God’s Bow – Tranquilizer

★★★★★★✭☆☆☆

 1. Aladiah 2. Curse The Night 3. Fueled By Sound 4. One Day 5. Profounder 6. Fallen 7. New Kingdom Of Illusions 8. Tranquilizer 9. After All 10. Absolutely Anne 

SKŁAD: Agnieszka Kornet – wokale, Krzysztof “KeyP” Pieczarka – klawisze, elektronika

PRODUKCJA: Krzysztof Pieczarka & Tom Mayer – Lyre Studios, Master & Servant

WYDANIE: 14 listopada 2014 – Requiem Records

www.godsbow.com

Choć duet God’s Bow istnieje od 17 lat, to jednak w naszym kraju, poza grupą fanów takiej muzyki jeżdżącą na festiwal Castle Party, mało kto tę formację kojarzy. Być może to wina tego, że od wielu lat członkowie God’s Bow mieszkają w Niemczech, a być może także jest to „zasługa” kompletnego braku promocji ich twórczości w naszym kraju. A szkoda, bo Agnieszka Kornet i Krzysztof Pieczarka tworzą muzykę, która nie ma praktycznie konkurencji na naszym rynku. I nie chodzi tylko o stylistykę, ale i piękno. Ja się niestety do tej muzycznej ignorancji podpisuję. Nie znałem zespołu, ale z chęcią się w ich muzykę zgłębiłem. W skrócie? Synthpop rodem z lat 80., gotyk oraz electropop, zahaczające nawet o muzykę industrial. Co zwraca szczególną uwagę, to etniczne naleciałości orientalizmów w pryzmacie world.

Ten duet na scenie istnieje już ponad kilkanaście lat. Dark wave to ich świat i do niego starają się przekonać słuchaczy. „Tranquilizer” sprzecznie w swojej terminologicznej wymowie raczej nas nie uspokoi. Zawiera bowiem 10 mrocznych i tajemniczych kompozycji zawieszonych na surowej syntezatorowej elektronice z uwodzicielskim wokalem Agnieszki Kornat. Klimaty mocno industrialne, owiane sporą dawką przestrzennych wiraży. Mimo aksamitnych wokali muzyka wypełnia ją atmosferą duszności, niepokoju i niepewności szukającej poklasku w eterycznym brzmieniu (Curse the Night).

Sporą dozę inspiracji na pewno odnajdziemy, sugerując się atmosferą Dead Can Dance. Echa twórczości Lisy Gerrard i Brendana Perry’ego są tu mocno wyczuwalne, ale nie zapominajmy o inspiracjach również takimi formacjami, jak Arcana czy Bel Canto. Transowy bit Aladiah to świetne wejście okraszone dynamiczną plemienną rytmiką na tle elektronicznych wywodów i ciekawych wokaliz. Dobra i mocna zapowiedź całego albumu. W kolejnych kompozycjach organicznie już tak nie jest. Dużo w tym surowej elektroniki, która przepycha się tu z industrialnymi konotacjami bezpośredniego uderzenia syntezatorów. W tle koi te wszystkie dzikie dźwięki zachowawczy, spokojny aksamitny wokal. Jest w tej muzyce również sporo światła, które niesie Fading Colours z pastelowymi dźwiękami melancholii i gotyckiego podmuchu mroku. Dobrze kontrastuje to z takimi ponurymi utworami, jak After All, który paradoksalnie jest też energicznie melodyczno-przebojowy.

Takie echa popowych banialuk, o ile w kolejnym industrialnym One Day wychodzą naturalnie przy ciekawym pokręconym bicie, to w innych utworach jest już to parafrazowane dość kiczowato, nawet mimo faktu, że całe instrumentarium jest kreatywnie rozwinięte. Elektronika łączy się wtórnie z dzikimi brzmieniami. Gdzieś pojawiają się uwypuklenia brzmienia skrzypiec, a wokal niestety jest w tym wszystkim zbytnio zasłonięty i nie spełnia swojej roli. Tak mi się wydaje, chociaż może to wynikać z charakteru muzyki, która jest rozbudowana i wyklucza transowy wymiar zachowany w poszczególnych kompozycjach. After All jest również przesycony elektroniką, która w pewnym momencie pozbawia muzykę intymności. Zbyt dużo sztucznej wylewności i przesadnego upojenia syntezatorami. Niepotrzebnie porywa się ten utwór na jakiś hiciarski zabieg.

Majestatyczny, a zarazem delikatny w swoim brzmieniu Profounder świetnie otwiera albumowi ścieżkę ambientowych wzorów, które wprost ocierają się o swoisty mistycyzm. Mantra przypominająca zawody mnichów uspokaja, głównie za sprawą nałożonych damskich wokali. Ciekawy, ale często niezrównany melodyczno-rytmicznie jest New Kingdom of Illusions. Niektórych to może zdziwić, ale nawet wyłaniająca się z dźwięków pozorna kakofonia ma swój urok, zwłaszcza jeżeli dopieszczają brzmienie bliskowschodnie klimaty. Szkoda, że tak rzadko słyszane w pozostałych kompozycjach przewartościowanych elektroniką. Utwór ma świetną budowę, którą niosą zarówno mocniejsze brzmienia industrialnych wywodów, jak również romantycznych orientalizmów.

Podobnie dzieje się z Fallen, ale ten utwór jest już dużo bardziej futurystyczny i przesadnie industrialny, który niszczy tę egzotykę. Nieco ckliwy więc utwór przypomniał mi też – chodź to zupełnie nie ta liga – Juno Reactora ze względu na podobne ornamentalizmy tworzące zawadiacką metodykę. Melodyka God’s Bow jest tu jednak dużo ciekawsza. Oszczędna, ale dobitna w swoim wyrazie. Po raz kolejny jednak mało energiczny wokal ustępuje w niektórych elementach dzikiej rytmice elektroniki, a gdzieniegdzie wprost zachwyca. Pięknych wokali nie zabrakło w mrocznym Curse The Night opartym na rozwiniętych narracjach wokaliz. Tego brakuje w innych utworach w takim stopniu, aby równie pięknie kontrastowało na tle, bądź co bądź, charakterystycznej elektroniki. Trzeba się przyzwyczaić. Nie udaje się to w Absolutely Anne. Owszem, pięknie uzupełnia przestrzeń, ale aranżacja jest na swój sposób zbyt rozmyta i mało zrozumiała. Pod względem instrumentarium jest absolutnie rozstrojone i połączone bez większego ładu i składu.

„Tranquilizer” to jednak album mocno rozciągnięty w swojej koncepcji i może niektórych znużyć, zwłaszcza delikwentów, którzy nie raczą zanurzyć się w te oniryczne dźwięki. Ale czy to wina muzyki, czy naszej ignorancji?

GOD’S BOW – FALLEN