Human Bazooka – Highflyer (EP)

★★★★★★☆☆☆☆

1. Highflyer 2. Bez Znieczulenia 3. Ghost in the Shell 4. The Day After All 5. Highflyer (Instrumental) 6. Bez Znieczulenia (Instrumental) 7. Ghost in the Shell (Instrumental) 8. The Day After All (Instrumental) 

SKŁAD: Krzysztof „Kriss” Dudek – wokale, gitary, Bartosz „Zielu” Zieliński – wokale, gitary, Tomasz „Tomala” Sokołowski – bas, Paweł „Czartor” Czartoryski – perkusja

PRODUKCJA: Black Dawn Studio/Teart Groteska/Bartosz Wesołowski 

WYDANIE: marzec 2015

Krakowska Human Bazooka ma za sobą ponad 60 koncertów, w tym występy na dużych scenach klubowych i festiwalowych. Z pierwszym nagraniem, niestety, nie miałem styczności, a na domiar tego od tamtej premiery zmienił się też nieco skład. Oni sami, aby „zaktualizować” się nieco na rynku muzycznym, niedawno wypuścili drugą EP-kę, zatytułowaną „Highflyer”. A co panowie prezentują? Rzućmy no uchem. Na samym początku warto zwrócić uwagę na jakże ciekawy zabieg – do 4 „normalnych” utworów dołączono także ich wersje instrumentalne. Moim zdaniem to dobry ruch i chyba nie bez powodu wprowadzony, ale o tym potem… Pierwsze dźwięki tego wydawnictwa sprawiają niezwykle przyjemne wrażenie – klimat w Highflyer jest budowany na basowym motywie i snujących gitarach. Jednak już po minucie, kiedy przychodzi „odpowiedni moment”, chciałoby się wokalu, na który trzeba jeszcze poczekać. Jak dla mnie, niestety, to intro nieco zbyt sztucznie i niepotrzebnie przedłużone. A wokal, który wchodzi… na mnie osobiście wrażenia niezrobiło. Głos wyraźnie odstaje od muzycznego kunsztu pozostałcyh muzyków i nie wiem, kogo tu winić, ponieważ i Bartosz Zieliński, i Krzysztof Dudek w składzie zespołu pełnią równocześnie funkcję gitarzystów i wokalistów. Być może przez to, że „zadania” nie zostały podzielone w jakiś bardziej konstruktywny sposób, muzyka stanowi twór nieco niedopieszczony. Sytuację ratuje drugi wokal, który ma większy pazur i jest bardziej otwarty, drapieżny, zdecydowanie bardziej współgrający z resztą. No i riffy. W otwierającym, tytułowym numerze jest ich sporo, przy czym nie powtarzają się i są kreatywne, tworząc ciekawą całość, która momentami naprawdę kopie w twarz, szczególnie mocno „druciany” motyw, grany na jednej strunie – prawdziwy cios.

Dwójka podawana jest Bez Znieczulenia. I tu kolejny minus – nie lubię, kiedy zespół miesza języki na płycie. Burzy to w pewien sposób ciągłość projektu. Wstęp do opisywanego utworu kojarzy mi się nieco z Guano Apes Open Your Eyes. W sumie na upartego klimat całej kompozycji jest podobny. Nie sugeruję tu jednak w żadnym wypadku plagiatu, absolutnie, mam na myśli ogólną atmosferę i styl aranżacji, w czym raczej trzeba upatrywać komplementu. Tutaj wokal „siedzi” o wiele lepiej. Nikt nie próbuje na siłę budować niepokojącego nastroju czystymi frazami. Bez Znieczulenia może się jednak ostatecznie podobać. Zgodnie z tytułem dostajemy po żebrach bez anestezjologicznego wsparcia. Zaledwie trzy riffy, ale bardzo dynamiczne. Ta kompozycja stanowi w swojej aranżacji zupełnie inną moc i znacznie bardziej podkreśla jak bardzo wyraziste potrafią być ich aranżacje, czego w innych kompozycjach może nieco brakuje. Rozwiązania w nim zawarte z pewnością są dużo ciekawsze niż w poprzedniku, który postawiony był raczej na „przebój”. Podobnie zresztą Ghost in the Shell, który jest kolejnym mocnym punktem albumu; koncertowym killerem, idealnym do tworzenia różnych „układów”, jakie zwykle dzieją się pod sceną. Bardzo konkretny, mięsisty sztos. Utwór bardzo w swojej formie bezpośredni, na co chyba sama formacja zwraca szczególną uwagę.

Przy ostatniej kompozycji jeśli zasugerujemy się jej długością to z pewnością wprowadzimy siebie w błąd. The Day After All w cale nie zdobi „gradacja nastroju”. Dostajemy po raz kolejny szybkie motywy, które burzą nasza energię. Wokale pominę tu bez komentarza i proponują Wam od razu zwrócić uwagę na specyficzne gitarowe zagrywki, które pod nim słychać, pobudzone interesującymi żywymi beatami. Instrumentalizacja tej kompozycji to wysoka poprzeczka wobec pozostałych utworów.

Największym mankamentem tegoż wydawnictwa pozostaje więc konsekwentnie barwa głosu, która bardzo negatywnie rzutuje na odbiór całości. Stąd też tłumaczyłbym dołączenie do EP-ki wersji instrumentalnych. Riffy, perkusja i bas „chodzą” tak jak być powinno przy tego typu muzyce, ale tego elementu spajającego klamrę całości jednak brakuje, aby można to było nazwać produktem spełnionym. Od strony aranżacyjnej mają na siebie ciekawy pomysł, niemniej jednak owy element dość ekstrawertycznych wokali należałoby zdecydowanie uporządkować.