Hiromi: The Trio Project – Spark

Jedna z najciekawszych pianistek naszych czasów. Japońska artystka w gronie wiernych muzyków pod postacią Anthony’ego Jacksona na basie i Simona Philippsa na perkusji po raz kolejny uderza nas energicznym wstrząsem pianistycznego kunsztu. Od początku mojej znajomości z twórczością tej pianistki jestem pod ogromnym wrażeniem jej unikalnego podejścia do jazzowych wariacji na fortepian, nie wspominając o wprost ognistych występach na żywo, gdzie z instrumentem staje się wprost jednością. Niesamowita prędkość i melodyczna deklamacja to jednak nie wszystko. Za fenomenem stoi bowiem niebywała umiejętność mieszania tradycji współczesnego jazzu, z elementami muzyki klasycznej, fusion, bluesa, czy też „elektroniki”. Artystka ma nienaganne poczucie dynamiki i duszy instrumentu. Jej gra jawi się sporą doża aranżacyjnej inteligencji, której rozwinięcia nigdy nie da się przewidzieć. Towarzyszący jej muzycy świetnie odnajduję się w wspieraniu kompozycyjnych aranżacji swoją precyzją. Na najnowszej płycie w przeciwieństwie do poprzednich wydawnictw jest jednak relatywnie mniej wirtuozerskich przetargów, a więcej muzycznego zdystansowania. Kurażu brzmieniowej swobody i opanowania dodaje wszechogarniająca elegancja i brzmieniowa subtelność. Dużo w jej twórczości dowcipu, którego brakuje w muzycznym światku i jazzowej nomenklaturze (What Will Be, Will Be). Spora w tym zapewne rola „humorystycznych” syntezatorów, których nie żałuje w polocie i chęci zdynamizowania instrumentalnego anturażu oraz sprezentowania bardziej dadaistycznych aranżacji, których rozwinięcia są niezwykle przyjemnie absurdalne a co najważniejsze retmiczno-melodycznie irracjonalne. Dajmy tu na przykład genialny przykład w In Trance, który z mocą zjawiskowej dynamiki pod koniec utworu kiedy wydaje się, że nic nas już nie zdziwi, zabiera nas w rejony brazylijskiej samby. Wspomniałem jednak o większym dystansie wobec swoich przeszłych projektów, który przejawia się sporą rolą bluesowych natchnień, jak Indulgence z ostrą, synkopowaną nutą, czy też ragtimeowy  All’s Well. Nie sposób nie dostrzec również sentymentalnych wspomnień do jej solowych dokonań z albumu „Place to Be” (2009) w postacie magicznie lirycznego Wake Up and Dream. Czy naprawdę muszę pisać dalej, aby zachęcić Was do sięgnięcia po jej twórczość?