Gazpacho – Molok

★★★★★★★★☆☆

 1. Park Bench 2. The Master’s Voice 3. Bela Kiss 4. Know Your Time 5. Choir of Ancestors 6. ABC 7. Algorithm 8. Alarm 9. Molok Rising

SKŁAD: Jan-Henrik Ohme – wokal; Jon-Arne Vilbo – gitara; Thomas Andersen – klawisze, programowanie; Mikael Krømer – skrzypce, gitara, mandolina; Lars Erik Asp – perkusja; Kristian Torp – gitara basowa

PRODUKCJA: Gazpacho WYDANIE: 23 października 2015 – Kscope

Rok temu otrzymaliśmy od Gazpacho jeden z ich najodważniejszych i najbardziej wymagających albumów w postaci „Demon”. Wydaje się, że grupa postanowiła iść za ciosem i na najnowszej płycie mamy również nawiązania do demona, tym razem jednak jest to „Molok”. Demon pożerający dzieci przyjmuje tutaj jednak inną formę. Historia opowiedziana na płycie (polecam się w nią dobrze zagłębić, bo to jeden z najciekawszych pomysłów w muzyce, jakie słyszałem) stawia w centrum wydarzeń maszynę stworzoną przez człowieka, który chce udowodnić, że Bóg nie istnieje. Molok ma za zadanie obliczenie pozycji wszystkich elektronów we wszechświecie, co powinno tym samym pozwolić mu zobaczyć przeszłość i przyszłość wszechświata. Maszyna w trakcie swoich kalkulacji doświadcza historii ludzkości, przez co ewoluuje. Oczywiście bardzo to wszystko uprościłem, inaczej potrzebowałbym rozpisać się na parę stron, a trzeba zostawić trochę miejsca na muzykę. Wiele przedstawionych tutaj pomysłów zostało zbadanych i popartych przez uczonych, których zespół poprosił o pomoc. Jest to więc bardzo rzetelna robota, która dotyka tak bogatego w inspiracje tematu jak ciągły konflikt nauki z wiarą. Dodam jeszcze, że dźwięk, który słyszycie na samym końcu płyty ma na celu zniszczenie wszechświata, jako że generuje on w odtwarzaczach losową liczbę, która ma przedstawiać położenie wszystkich istniejących elektronów. Jeśli liczba będzie poprawna, w teorii wszechświat powinien przestać istnieć. Zostaliście ostrzeżeni.

Od razu zaznaczę, że jeśli nie należycie do cierpliwych słuchaczy, ta płyta nie jest dla Was. „Molok” nie ułatwi Wam zagłębienia się w swoją historię. Muzyka bardzo powoli odkrywa swoje atuty. Osobiście po czterech przesłuchaniach najnowszego albumu Norwegów nie miałem wyrobionego na jego temat żadnego zdania. Momentem zwrotnym był chyba koncert, na jakim byłem w Londynie, gdzie najświeższe kompozycje zabrzmiały dostojnie i potężnie w zestawieniu z największymi dokonaniami grupy, pokazując, jak udane jest to dzieło. Dzieło, które najlepiej wypada jako nierozłączna całość. Jeśli jednak miałbym wymienić jakieś wyróżniające się utwory, z pewnością wybrałbym singlowy Know Your Time z bardzo wyrazistą sekcją rytmiczną, co sprawia, że jest to najdynamiczniejszy fragment albumu. Pomagają mu w tym również niemal metalowe gitary. Choir of Ancestors z kolei wyróżniłbym za przepiękny dialog męskich i damskich wokali. Jan-Henrik i Marianne Pentha tworzą razem urokliwy wokalny pejzaż, który jest idealnym świadectwem siły głosu jako kolejnego instrumentu. Nawet głos Marianne puszczany na koncercie z taśmy nie stracił nic ze swojej mocy.

Gazpacho nie zmienia na „Molok” swojej sprawdzonej formuły. Kompozycje z reguły są rozbudowane i płyną niespiesznie ku końcowi, serwując przy tym mnóstwo dźwiękowych łakoci, które przyjemnie się absorbuje. Zwłaszcza jeśli możemy usłyszeć takie instrumenty, jak mandolina, skrzypce, harfa, akordeon (Bela Kiss), trąbka, saksofon czy tak egzotyczne instrumenty, jak kaval (typ fletu) i śpiewające kamienie (!). Ten ostatni tradycyjnie zbudowany jest ze 100 kamieni rzecznych zawieszonych na drucie, tworząc kształt skrzydła. Artyści tańcząc, pocierają, szarpią i pieszczą struny, aby wydobyć z kamieni muzykę. Ewidentnie Norwegowie nie lubią zamykać się na nowe rzeczy i ciągle poszukują świeżych i intrygujących środków wyrazu. Śpiewające kamienie wybrzmiewają w kompozycji Molok Rising z całą plejadą nietypowych i bardzo starych instrumentów. Zespół w tym utworze stara się oddać klimat dawnych obrzędów duchowych. Skåra, śpiewający kamień, na którym gra Gjermund Kollveit, ma podobno 10 tysięcy lat. Jeśli to prawda, jest to najstarszy instrument nagrany na płycie.

Najnowsze opus grupy nie należy do ich najdynamiczniejszych dokonań. Plasuje się gdzieś pomiędzy „Demon” a „Missa Atropos”. Chwilę na tańce i podskoki dostajemy w Bela Kiss, kiedy wchodzi akordeon i przenosimy się na chwilę na Bałkany. Jest też wspomniany przeze mnie wcześniej singiel. The Master’s Voice również pozwala sobie na ekspresyjne momenty, potęgowane energicznymi uderzeniami perkusji. Ciekawy kontrast tworzą pojedyncze dźwięki klawiszy tworzące tutaj tło. Najnowsza płyta zespołu to w większości muzyka idealna do kontemplacji, a najlepszym sposobem jej serwowania jest zamknięcie się samotnie w pokoju i nałożenie słuchawek, żeby móc wsłuchać się w każdy ukryty tutaj dźwięk. Jest to istna uczta dla melomanów. Nawet w tak krótkich utworach jak ABC, Algorithm i Alarm usłyszeć można wiele stylistycznych zwrotów. Ten pierwszy w refrenach cichnie, by w zwrotkach za sprawą sekcji rytmicznej wręcz bujać. Na sam koniec dostajemy niemalże perkusyjną solówkę, stonowaną, ale zagraną z wielkim wyczuciem. Algorithm trafi do miłośników orientalizmów. Pomaga w tym użycie fletu kaval, który przywołuje na myśl Baśnie tysiąca i jednej nocy. Atutem Alarm jest dialog basu z klawiszami, sprawiający, że utwór tętni dźwiękowymi barwami.

„Molok” to kolejne wielkie dokonanie Gazpacho. Bogactwo instrumentarium i niezaprzeczalny urok muzyki porażają słuchacza. Nie ma tutaj wrażenia przesytu, a wszystko to dlatego, że Norwegowie mają świetne wyczucie balansu. Każdy muzyk zasługuje tu na pochwałę. Po koncercie musiałem zbierać szczękę z posadzki po tym, jak zobaczyłem, co wyczynia Erik Asp na perkusji. W rozmowie po koncercie zdradził mi, że poświęcił bardzo dużo czasu na nagrywanie swoich partii na „Molok”. Słychać to doskonale na płycie. Perkusja ma tutaj bardzo dużo miejsca i Erik używa jej w najlepszy możliwy sposób. Jak zwykle bardzo wyrazistym elementem są też skrzypce Mikaela, które stały się już znakiem rozpoznawczym muzyki grupy. Jon-Arne Vilbo kolejny raz kruszy nasze serca swoimi solówkami gitarowymi, a Kristian Torp zapewnia złowieszcze doły, wzmacniające klimat albumu. Nad tym wszystkim niczym reżyser czuwa Thomas Anderson, a jego główny aktor, Jan-Henrik, pozostając w swoich bezpiecznych skalach, potrafi nadal wyczarować coś pięknego i brzmiącego świeżo. Jego głos powinien przypaść do gustu zwłaszcza fanom Steve’a Hogartha.

„Molok” to płyta, o której można napisać wiele i tak naprawdę żadne słowa nie oddadzą wielowymiarowości i piękna tego dzieła. Zatem zakończę już i wystosuję apel, aby każdy miłośnik progresywnego rocka ze specjalnym naciskiem na atmosferę zaopiekował się tą płytą i poświęcił jej tyle uwagi, ile tylko zdoła.