Hullyboo – Farkost

Ten norweski zespół świętuje tą płytą swój dziesiąty rok działalności. To spory kawał czasu, podczas którego muzycy z pewnością mogą się zżyć. Nic więc dziwnego, że płynność i naturalność melodycznych progresji tego albumu jest natychmiastowo zauważalna, a brzmieniowa spójność każdej z kompozycji wyjątkowo zdumiewa! Album orzeźwiająco faworyzuje tonalne struktury i podchodzi w sposób stonowany do zbyt nadpobudliwych kontrastów, aczkolwiek zwraca sporą uwagę na intrygę gry sekcji rytmicznej (Fredag). Swoboda instrumentalizacji całej formacji charakteryzuje brak zbędnej ekwilibrystyki dźwięków. Każdy z instrumentów gra równie stabilnym i ciepłym tonem, swawolnie wtajemniczając nas w liryzm formy norweskiej melancholii. Wdzięczna i klarowna melodyka swobodnie wypełnia przestrzeń, nadając całości dostojnego charakteru sferycznego jazzu i post rocka (Varkala, Farkost, Park). Ta płyta to podręcznik minimalizmu otoczonego huraganem melodycznej ekspresji (Periferi). To nie awangarda ani nic drastycznie niekonwencjonalnego, a jednak bogactwo dźwięku po zakończeniu przesłuchiwania albumu przytłacza. Hullyboo to świetna odskocznia od standardowych jazzowych projektów wnosząca w swoją twórczość sporą ilość norweskiego folkloru ukrytego w pięknej interakcji między trąbką a saksofonem oraz kameralnej grze gitary akustycznej (Melwee). Być może nie znajdziemy na tej płycie niespodzianek, ale wielu z pewnością ukorzy ona swoją intymnością. To album, do którego można wracać zarówno przy porannej kawie, jak i w podróży, czy też potraktować jako środek uprzyjemniający bezsenne nocy. Gdziekolwiek byś nie był/a na „statek” Hullyboo można wsiąść w każdej chwili będąc pewnym, że do celu dopłyniemy w pełnym komforcie artystycznej wirtuozerii.