Distorted Harmony – A Way Out

★★★★★★★★★☆

1. Downfall 2. Room 11 3. Awaken 4. Severed 5. Puppet on Strings 6. For Ester 7. Anima 8. A Way Out of Here 9. Time and Time Again 10. We Are Free 11. Someday

SKŁAD: Yoav Efron – klawisze; Yogev Gabay – perksuja; Michael Rose – wokale; Iggy Cohen – gitara basowa; Amit Plaschkes – gitara; Yoel Genin – gitara

PRODUKCJA: Distorted Harmony

WYDANIE: 19 lipca 2018 – niezależnie

Nieświadom był tego zespołu. Moja wina. Ale wina też i naszych czasów, bo metal progresywny podupada, a przynajmniej coraz bardziej odbiega od głównego nurtu w stronę takich odgałęzień jak djent. Ewolucja tego gatunku pozostanie jednak zawsze imponująca. Niezbadane są więc wyroki boskie i nie wiadomo, jak się to wszystko rozwinie dalej. Jest jednak pewne, że w tym całym natłoku płyt dostaliśmy trzeci album Distorted Harmony. Zespół, po którego przesłuchaniu ostatniej płyty natychmiast sięgnąłem po dwie pierwsze. Moja pierwsza diagnoza okazała się prawdziwa. Zespół choruje na złośliwą formę nadkreatywności charakteryzującą się nadludzko pomysłowymi aranżacjami. Co z tym fantem robić? Leczyłbym wydawaniem kolejnych płyt. Zwłaszcza z takim rezultatem, jaki znajdujemy na trzecim krążku grupy z Izraela. Na nic szukać tu bliskowschodnich wpływów. Ta płyta to pełnokrwista ilustracja zachodnich „standardów”. Trzeci album jest bowiem zdecydowanie najbardziej dojrzałym zarówno pod względem aranżacyjnym, jak i brzmieniowym krążkiem zdecydowanie idącym w coraz cięższe klimaty. Kompletna profeska bez rdzy nienaturalności, którą gdzieniegdzie poprzednie płyty gryzą.

Ogromna innowacyjność idzie w parze ze wspomnianą spójnością. Materiał po mimo konstrukcyjnego rozmachu robi wrażenie jako spójny koncepcyjny monolit. Do tego moc dynamiki i emocji. Moim faworytem jest Room 11 kojarzący się z ciężarem Meshuggah i melodyjnością Tesseract. W formacji tej świetnie działają kontrasty, brzmiące tak naturalnie i tak monumentalnie, że niekiedy mogą przez słuchacza przejść ciarki. Na płycie dostajemy bowiem nie tylko ciężkie metalowe granie, ale i unikalne orkiestracje, które wyreżyserowane mogły być przez samego Devina Townsenda (For Ester). Innym razem dostajemy melodie przeplecione ultra industrialnymi motywami (We Are Free), a niekiedy ekscytujące wyrafinowane elektroniczne pejzaże i syntezatory inspirowane sceną EDM (Downfall). Idąc dalej, Distorted Harmony uwodzi słuchacza ujmującą balladą (Someday) w stylu Stevena Wilsona. Wszechogarniający, wciągający oraz inteligent produkt końcowy. Tak można by to opisać w jednym zdaniu. Misterność utworów oraz ich intensywność jednak nieprzytłacza. Jest intensywnie, ale z umiarem, bo co najważniejsze – nie ma tu przerostu nad treścią, na co często progresja choruje! Płyta całkowicie nieprzewidywalna. Najnowszy album Distorted Harmony to bezbłędna kolekcja nowoczesnego technicznego progresywnego metalu mrugającej ku subtelności piękna bijącej się z agresją brzmienia. Całość – jeśli ktoś ma odrobinę wyobraźni – niech spróbuje połączyć Meshuggah z Fair To Midland. Wydaje się, że to właśnie ta trzecia płyta dała im na tyle pewności siebie, że niezwykle umiejętnie żonglują generowaniem aspektów z poszczególnych szufladek muzyki progresywnej nawet pod względem emocjonalnym. Od klasycznej progresji lat 80. i 90. po współczesność. Śmiało wychodzą z tego jednak obronną ręką wobec kwestii powielania schematów. Wyrafinowanie niesie tą muzyką na głębokie wody. Ambitna muzyka, która ociera się niemalże o wizjonerstwo. Tego nam na tej scenie potrzeba! Dla mnie unikat.