Eric Schaefer – Kyoto mon Amour

★★★★★★★★☆☆

1. Shoshu-san 2. Kussa Karu Otome (Hiromu Handa) 3. Santōka’s Walk 4. Hiroshima mon Amour (Georges Delerue & Giovanni Fusco) 5. Tengu 6. Hiei-zan Nightfall 7. Tohoku (Kazutoki Umezu) 8. Rokudan (Yatsuhashi Kengyō) 9. Ticket To Osaka 10. Shadow In The Woods 11. Kansai Two-Face

SKŁAD: Kazutoki Umezu – klarnet/ klarnet basowy; Naoko Kikuchi – koto; John Eckhardt – kontrabas; Eric Schaefer – perksuja

PRODUKCJA: Klaus Scheuermann, Nanni Johansson, Eric Schaefer & Siggi Loch – Hansa Studios

WYDANIE: 28 kwietnia 2017 – ACT Music

On travels touching this and that, recording the mind’s changing impressions. Te słowa pewnego poety i mnicha zen posłużyły pod koncepcję liryczną płyty Niemca Erica Schaefara. No bo co właściwie uczy lepiej życia jak podróże. Koło zaprezentowane na okładce można rozumieć również przez pryzmat życiowej podróży. Raz obrana ścieżka w prawdzie nie może być naruszona, ale wokoło niej wybijają się kleksy przygód, pomyłek, doświadczeń etc. W ten sam sposób formują się kompozycję na płycie „Kyoto Mon Amour”, ale zacznijmy od początku…

Schaefer nie porwał się na kolaborację z Japończykami, bo tak mu się przyśniło. Podłoża tego projektu sięgają 2012 roku, kiedy to spędził 3 miesiące w stolicy cesarskiej Japonii – Kyoto, studiując kulturę i tradycję regionu. Już przy samych utworach mamy bardzo mocne skojarzenia. Ticket to Osaka to kompozycja oddająca chaos miasta. Kansa Two-Face to nostalgia oraz kluczowy element improwizacji i magii rytmiki naprowadzająca słuchacza na rewię inspiracji jazzem. Całość zmaga się na linii prostobieżności, modernizmu i tradycji. Zaiste inspirujące kontrastami twory. Erich Schaefer znany jest z tego, że do jazzu wnosi zawsze szeroką inspirację zaczerpniętą z różnych zakątków świata. Budowanie mostów między kulturą Zachodu a Japonią może nie jest novum, ale tak głębokiego i budującego wydawnictwa w tym gatunku jeszcze nie słyszałem. Brzmienie jest nieskazitelnie przytulne, kameralne wręcz niekiedy, przecinające słuchacza swoją fleksyjnością i penetracją dźwięków staccato. Nacisk na aranżacjach wiążę się z głębokim szacunkiem, takim jakim według praktyki zen powinniśmy dążyć naturę i drugiego człowieka. 

Muzyka klasyczna ścina się tu z tradycją orientalnego folkloru, dzieląc płynność melodyczną kultury zachodu i aranżacyjnej obsesji jazzu, w tym przypadku objętego ezoteryką brzmienia klarnetu (Santōka’s Walk, Kussa Karu Otome). Nie byłem nawet świadomy, jak bardzo brakowało mi brzmienia tego instrumentu.  Nie obyło się jednak bez niespodzianek. W Rokudan z kolei rządzi instrument koto i piórkowatość owej cytry oraz kontrapunktująca jej melodia klarnetu rozkrzewiająca całość w gęstej dynamice… swingu.

Różnorodność palety poszczególnych elementów jest wprost cudowna. Niekiedy ta sielankowość melodycznych rozkoszy przerwana zostają barwnymi eksperymentalizmowi drażniącymi nas swoim brakiem przewidywalności; nierównomiernością samej aranżacji i wszechogarniającej aleatoryczności. Z tego „chaosu” zawsze jednak ewoluuje smukła linia czystej nostalgii (Hiroshima mon Amour).  W zasadzie wiele kompozycji zbudowanych jest na klarownej linii dynamiki opartej na sztywnym wręcz motywie, który koloryzuje pozostała część instrumentarium. Takim przykładem jest Santōka’s Walk powstały z różnych elementów, które w ciekawy sposób budują całość niezależnych od siebie elementów. Minimalizm doskonale zgrywa się tu z egzotyką brzmienia, które rozpostarte jest w strukturze jakby nierównomiernie; w sposób, który ciężko nazwać usystematyzowanym. Kompozycje wyrażają swoją pewność nie poszczególnymi dźwiękami, które „gubią” się w zamęcie organicznego anachronizmu nut, ale spekulacją swojej kompleksowości.

Świat staje się coraz to mniejszy, ale jak się okazuje, nie powinno to nikogo dziwić, bo kultury wcześniej czy później się ze sobą zmieszają. Jeśli kogoś zdziwi bonusowa kompozycja Maurycego Ravela – Pavane de la belle au bois dormant – należy przypomnieć fascynację klasycznego muzyka kulturą Japonii. Czy Schaefar więc zdobył się na coś wybitnego? Wielu może mieć na ten temat skrajne opinie, ale jednego odmówić nie można: porywanie się na tego typu fuzję wymaga niesamowitej odwagi. Jednym jest inspirowanie się swoimi doświadczeniami i kulturą, a innym parafraza kultury opartej w zasadzie wyłącznie na obserwacji. Czy Schaefar równie dobrze poradziłby sobie z napisaniem przewodnika po Kyoto? Nie sądzę! Za mocą muzyki słuchacz odbiera emocje na zupełnie innych falach i o ile relatywnie łatwo streścić bądź opisać otaczający nas świat, to prawdziwe emocje towarzyszyć będą wyłącznie muzyce, pozbawionej faktograficznego pragmatyzmu, a tego właśnie dokonał niejaki Schaefar.