E.S.T. – Symphony

★★★★★★★★★★

1. e.s.t Prelude 2. From Gagarin’s Point of View 3. When God Created the Coffeebreak 3. Seven Days of Falling 5. Wonderland Suite 6. Serenade for the Renegade 7. Dodge the Dodo 8. Eighthundred Streets by Feet 9. Viaticum Suite  10. Behind the Yashmak

SKŁAD: Royal Stockholm Philharmonic Orchestra, Hans Ek (dyrygent), Marius Neset (saksofon), Verneri Pohjola (trąbka), Johan Johan Lindström (elektryczna gitara stalowa), Dan Berglund (kontrabas), Magnus Öström (peerkusja)

PRODUKCJA: Dan Berglund, Magnus Öström WYDANIE: 2016 – ACT Music www.est-symphony.com

Wielka sztuka jest międzynarodowa w tym znaczeniu, że dzieła wielkich artystów jakiejkolwiek narodowości budzą podziw i zachwyt u innych narodów kulturalnego świata. Nie znaczy to bynajmniej, że prawdziwa sztuka musi być „beznarodowa”, tj. pozbawiona indywidualnych cech jakiegoś narodu. Wprost przeciwnie, im wyższa i samodzielniejsza jest kultura artystyczna narodu, tym wyraźniej odbijają się w niej odrębne cechy danego kraju(ów). 

Trudno jednoznacznie stwierdzić kiedy dokładnie pojawił się słynny „nordycki ton” w muzyce jazzowej – to zapewne temat na oddzielny artykuł. Niemniej jednak owy ton był  i jest na tyle donośny, że muzyka skandynawska wciąż cieszy się niemalejącym powodzeniem wśród słuchaczy i uznaniem wśród krytyków. Dowody można mnożyć bez liku, aczkolwiek omawiana tutaj płyta daje nam wystarczającą ilość powodów do tego, aby muzykę skandynawską przenieść  na jeszcze wyższy poziom muzycznej percepcji.

Od lewej: Magnus Öström, Esbjorn Svensson, Dan Berglund – źródło

Trio tragicznie zmarłego w 2008 roku Esbjorna Svenssona było na przełomie wieków zespołem kultowym. Któż, kto nawet powierzchownie interesuje się jazzem nie zetknął się (świadomie lub nie) z takimi płytami jak: From Gagarin’s Point of View (2009), Good Morning Susie Soho (2000), Strange Place For Snow (2002), Seven Days Of Falling (2003)? Nawet podejrzliwi i powątpiewający w możliwości jazzu europejskiego krytycy amerykańscy nie mogli oprzeć się urokowi tej muzyki, a E.S.T. jako pierwsze jazzowe combo spoza Ameryki trafiło na okładkę słynnego magazynu Down Beat (maj 2006). Jednak to nie reakcja krytyków na muzykę tego zespołu jest tu najważniejszaa. E.S.T. zawładnął młodą widownią, która z jazzem nie miała wcześniej nigdy nic wspólnego. Słuchanie muzyki szwedzkiego tria było „hip and trendy” i jak pokazały mijające lata w tej kwestii nic się nie zmieniło.

Zapotrzebowanie na muzykę E.S.T. nie maleje, a wiele ich utworów już dziś może cieszyć się mianem jazzowego – i nie tylko – standardu. E.S.T. Symphony to jednak coś więcej niż tylko interpretacja znanych kompozycji. To orkiestrowe arcydzieło, które na nowo pokazuje potencjał jaki drzemie w tych utworach. To płyta, która nieśmiało, ale jednak, pozwala mówić o Esbjornie Svenssonie już nie tylko jako muzyku jazzowym, ale kompozytorze współczesnej muzyki klasycznej.

Marius Neset (fot. Marcin Puławski)

Pomysł na stworzenie muzyki orkiestrowej narodził się jeszcze za życia Svenssona w 2003 roku. Orkiestra E.S.T. Symphony powstała na 3 lata przed wydaniem płyty  i na przełomie tego czasu „docierała się” podczas kilkunastu koncertów. Zmieniał się skład solistów orkiestry, jednak trudno wątpić, że ten na płycie jest najbardziej optymalny. Obok oryginalnych członków E.S.T., czyli Dana Berglunda (kontrabas) i Magnusa Öströma, największe wyróżnienie należy się Mariusowi Nesetowi na saksofonie, który na muzyce E.S.T., jak sam się przyznaje – wychowywał się. Neset to obecnie bez cienia wątpliwości jeden z najwybitniejszych mistrzów swego instrumentu na świecie. Co więcej, Neset ma wyjątkowe predyspozycje do gry z orkiestrowymi ensamble (London Sinfonietta, Trondheim Jazz Orchestra). Na płycie zapomina jednak o swoim ego, gra z niezwykłym wyczuciem orkiestrowych niuansów, subtelnością i tylko w najbardziej odpowiednich momentach imponuje żywiołową siłą swego talentu i swej indywidualności (m. in. Seven Days Of Falling)

Na nic zdaliby się jednak soliści, nawet „scandi-jazz superstars”, gdyby nie te nieziemskie orkiestracje stworzone przez Hansa Eka, z wyjątkiem utworu Dodge the Dodo, który zaaranżował sam Esbjorn Svensson. Hans Ek nie imituje, ale tworzy w duchu E.S.T., czyli „mniej jest więcej”. Poszczególne utwory już od pierwszego usłyszenia zdradzają oryginalność inwencji i maestrię orkiestrowej techniki. Utwór Winter Wonderland śmiało można porównać do orkiestracji Aarona Coplanda, Viaticum Suite do symfonicznej twórczości kompozytorów epoki romantyzmu, a Serenade For Renegade do wspólnych dokonań Gila Evansa i Milesa Davisa. Minimalizm twórczości E.S.T. zostaje tu wzbogacony o feerię orkiestrowych barw, jednak w żadnym wypadku nie możemy tu mówić o jakimkolwiek przesileniu. Niczego nie ma za dużo, nawet gdy pojawiają się elektroniczne plamy dźwiękowe, które „otaczają” oryginalną kompozycję, albo też liczne partie tzw. elektrycznej gitary stalowej (Serenade For Renegade). Płytę wieńczy Behind the Yashmack, którego finał, nawet jeśli brzmi to infantylnie, zwyczajnie chwyta za serce. I te ostatnie dwa akordy, które jednocześnie budzą grozę i dają nadzieję!

78 minut najpiękniejszej muzyki, jaką w tym roku usłyszałem na płycie. 78 minut muzyki, które wyznaczają nowe standardy w relacji pomiędzy szeroko pojętą muzyką popularną i klasyczną. 78 muzyki, które dają solidne podstawy do tego, aby to właśnie muzykę nazwać królową sztuk pięknych.