Deftones – Gore

★★★★★★★★☆☆

1. Prayers/Triangles 2. Acid Hologram 3. Doomed User 4. Geometric Headdress 5. Hearts/Wires 6. Pittura Infamante 7. Xenon 8. (L)MIRL 9. Gore 10. Phantom Bride 11. Rubicon

SKŁAD: Chino Moreno – wokal, gitara; Stephen Carpenter – gitara; Abe Cunningham – perkusja; Frank Delgado – klawisze, sample, gramofony; Sergio Vega – gitara basowa, 

PRODUKCJA: Matt Hyde

WYDANIE – 8 kwietnia 2016 – Reprise Records

Deftones zdaje się być zespołem, który posiadł wiedzę tajemną jak stworzyć brzmienie, którego nie da się pomylić z żadnym innym zespołem i nawet na ósmej płycie brzmieć świeżo. „Gore” nie przynosi wolty stylistycznej, ale nieśmiało prezentuje parę rozwiązań, które sprawiają, że nowa muzyka brzmi ekscytująco.

Szczerzę mówiąc pierwszy singiel Prayers/Triangles trochę mnie zmartwił, a to wszystko za sprawą zbyt deftonesowego brzmienia. Jest to ich podręcznikowy singiel ze swoimi delikatnymi, rozmarzonymi zwrotkami i dynamicznym refrenem wzmocnionym emocjonalnymi wokalizami Chino. Niemniej jednak utwór z biegiem czasu niemiłosiernie wchodzi w głowę. Szybko jednak straciłem sceptycyzm, bo już w trakcie trwania drugiego utworu moją twarz wykrzywił głupkowaty uśmieszek. Acid Hologram rozłożył mnie na łopatki swoja różnorodnością. Chino niespodziewanie zaczyna śpiewać bardzo wysoko i melodyjnie, i kiedy już jestem przekonany, że to właśnie refren tego utworu, dostaję w twarz zupełnym jego przeciwieństwem za sprawą ciężkich, nisko strojonych gitar. Następny w kolejności i zarazem drugi singiel z płyty, Doomed User, to już czysta metalowa jazda z bardzo chwytliwym riffem. Już zapomniałem, że kiedykolwiek miałem jakieś wątpliwości, a będzie jeszcze ciekawiej. Rwane riffy Geometric Headdress nie pozostawią nikogo w bezruchu, to też kolejny utwór, który umiejętnie miesza ciężar z eterycznością.

W drugiej połowie albumu zaczyna się robić naprawdę interesująco, a Hearts/Wires zdaje się być tego koronnym przykładem. Jest to od początku do końca fontanna klimatu. Niezwykle urokliwa gitara dopełnia się tutaj z głębokim basem, na których płynie natchniony Moreno. Refren z kolei doprowadza do miarowego bujania głową w rytm niskich tonów gitary. Pittura Infamante i Xenon wnoszą do albumu więcej typowo deftonesowej dobroci z większą ilością melodii. (L)MIRL to kolejna atmosferyczna uczta. Utwór ma jednak duszniejszy klimat od Hearts/Wires, a zarazem ma znacznie większe pokłady melodyjności. Jest to jeden z dowodów na skrajność tej płyty, a i samego zespołu. Zamykająca trójka zdaje mi się być najbardziej wymagającym materiałem na tej płycie. Trudno wyróżnić Gore na tle pozostałych utworów, może poza opętańczym krzykiem Chino w przejściach. Phantom Bride z pomocą Jerry’ego Cantrella (Alice in Chains) tworzy najbardziej spektakularny gitarowy moment na płycie w postaci rewelacyjnej solówki, co samo w sobie jest rzadkością na płytach kalifornijczyków. Zamykający „Gore” Rubicon idealnie wpasowałby się w klimat „Diamond Eyes” (2010), tutaj jednak nieco odstaje.

Stephen Carpenter w wywiadach mówił o tym, że nie mógł się wgryźć w ten materiał i nie był zadowolony z obranego kierunku. O dziwo partie gitarowe trzymają wysoki poziom i może brak im ciężaru „Koi no Yokan” (2012) czy „Diamond Eyes”, ale na obranym kierunku brzmieniowym sprawdzają się idealnie. „Gore” ma w sobie więcej mrocznego romantyzmu i uwodzicielskich melodii. Muzyka tutaj zawarta nie jest też łatwa w odbiorze i przy pierwszym spotkaniu może sprawić zawód. Matt Hyde, producent albumu, nadał Deftones niezwykle szczegółowe brzmienie, Płyta brzmi bardzo soczyście i wychwytywanie kolejnych części tej misternej konstrukcji jest samą przyjemnością.

Deftones na „Gore” umiejętnie rozbudowuje swoje brzmienie o świeże rozwiązania. Płyta niepozbawiona jest wad, w które często wpadają zespoły o tak charakterystycznym brzmieniu, ale plusy je zdecydowanie przyćmiewają. Ważne, że zespół wciąż stara się eksplorować nowe rejony i zaskakiwać fanów.