Denoi – Disco Violence

Wyobrażacie sobie subkulturę metalowców na dyskotece w najbliższej remizie? Raczej ciężko byłoby ich tam spotkać, ale być może tego fenomenu nie ma wyłącznie w Polsce? U naszych czeskich sąsiadów grupka młodzieńców postanowiła jednak stworzyć coś, aby i wilk był syty i owca cała. Bez skrępowania zapraszają nas do tańca w rytm metalu! Taniec i metal może nie wydają się z pierwszą myślą zupełnie ze sobą sprzeczne, bo każdy pogo w swoim życiu widział bądź też fizycznie w nim uczestniczył, ale każde powiązania z tym związane nie mają nic wspólnego z muzyką Denoi. Ich formuła jest o wiele bardziej konsternująca i to właśnie moc kontrastów zdaje się ten krążek bronić. Album o tyle ciekawy, że autentycznie napisany „dla zabawy”, żeby nie napisać „dla żartów”, o czym świadczyć mogą niektóre dość prześmiewcze utwory jak My House – My Castle. Chwała im za to, bo otoczka patosu byłaby tu wprost komiczna. A tak dostajemy krążek, którego eksperymentalne podejście, rubaszne elektroniczne sample, sporadyczny rap, growl i taneczne rytmy sprawiają, że nie sposób im odmówić na siebie pomysłu. Czy formuła „tanecznego metalu” może się sprawdzić? Cóż, projekt odważny, bo wielu znajdzie w nim z pewnością źródło do żartów. Na rynku na pewno stanowią jednak jedną z nielicznych grup lubujących się w takim gatunkowym koglu-moglu, dlatego muzyka Denoi może odnieść autentyczny sukces, obierając konkretną niszę ludzi. Sama w sobie utrzymana jest wszak na wysokim poziomie. Muzyka generuje sobą masę skojarzeń, od Limp Bizkit przez P.O.D. aż na In Flames kończąc. Nie chodzi tu jednak o zespoły, ale gatunkowość, której ulegają na drodze budowania kreatywnych powiązań. Metalcore, scream, melodic death metal, punk, grindcore etc. Można przebierać w szufladkach ile wlezie, dlatego nikt nie zaprzeczy, że sam projekt jest nieambitny. No, może teksty, mogłyby być bardziej przemyślane, ale czy ich konwencja aby na pewno tego wymagała? Współczesne brzmienie, twarde riffy, przaśna elektronika i chwytliwe riffy. Denoi nie staną się stadionowymi gwiazdami, ale entuzjazmu i energii wielu może im pozazdrościć.  Niech żyje bal!