Fryderyk Jona – Electronic Ballad

★★★★★★★★☆☆

1. Electronic Ballad 2. Orient Voice 3. On the Run (bonus)

SKŁAD: Fryderyk Jona – saksofon sopranowy, Moog Voyager, DSI Prophet 12, Korg Monopoly, Wavestation, Roland Jupiter 6, JD800, XP80, Doepfer A100, Waldorf Q, Kawai K5000S

WYDANIE: 29 października 2015 – Synthmusik

www.fryderykjona.com

Zawsze zastanawiałem się, co musi dziać się w głowie twórców spod znaku el-muzyki. Skąd czerpią inspirację, jak przelewają swoje pomysły na konkretne dźwięki; kiedy wiedzą, by uderzyć w taki, a nie inny ton, użyć takiego sampla, a nie innego. Muzyka instrumentalna przenosi słuchacza w różne stany, sprowadza różne myśli, nie zawsze zgodne z zamysłem twórcy, ale to chyba jest w muzyce piękne, że każdy interpretuje te sameśrodki wyrazu trochę inaczej. Opowiadanie o nich jest ciężkie i stanowi wyzwanie dla recenzenta, by móc opisać pełnię barw, które słyszy w tych dźwiękach. Liczę jednak, że poradzę sobie z tym. Do podróży po swojej głowie pełnej muzycznych inspiracji zabiera nas, już po raz czwarty, Fryderyk Jona. Pozwólcie, że przeprowadzę Was po tej podróży niczym przewodnik. „Electronic Ballad” to czwarty, jak już wspomniałem, album multiinstrumentalisty Fryderyka Jony, wydany własnym sumptem przez wydawnictwo Synthmusik. Najnowszy dysk składa się z trzech kompozycji. Tytułowej Electronic Ballad, Orient Voice oraz On the Run. 

Źródło

Szanowni Czytelnicy, śledzący nasz serwis, których już wcześniej zapoznawałem z twórczością Fryderyka, znają jego lekkość we wplatanie instrumentów dętych w swoje utwory oraz jazzowe inspiracje, co do formy kompozycji. Podobnie dzieje się w Electronic Ballad, która rozpoczyna się od dźwięków saksofonu sopranowego. Delikatne jazzujące intro wprowadza w stan relaksu i komfortu, słuchacz powoli zanurza się w zalew kolejnych kojących melodii. Przestrzenny pejzaż klawiszy, głębokie basowe dźwięki, świdrujący temat, przeszkadzajki w formie dzwonków oraz klawesynowe tło, kilkukrotnie wspomagane przez instrument dęty, płyną z głośników mniej więcej do połowy utworu (10-16 min.), kiedy to wchodzi część bardziej elektroniczna. 

Zapowiedziana zostaje ona kilkusekundową ciszą, która oddaje pole modyfikowanym dźwiękom licznych syntezatorów. Nie oznacza to, że do tej pory „świdrów” czy „burczków” nie było, ale nie były one tak eksponowane jak w tej części. Brzęczące, burczące dźwięki stają się idealnym tłem dla pulsujących klawiszy. Sukcesywnie dokładane są kolejne ścieżki: perkusyjne, basowe, elektroniczne. Ballada jest kompozycją blisko 35-minutową, zatem, by nie zanudzić słuchacza, często dobór środków musi być zmieniany. Od około 25 min. następuje trzecia wydzielona część – „kosmiczna”. Oczywiście jest to moje subiektywne zdanie i ocena, ale to burczące tło, delikatne syntezatorowe improwizacje na DSI Prophet 12 i dźwięki nieśmiertelnego Mooga Voyagera, jak potwierdził sam autor dograne na koniec, od razu włączają w mojej głowie takie skojarzenie. Spokojne, zimne, wyrachowane partie utrzymują słuchacza w onirycznym klimacie. 

Źródło

Koniec Electronic Ballad płynnie przeradza się w kolejny utwór Orient Voice. Gęsto usiane klawisze, pulsujący bas, perkusyjne talerze to wstęp do tej 10-minutowej kompozycji. Gdy utwór zostaje wzbogacony dźwiękami perkusji, przez chwilę może skojarzyć się niektórym słuchaczom z wczesnymi, trip-hopowymi dokonaniami zespołu Archive. Oczywiście nie ma tu żadnego świadomego kopiowania, a po prostu ciekawy kontrapunkt, niespotykany do tej pory w twórczości Fryderyka. Każda kolejna partia utkana na syntezatorach wprowadza nutkę orientalizmu. W utwór wpleciony został ponownie saksofon, który poniekąd prowadzi dialog iście międzykulturowy. I oto po raz kolejny złamane zostają konwenanse i szlabany – orient łączy się z zachodem, elektronika z jazzem, oniryzm z realizmem, a kosmos z ziemią. W swoim wydźwięku utwór też jest żywszy niż tytułowa ballada, ale ma równie wiele smaczków przez, co już od ponad 40 min. albumu słuchacz nie może narzekać na wtórność czy nudę.

Na zakończenie, jako bonus, Jona prezentuje On the Run. Zaczyna się iście kosmicznie, przytłumione komendy jakby żywcem wyciągnięte z kosmodromu, które przewijają się w tle podczas całego utworu, atmosferyczne szumy i pulsujące akordy. A potem wchodzi mocny perkusyjny beat z ciekawą klawiszową aranżacją. Czy to nadal trip hop, czy może już co nowocześniejsze hip-hopowe podkłady, nie mi oceniać i dowodzić prawd, najważniejsze, że to „żre” i słucha się bardzo przyjemnie. 

Na zakończenie coś o wydaniu. Płyta udostępniona w formie digipaku z grafiką autorstwa Adriana Naumowicza jak zawsze karmi wzrok. Album „Electronic Ballad” to naprawdę kawał dobrej roboty, w moim odczuciu nawet najlepszej z dotychczasowych płyt Fryderyka. Idealny balans między sprawnymi kilkuminutowymi utworami a rozbudowanym tworem, jakim jest muzyczna suita. I tak, jak pisałem powyżej łączy ten album w sobie to, co zwykle znajduje się na dwóch przeciwległych końcach szali. Niezmiernie mocno Wam go polecam, bo naprawdę warto.