David Bowie. Starman. Człowiek, który spadł na ziemię (Starman), Paul Trynka, Wydawnictwo SQN, 2016

Każdego roku żegnamy się z wielkimi artystami, na których twórczości się wychowaliśmy i z tymi, którzy wyznaczyli nam kierunek naszych – nie tylko – muzycznych upodobań. Rok 2016 napiętnowały był tymi stratami szczególnie. Postać Bowiego to niewątpliwie osobowość, której należy się jednak szczególne uznanie. 

Niedawno opisywane przez nas wydawnictwo Paula Trynki powróciło w zaktualizowanej formie. Już wcześniejsze wydanie było niemalże kompletne, ale śmierć Davida Bowiego była na tyle druzgocącym wydarzeniem, że aktualizacja biografi Trynki była wręcz konieczna. Nie było to bowiem wydarzenie zwykłe. Każdy kiedyś odejdzie. Pogodzenie się z tym i odejście w takim stylu to coś wielkiego (str. 485). Jest napisane w którymś momencie i gdy nad tym pomyśleć, to faktycznie, twórczości Bowiego nie usidliła nawet jego śmierć, a dopełnia tego znakomicie ostatnia płyta „Blackstar” (2016).

Przez lata, artysta ten tworzył sztandarowe kompozycje, które zmieniły oblicze muzyki, inspirując dziesiątki innych sztukmistrzów. Trynka nie przedstawia jednak Bowiego, sugerując jeden punk widzenia, ale pryzmat jego życia poprzez rozmowę w wieloma osobami towarzyszącymi jego artystycznym podbojom. Stąd też, charakter spisanego życiorysu Trynki podpiera żywa narracja i wypowiedzi nie tylko muzyków, ale i kolegów ze szkolnej ławy. Dozgonna chronologia biografii Trynki pozwala nam zrozumieć fenomen Bowiego zbudowany nie tyle na talencie, co wierze we własne umiejętności. Kreatywność Bowiego zawsze opierała się na precyzyjnym planowaniu i eksperymentach (str. 484). Bowie zmieniał stylistykę niezliczoną ilość razy, ale nigdy nie było to pozbawione artystycznej jakości. Był gwiazdą glam rocka, która przyćmiła T. Rexa. Ikoną awangardy i nowej fali końca początku lat 80. Protoplastą popu w postaci takich szlagierów jak Let’s Dance etc. Dzięki tak bogatemu dorobkowi, a przede wszystkie stylistycznej poligamii, wydawać by się mogło, że Bowie żył z nami od zawsze i żyć będzie wiecznie…

Bowie nie jest jednak w biografii Trynki idealizowany. Wielokrotnie wspomniano przecież, że jego twórczość była odrzucana. Idealnych ludzi – a tym bardziej artystów – nie ma. Bowie nie był człowiekiem bezbłędnym, ale był jednak muzykiem, który z błędów potrafił wystosować odpowiednie wnioski, które dawały mu wiedzę i siłę na zmiany oraz ciągłe doskonalenie. Trynka przedstawia postać Bowiego, jako człowieka często obrodzonego wadami i słabościami. Sugerowane są momenty kiedy Bowie wręcz żerował na cudzych talentach, kreował swój muzyczny świat, manipulując innych, będąc egoistą, ale samą ocenę wobec twórczości Bowiego Trynka pozostawia jednak czytelnikom. To on ma zdecydować, na ile Bowie był geniuszem, a na ile złodziejem, wszak jak rzekł Picasso: Wielcy artyści kopiują, a geniusz kradnie. Bowie niejednokrotnie ocierał się przecież o plagiat, ale ja nazwałbym to próbą umiejętnej parafrazy. To samo robił przecież ze swoją twórczością. Dajmy na ten przykład nową wersję Sue – utworu oryginalne nagranego w październiku 2014 roku.  To niesamowite: wchodzi o pół tonu wyżej i sprawia, że utwór, który już kiedyś nagrał, staje się jeszcze lepszy (str. 484). – Wspomina ducha improwizacji Bowiego Donny McCaslin.

10 stycznia 2016 roku świat nie tylko stracił legendę, ale i kolejne znamiona twórczości, którymi z pewnością nadal dominowałby rynek muzyczny dzięki muzyce Brytyjczyka. Bowie w zasadzie dopiero się rozkręcał. Po 1983 roku Bowie wprawdzie stał się wyraźnie wyrachowany pod względem wizerunku, odcinając się od konrowersyjnych lat 70. W czasach zdominowanych przez pragnących rozgłosu celebrytów którykolwiek artysta mógłby sobie pozwolić na niemal dekadę milczenia? (str. 478). – pyta w którymś momencie retorycznie Trynka. Nikt inny jak tylko Bowie. Każdy artysta musi jednak czasem odpocząć. Powrót na tory sztuki był jednak bezbłędny. Przerwa dała mu zdecydowanie oddech i poczucie wolności. Za kulminację jego karieru uważa się koniec lat 80., ale to „The Next Day” (2013) był jego największym sukcesem zawodowym patrząc chociażby na statystyki sprzedaży. Geniusz muzyki czy marketingu? Zapewne jedno i drugie. Chociaż „The Next Day” stał się bestsellerem, a Bowie odzyskał status muzycznego boga paradoksalnie bez wysiłku i żadnej promocji. „Blackstar” dopełniony mroczną wizją jego śmierci również osiągnęło (nadal pnie się do góry w zestawieniach) przecież niezwykły sukces. Teraz takich artystów już nie ma. Każdy jest na wyciągnięcie ręki – on taki nie był (str. 478). Nad byciem celebrytą przekładał inność i bycie muzycznym outsiderem. Nie dowiemy się nigdy czy było to kalkulowane, ale z pewnością się opłacało… 

„Starman. Człowiek, który spadł na ziemię” nareszcie stało się kompletne, chociaż nikt przecież śmierci Bowiego nie oczekiwał. Śmierć to nie była jednak zwyczajna. Zdołał zmienić nie tylko całe swoje życie, lecz także śmierć w wielkie artystyczne wydarzenie. (str. 485). Nikt nie śmiał przewidywać, że „Blackstar” będzie pożegnaniem muzyka ze światem. Bowie przegrał walkę z rakiem, ale zwyciężył jako artysta. Któż mógłby wymarzyć sobie lepiej „zaplanowaną” śmierć? (…) zapał i precyzja, które towarzyszyły mu w czasie, gry reżyserował ostatnie chwile swojego żucia, sprawiły że jego finalne dzieło stało się dziełem największym. (str. 483). Właściwie trudno się z tym nie zgodzić.

Bowie to artysta, który od zawsze poszukiwał nowych form wyrazu. Jego zachowanie, czy poglądy często były kontrowersyjne, ale nie były pragnieniem parcia na szkło (no, może poza paroma wyjątkami). On kreował swój własny świat i za każdym razem, było to znamieniem oddania wobec sztuki, a nie pogłosu. Sukcesy artystyczne często były nie po drodze z jego sukcesem komercyjnym. Priorytetem zawsze była jakość jego sztuki.  Książka napisała jest niejako jako hołd wobec jego artystycznej zawziętości. David miał potrzebę bycia lepszym od całej reszty. Nie chodziło o to, żeby słuchacze powiedzieli: To jest dobre. Mieli być zachwyceni (str. 483). Kluczem do zrozumienia jego twórczości jest ponadczasowość jego dzieł. Każde z jego wydawnictw w mniejszym lub większym charakterze było niezwykłe, a z pewnością oddane wizji własnej sztuki. Jego muzyka nadal jest świeża i śmiem wątpić, że to się szybko zmieni. Jego muzyczne wizjonerstwo było czymś, czego wielu współczesnym artystom brakuje. Ponadto we wszystkich swoich metamorfozach Bowie był szczery i nie były to zagrania stricte pod publikę. Tym bardziej należy się pochwała Trynce, który w tym galimatiasie koncepcji się nie pogubił, a przedstawił obraz rzetelny i logicznie ułożony w spójną całość. Książka Trynki poszerzona została o rozdział opisujący ostatnie miesiące jego życia. Człowieka, który mimo choroby, oddanego pracy nad płytą „Blackstar” oraz spektaklem „Lazarus”. Grono ludzi, którzy zdawało sobie sprawę z problemów zdrowotnych Bowiego było nieliczne. On sam nie dawał po sobie tego poznać. Tak jak wcześniej, tak nawet kilka tygodni przed śmiercią był maksymalnie oddany swojej twórczości. Sesje nagraniowe nad albumem „Blackstar” odzwierciedlały jego całe życie – poświęcenie i dążenie do celu.

Źródło zdjęcia

Fotografie,  chociaż niezmienione, zastąpione zostały drukiem na zwykłym papierze, który paradoksalnie mimo braku fotograficznej jakości wnosi w książkę dozę nostalgii. Czarno-białe fotografie sugerują, że twórczość Bowiego zatoczyła koło. Ma się wrażenie, że jej dalsza gloryfikacja zależeć będzie wyłącznie od nas. Wydawnictwo SQN postarało się również o odświeżenie formy książki, która teraz jest zdecydowanie poręczniejsza poprzez zmniejszone gabaryty.

Czytając wydawnictwo Trynki, zastanawiałem się, który Bowie jest tym prawdziwym. Dla mnie każde z tych wcieleń było prawdziwe. Czy był to ostentacyjny Ziggy Stardust, „aryjski” White Duke czy też kosmito-celebryta, bądź inny biznesem późniejszej działalności… Bowie po prostu nie wytrzymywał będąc w jednej skórze przez dłuższy czas. Trynka jednak na to bezpośrednio nie odpowiada. Często wtapia swoją treść w mocną powłokę obiektywizmu, zostawiając odpowiedzi bez zbędnych sugestii. Na wcześniej postawione pytanie czytelnik właściwie odpowiedzieć musi sobie sam, ale ze względu na detaliczne wyrachowanie wszystkich faktów nasze wewnętrzne „odpowiedzi” to wyłącznie kwestia naszej moralnej mentalności.

Nie jestem wieloletnim fanem Bowiego, ale książka Trynki napisana z niezwykłą dbałością o szczegóły i anegdoty sprawia, że tego człowieka, którego w zasadzie zapał i ambicje nie pozwoliły na zgaśnięcie – nie da się nie polubić. Ta niezwykle bogata osobowość do dziś budzi skrajne opinie, ale nikt nie może zaprzeczyć temu, że był geniuszem doskonale wykorzystującym sytuację, aby wyznaczać nowe trendy podług własnej wizji artyzmu. Jego maestrię muzycznych konwencji odkrywać będą jeszcze na długo kolejne pokolenia, a to wydawnictwo z pewnością pozwoli zrozumieć jego fenomen jeszcze bardziej.

Mnie przynajmniej biografia utwierdziła w przekonaniu jak bardzo nieświadomy byłem talentu Bowiego. Ikona popkultury, nonkonformisty, jednego z najważniejszych muzyków wszech czasów. Biografia Trynki to świadectwo kariery wielkiego człowieka. Wydawnictwo to jak żadne inne powinno znaleźć się w każdej biblioteczce szanującego się pasjonata muzyki. Nawet jeśli nie jest się jego fanem, to jego życie należy brać za wzór do wyznaczania marzeń i celów, które dzięki sile woli są do spełnienia.

Czy jego twórczość była artystyczną kreacją, magnesem na publikę czy też sławę i pieniądze. Bowiemu zależało na sukcesie, ale w tym samym czasie równomiernie dbał o przekaz i szczerość, a że te były dość bezpośrednie i często zakrawające o kontrowersje to już inna kwestia jego twórczej wizji. Kim był człowiek, który spadł na ziemię? Trynka nam tego nie mówi, ale dostarcza wiele faktów dzięki, którym każdy z nas odpowiedzieć sobie na to pytanie może sam.

Gdy człowiek widzi czarną gwiazdę wie, że jego czas dobiegł końca (str. 484). Nawiązuje w swojej twórczości Bowie do tekstu Elvisa Presleya. Czarna gwiazda to gwiazda, która zgasła. Twórczość jego jednak na długo będzie dawać światło. W moim mniemaniu nie ma na horyzoncie innego artysty bliskiego jego statucie. Nick Cave takim nie będzie. Tom Waits również. Bob Dylan też bez szans. Bowie był jedyny w swoim rodzaju.