziały są bardziej rzetelne, fachowe i najzwyczajniej lepsze niż zdecydowana większość książki. Przede wszystkim ich autor, Paweł Brzykcy, oddaje głos samemu Hetfieldowi, który omawia utwory z najnowszej płyty, a także przywołuje kilka istotnych liczb i podsumowań, które świadczą o obecnej pozycji zespołu, jak i jej „kierownika”. W mojej ocenie „Człowiek z Metalu” szybko pokryje się rdzą, jednak być może Eglinton swoją publikacją da zielone światło komuś, kto pokusi się o to, żeby faktycznie napisać „szczegółową biografię Jamesa Hetfielda”? Warto by było! P.S. Skoro o Metallice i Jamesie Hetfieldzie mowa, gdzie w tej całej historii sytuuje się Dave Mustaine? Autor poświęcił mu kilka wersów, dosłownie, moim faworytem jest jednak krótki, acz wymowny, fragment w którym to rzeczony Mustaine dzwoni do Ulricha w odpowiedzi na ogłoszenie zamieszczone w magazynie „Recycler” – Podniosłem słuchawkę i usłyszałem gościa, który bez przerwy nawijał o sobie. Wezwałem do telefonu Jamesa, mówiąc mu: „Jest tu jeszcze jeden gitarzysta, ale ma ego tak wielkie, że nie zmieści się w tym domu (str. 45).