Rock 25+

Źródło zdjęcia

Nie tak dawno duża część Polaków z wypiekami na twarzy śledziła uroczystości związane z obchodami 25 lat wolności w stolicy, a tam między innymi wystąpienie prezydenta Stanów Zjednoczonych. Wydarzenie to skłoniło do wspomnień i ocen tego, co pozytywne i udało się zrobić, ale także tego, czego nie udało nam się osiągnąć w tym okresie. 

Czas ten skłonił także i mnie do refleksji, nie tych politycznych, ponieważ nie mam takich kompetencji ani życiowych, bo wciąż niewiele przeżyłem, by robić bilans życia, ale typowo muzycznych.

25-30 lat temu muzyka stawała się integralną częścią walki młodych z systemem i codziennością. Nie bez znaczenia był tutaj pewien ukłon władz w stosunku do młodych zbuntowanych, którym pozwolił zorganizować pod swoim czujnym okiem festiwal w Jarocinie określany mianem „wentyla bezpieczeństwa”. Bezkompromisowe teksty zespołów punkowych czy kunsztowne, wieloznaczne, a przede wszystkim omijające ingerencję cenzorów teksty piosenek rockowych były wyznacznikiem tamtego okresu. Boom rockowy lat 80. odcisnął swoje piętno na wielu ludziach, a nawet zaryzykuję stwierdzenie, że także na kilku pokoleniach. Co zostało nam dzisiaj z tego dziedzictwa? Jak wygląda kondycja polskiego rocka po 25 latach?

Na którejś ze stacji telewizyjnych wokalistka Małgorzata Ostrowska stwierdziła, że (…) dzisiejsza publiczność nie rozumie i nie identyfikuje się z tekstami sprzed 25 lat, ale to dobrze, bo pokazuje to zmiany, jakie zaszły w Polsce. Zmiany niewątpliwie cieszą, ale czy przez takie chociażby podejście nie dajemy pozwolenia i zgody na tworzenie miałkich i bezwartościowych utworów albo i całych płyt? Pomimo osiągnięć minionego ćwierćwiecza, nie bez trudu odnajdziemy tematy, które mogą zostać omówione i skomentowane w muzyce rockowej, jak to miało miejsce w schyłkowej fazie poprzedniego systemu.

Dzisiejsza scena rockowa to tygiel młodości i dojrzałych twórców. Mieszanka zapewniająca świeżość i gwarancję, że rock nie jest martwy. Przynajmniej w kwestii kompozycji. Starzy wyjadacze naznaczeni znakiem czasu przypominają bardziej bezzębne wilki, które już nie gryzą jak kiedyś, odcinając kupony od tego, co już stworzyły. Cieszy aktywność i chęć grania, ale płyty, które produkują nie mają takiej mocy. I nie można zrzucać winy na wiek i uważać, że coś już nie wypada w jego pewnym stadium. Należy tutaj oddać pełen szacunek Kazikowi, który wciąż dzierży zaszczytny tytuł „pierwszego komentatora rzeczywistości”. Z podobną zadziornością, jak 25 lat temu, opowiada o tym, co widzi, trafnie komentując dzisiejszą Rzeczpospolitą. 

Z chwilą zakończenia tras koncertowych, odłożenia nośników muzycznych na półkę, zapominamy o większości nowych piosenek, a z chęcią wracamy do tego, co znamy. Przypomina się nieśmiertelna teza inżyniera Mamonia z Rejsu (Mnie się podobają melodie, które już raz słyszałem. Po prostu. (…) No jakże może podobać mi się piosenka, którą pierwszy raz słyszę). Z pamięci umykają nam, np. Wygnany z raju (KSU), My Polacy (Dezerter), Dziewczyny dzisiaj z byle kim nie tańczą (Lady Pank), Hej Ty (Perfect), Myśl i walcz (Turbo), a w znakomitej większości wyrecytujemy bez zająknięcia: Moje Bieszczady, Spytaj Milicjanta, Mniej niż zero, Autobiografię czy Dorosłe dzieci.

Młodość rządzi się swoimi prawami. Tak jak 25 lat temu, tak i dziś młode zespoły chcą być zauważone i pokazać, że mają coś wartościowego do wyśpiewania. Ilość bandów, a także dostępność do ich nagrań prowadzi do tego, że niektóre, w mojej ocenie ważne i ciekawe teksty, giną w zalewie innych mniej wartościowych piosenek. Jako przykładem posłużę się chociażby zespołem Czaqu. Zespół w skali kraju raczej słabo rozpoznawalny, zdecydowanie lepiej kwestia wygląda na ich lokalnym podwórku, bowiem zespół uformowany został w Toruniu. Wciąż mam wielki sentyment do ich pierwszego wydawnictwa, na którym znajdują się kipiące od emocji piosenki z wieloma celnymi spostrzeżeniami autora. Oto kilka przykładów: Z dnia na dzień ginie odpowiedzialność/ Za czyny i słowa niewarte pamięci/ Każdy zajmuje kawałek miejsca/ I swoim miejscem jest już zajęty (Nadchodzi nowa fala); W społeczeństwie jak w pokoju/ Ciasnym, świeżo malowanym/ Przywierają do nas barwy, lecz proporcje są zachwiane (Masowa oryginalność) czy chociażby z mojej ulubionej piosenki na płycie „Inność” (2003 r.) – Senne zeznania i takie oto słowa: Żałuję, że nikt nie nagrywa/ Przez drzwi uchylone od szafy/ Moich myśli, gdy biją się z sobą/ I uciszyć ich nie potrafię. 

Przyjrzyjmy się jednakże czołówce współcześnie najpopularniejszych zespołów rockowych. Fenomenem ostatnich czterech lat jest Luxtorpeda. Ekipa zmontowana przez Litze, z doświadczonych muzyków zasilił znany z rapowego składu Pięć Dwa Dębiec – Hans. To okazało się strzałem w dziesiątkę. Raz, że idealnie wpasował się on w ramy rockowego zespołu, dwa, że wspólne teksty Hansa i Litzy zapewniają sukces komercyjny płyt, wyprzedane koncerty, ale przede wszystkim zmuszają do myślenia i pokazują, zwłaszcza podczas koncertów, jak bardzo publiczność się z nimi utożsamia. Zespołem święcącym sukcesy jest na pewno Coma. Przez jednych zespół uwielbiany, przez innych nienawidzony, a ich teksty noszą rangę sprawnych piosenek albo grafomańskich wypocin Roguckiego. Co jak co, ale jest to zespół, wobec którego nie przechodzi się obojętnie. Happysad to zespół, który zaskakuje mnie swoją popularnością. Proste, wręcz infantylne teksty bardziej ranią ucho, niż cieszą. 

Strachy na Lachy i Grabaż po ciekawych pierwszych płytach jakby spuścili z tonu. Zdarzają się wciąż ciekawe piosenki opisujące współczesny kraj (Żyję w kraju), ale i tak większość z sentymentem wspomina Pidżamę Porno, oczekując prawdziwej reaktywacji. Myslovitz nagrywając „Miłość w czasach popkultury” (1999 r.) i następcę „Korova Milky Bar” (2002 r.) postawił sobie poprzeczkę strasznie wysoko, której już potem nie dał rady przeskoczyć. Choć ma w swoim późniejszym dorobku świetne piosenki np. Nocnym pociągiem aż do końca świata czy W deszczu maleńkich żółtych kwiatów. Zespół Hey ostatnio coraz częściej tapla się w dźwiękach elektronicznych niż rockowych, ale i tak pozostanie „klasykiem gatunku” głównie przez płytę „Fire” (1993 r.). Natomiast Katarzyna Nosowska pozostanie jedną z najlepszych współczesnych tekściarek w polskiej muzyce.

Myślę, że warto byłoby także wspomnieć o zespołach, które odcisnęły swoje piętno w ciągu okresu, o którym tutaj rozważam, a nie są już aktywne. Przede wszystkim O.N.A. Wspaniałe, mocne teksty Agnieszki Chylińskiej, okraszone świetnymi melodiami i solówkami Grzegorza Skawińskiego. Kto nie pamięta takich tytułów, jak Kiedy powiem sobie dość, Drzwi, Niekochana czy w końcu Znalazłam. Każdy z tych utworów był hitem i stał się wizytówką zespołu. Na drugim biegunie znajdował się kolektyw Cool Kids of Death. Łodzianie pozostawili po sobie trwałe dziedzictwo w postaci Generacji nic. Żaden zespół tak dobitnie nie opisał i nie scharakteryzował młodego społeczeństwa na początku XXI wieku. Sytuacja niestety powtarza się, moim zdaniem tak samo jak w przypadku Strachów, pierwsze płyty mają niebywałą moc i strasznie zapisują się w pamięci, ostatnie wydawnictwo niestety, jak dla mnie, do nich nie należy.

Zdaję sobie sprawę, że te kilkadziesiąt zdań nie wyczerpie tematu. Ba, pewnie przysporzy piramidę kolejnych pytań. Domyślam się, że może kogoś razić dobór przykładów i zespołów. Prawdopodobnie wśród fanów wyżej wymienionych twórców narobię sobie tymi słowami wrogów, a wśród innych może przyjaciół. Będzie można mi zarzucić jawną przychylność jednym, drugim zaś nie. Nie musicie się ze mną zgadzać, pewnie macie swoje przemyślenia w tej materii. To są tylko moje subiektywne spostrzeżenia. Ja natomiast chciałem zwrócić uwagę tylko na jedno zagadnienie, na wartość odbieranej przez nas sztuki. Jako słuchacze możemy na to wpłynąć, patrząc na niektóre rzeczy surowym okiem i nie zachowując się jak odkurzacz, który ssie, aby ssać, bez żadnej refleksji nad tym, co przyjmuje.