Haken – „Bogowie są tylko jedni” – wywiad z Richardem Henshallem

Podczas gdy na scenie gdyńskiego Ucha właśnie trwał występ norweskiego Rendezvous Point miałem okazję porozmawiać z gitarzystą grupy Haken, Richardem Henshallem. Richard, który jest nie tylko bardzo uzdolnionym muzykiem okazał się także być bardzo przyjaznym, choć zabieganym, jak sam stwierdził pod koniec naszej rozmowy, człowiekiem. O tym jak powstawał najnowszy album „Affinity”, jak ewoluowała muzyka Haken, jaki wpływ na ich twórczość ma nurt djent oraz czemu bogowie zawsze będą tylko jedni przeczytacie w poniższym zapisie naszej krótkiej, ale bardzo interesującej rozmowy. 

Lupus: W dniu wczorajszym zagraliście w Warszawie (11 czerwca 2016 roku – przyp. red.). Powiedz proszę jak się Wam udał występ? Richard Henshall: To był wspaniały koncert, a miejsce (Progresja Music Zone – przyp. red.) jest naprawdę ogromne, mogące pomieścić chyba dwa tysiące osób. Wydawało mi się, że było dla nas nawet trochę za wielkie, ale na szczęście ludzi było tam tyle, że to wrażenie zaraz się niwelowało. L: To świetnie! Czy możesz powiedzieć jak spędziliście czas przed dzisiejszym występem w Gdyni? RH: Udaliśmy się do naszego hotelu, co było częścią zawartej umowy. Tam popływaliśmy w basenie, udaliśmy się do sauny, co jest naprawdę luksusem, gdy jesteś w trakcie trasy, ponieważ zazwyczaj po prostu siedzisz przez cały czas w fotelu. Tak więc zregenerowaliśmy nasze siły, przekąsiliśmy coś i zaczęliśmy przygotowywać się do naszego dzisiejszego spektaklu. (Henshall zaczyna przebierać palcami po strunach swojej gitary Axe-FX2 Strandberg #54. Identyczną posiada Charles Griffiths, drugi gitarzysta grupy Haken.) L: Przejdźmy zatem do Waszej muzyki. Co możesz powiedzieć o różnicach i zmianach w Waszym graniu jakie nastąpiły pomiędzy każdym z albumów, które do tej pory nagraliście i wydaliście?

Lupus i Richard Henshall

RH: Każdy nasz album brzmi zupełnie inaczej. Nasze dwa pierwsze krążki „Aquarius” i „Visions” miały charakter bardziej kinematyczny i troszkę brzmiały jak klasyczna muzyka progresywna. „The Mountain” z kolei miała mnóstwo nowoczesnych wpływów, ale powróciliśmy też na nim troszkę do korzeni z dwóch poprzednich, a nasz ostatni („Affinity” – przyp. red.) jest kombinacją wszystkich naszych stylów i inspiracji. Brzmi to związku z tym bardziej nowocześnie, niezależnie w stosunku do innych, ale także inkorporujące wpływy muzyki djent z takich grup jak na przykład Meshuggah. L: Czy widzieliście krótkometrażówkę „Kung Fury” i jak ten film wpłynął na najnowszą płytę? RH: Zdradzę, że jestem wielkim fanem kung fu i wszystkich filmów o nim, zarówno z lat 70., jak i 80. czy 90., także tych współczesnych z ostatnich lat. „Kung Fury” to fuzja wszystkich rzeczy, które kocham. Mamy tam lata 80., 90., tani kryminał i dramaty policyjne zmiksowane z parodystycznym podejściem do kung fu. Dla mnie to naprawdę świetny film i strasznie się cieszę, że „Kung Fury” zostanie przerobiony na obraz pełnometrażowy – dosłownie sama myśl o tym rozsadza mi głowę. Co zaś tyczy się wpływu na album to nie miał wpływu na jego zamysł (śmiech). Jestem jednak naprawdę ogromnym wielbicielem tego filmu. L: Rozumiem. W jaki sposób zatem „Affinity” składa hołd latom 80. i jaki jest koncept tego albumu? RH: Można powiedzieć, że album jest o tym jak wszystkie rzeczy łączą się ze sobą i do siebie wzajemnie przyciągają. Jest odzwierciedleniem tego jak my, jako zespół się wzajemnie rozumiemy i przyciągamy do siebie. Ponadto porusza tematykę ewolucji komunikacji, rozwoju technologicznego, także następnym etapem ludzkiej ewolucji – o tym jak zmierza ona w kierunku przenoszenia świadomości do sztucznych inteligencji. Chcemy jednak też zostawić trochę miejsca dla naszych słuchaczy, żeby sami próbowali go zinterpretować. Jednakże jak najbardziej potwierdzam, że płyta jest mocno inspirowana latami 80. i muzyką tamtych czasów, zwłaszcza twórczością Vince’a DiColi, który napisał muzykę do „Rocky’ego IV” i do „Transformes: The Movie” (mowa o pełnometrażowej animacji z 1986 roku – przyp. red.). Oba są wspaniałymi filmami, ale muzyka do nich napisana jest po prostu niesamowita. Koniecznie obejrzyjcie oba, jeśli jeszcze tego nie zrobiliście.

L:  Zostańmy jeszcze na chwilę przy „Affinity” – jak ma się on do dzisiejszej rzeczywistości? RH: Mówi o tym jak się komunikujemy, rozprawia z mediami społecznościowymi. Tak jak już wspomniałem chodzi o te połączenia między nami, wszelkie przyciągania nas do siebie jako istoty ludzkie. L: Cofnijmy się trochę w czasie. Chciałbym poruszyć kwestię Waszego pierwszego wydawnictwa, pełnometrażowego demo „Enter the 5th Dimension”. Po realizacji „The Mountain” nagraliście epkę „Restoration”, która była inspirowana niektórymi dźwiękami z tamtego albumu. Co sądzisz o tamtych utworach teraz, jak zmieniły się one na potrzeby nowszej wersji i jak powinniśmy postrzegać je dzisiaj? RH: Produkcja tamtych utworów była bardzo zła, ale wtedy uczyliśmy się jeszcze jak nagrywać, więc tamte nagrania i ich produkcja z całą pewnością nie jest powalająca. Z samych numerów jednakże jestem bardzo zadowolony ponieważ każda z nich, także nasze najnowsze, reprezentują to, w jakim miejscu się znajdujesz, znajdujemy my jako zespół. Gdy do nich wracamy przypominamy sobie czasy kiedy byliśmy młodsi i nie byliśmy jeszcze tak dojrzali i zaawansowani pod względem pisania naszej muzyki jak w chwili obecnej. Z kolei, gdy nagrywaliśmy „Restoration” mogliśmy przelać w nie nowe spojrzenie, nadać im bardziej dojrzałego wyrazu także pod względem brzmienia, podejść do nich w zupełnie inny sposób. Spoglądam na tamte utwory z sentymentem, a jednocześnie bardzo lubię to, co zrobiliśmy z nimi na „Restoration”, wciąż też często gramy numery z EP-ki na żywo i zawsze jest to ogromna zabawa. L: Pracowaliście przy niej z samym Portnoy’em… RH: [Z rozrzewnieniem] Tak, poprosiliśmy Mike’a Portnoya by zagrał na gongu pod koniec utworu Crystallized, który jest piosenką o miłości właśnie na tej EP-ce i było to dla nas wspaniałe przeżycie. Wszyscy dorastaliśmy słuchając muzyki Portnoya, jest naszym wielkim bohaterem i fakt, że mógł na naszym materiale odcisnąć swój wkład to rzecz po prostu absolutnie niesamowita. L: Wspomniałeś wcześniej o nurcie jakim jest djent, który jest doskonale słyszalny w niektórych fragmentach „Affinity”. Jakich grup ze wspomnianego gatunku czy deathcore słuchacie i które z nich są Waszymi najważniejszymi inspiracjami z tych właśnie rejonów muzycznych? RH: Jako zespół słuchamy razem mnóstwa muzyki. Mówiąc jednak o djent to Meshuggah jest wyborem oczywistym, wszak to oni zaczęli cały ten kierunek i bez cienia wątpliwości są ojcami chrzestnymi takiego grania. Bardzo cenię TesseracT – udało im się kapitalnie osiągnąć balans między ambientem a ciężkim brzmieniem. Muszę też wymienić Convoy, którzy co prawda może do końca djentowi nie są, ale mają bardzo interesujące rytmy, chyba jedne z najciekawszych jakie zostały wypuszczone na ten świat. Sądzę, że te trzy zespoły byłyby dla mnie w tej kwestii najważniejsze.

Lupus i Ross Jennings

L: Jaką przyszłość widzisz dla Haken za pięć, dziesięć może dwadzieścia lat? RH: Któż to wie. Tworząc „Affinity” podeszliśmy do pisania materiału w nowy sposób. W przeszłości to ja zajmowałem się pisaniem i rozsyłaniem pomysłów do reszty chłopaków, by mogli popracować nad aranżacjami. W przypadku „Affinity” pisaliśmy wspólnie i rozprawialiśmy nad wszystkimi pomysłami od samego początku, zaczynając od słów a kończąc na muzyce. Umożliwiło to uzyskanie świeżego brzmienia i zamierzamy kontynuować taki sposób pracy przy okazji kolejnych płyt. Jestem pewien, że następny krążek będzie brzmiał zupełnie inaczej niż „Affinity”, ale ciężko mi przewidzieć jak zmieni się nasz styl w ciągu najbliższych dziesięciu lat. Chcemy też popychać nasz zespół do przodu tak mocno jak tylko jesteśmy w stanie, poszerzać grono naszych odbiorców i docierać do jak największej ilości ludzi. L: Macie już jakieś pomysły, które mogą wejść na następny album? RH: Mam kilka konceptów, które chodzą mi po głowie, także jeśli chodzi o muzykę krążą już wokół nas nowe dźwięki. Tak się też składa, że z sesji nagraniowej „Affinity” zostało nam również kilka numerów, które prawdopodobnie będziemy chcieli rozwinąć, ale na ten moment nie ma jeszcze nic konkretnego, a jedynie idee, które kotłują się dookoła. L: To świetnie! Nie mogę się już doczekać! (śmiech) Sądzę, że słuchaliście tegorocznego wydawnictwa Dream Theater „The Astonishing”. Jakie były Wasze odczucia odnośnie tego albumu i czy według Ciebie wciąż są bogami progresywnego metalu? RH: Tak, jak najbardziej słuchaliśmy „The Astonishing”. Przypuszczam, że oni zawsze będą bogami progresywnego metalu, bo to oni zaczęli ten gatunek i w moich oczach są najważniejszym zespołem, który zainspirował mnie do stworzenia Haken. Nie ulega wątpliwości, że odcisnęli swoje piętno nie tylko na muzyce, ale także na nas młodych zespołach. Co zaś tyczy się nowego albumu Dream Theater to uważam, że jest niesamowity jeśli chodzi o sposób w jaki zostały napisane poszczególne utwory. Wyraźnie słychać ogromny wpływ Jordana Rudessa na te nagrania, w ogóle muszę powiedzieć, że według mnie jego gra na tym albumie jest cudowna. Miałem okazję zobaczyć ich spektakl w Palladium w Londynie, który odbył się kilka miesięcy temu (18 lutego 2016 roku – przyp. red.) i zrobił na mnie naprawdę ogromne wrażenie. Było to naprawdę niesamowite przeżycie. L: Czego powinienem życzyć całej grupie Haken? RH: Możesz nam życzyć Wesołych Świąt Bożego Narodzenia! L: Poważnie? (śmiech) Zatem życzę Wam Wesołych Świąt Bożego Narodzenia na długo przed świętami. Mam nadzieję, że zobaczymy się jeszcze w niedalekiej przyszłości i dzięki wielkie za wywiad! RH: Ja również. I także życzę wesołych świąt! (śmiech) Tłumaczenie, zdjęcia oraz nagranie z koncertu własne. Więcej zdjęć na facebooku LupusUnleashed.