Kari Sál – Betesda

★★★★★★★★✭☆

1. Bros 2. Zaczekaj 3. Foss 4. Ostatnie Dni Lata 5. Puffin 6. Dyrhólaey 7. Betesda I 8. Betesda II SKŁAD: Kari Sál – wokale; Adam Bałdych – skrzypce; Verneri Pohjola – trąbka; Piotr Chęcki – saksofon tenorowy; Michał Zaborski – altówka; Paweł Kaczmarczyk – fortepian; Michał Kapczuk – kontrabas; Krzysztof Szmańda – perkusja PRODUKCJA: Karol Mańkowsk & Piotr Taraszkiewicz – RecPublica Studio Lubrza, Nord Audio Project Studio WYDANIE: Hevhetia

O mojej fascynacji do naszego wybitnego skrzypka Adama Bałdycha na pewno zdołaliście się przekonać. Cóż… niedaleko pada jabłko od jabłoni… Do moich rąk trafiło bowiem wydawnictwo „Betesda” Kari Sál, pod którym to pseudonimem kryje się wokalistka Karina Sierocka – dziś nie kto inny jak pani Bałdych i mimo że na płycie udziela się obok wielu wyśmienitych artystów również mąż artystki, to „Betesda” sygnuje wyjątkowo indywidualna forma wyrazu. A ta jest wyjątkowo ciekawa nie tylko przez wzgląd na folkowe zapędy, ale również na inspiracje m.in. enigmatycznymi apokryfami Nowego Testamentu. 

„Betesda” to jak tłumaczy sama artystyka: (…) muzyka uduchowiona. Stworzona pod wpływem malarstwa, podróży do Islandii, gdzie w małej miejscowości Kirkjubæjarklausturnapi Kari napisała większość utworów. Wielokulturowość i jej dialog ma więc swoje odzwierciedlenie w jej muzyce. Zawiera ona w sobie elementy jazzu, muzyki poważnej i world music, przy czym śpiewana jest w języku polskim. W warstwie lirycznej, w większości znalazły się autorskie teksty Kari, ale również utwory apokryficzne z drugiej połowy II wieku.

Jak sama tłumaczy: Ze wszystkich dźwięków świata, najważniejsze dla mnie są dźwięki duszy. To samo też po krótce tłumaczy nam pseudonim artystyczny Sál (z islandzikiego: dusza). Wyjątkowo surowa, acz niewątpliwie zjawiskowa natura rejonu Bieszczad, w których wychowała się artystka, niewątpliwie wpłynęła również na bardzo intymny charakter albumu, który jest tym samym niesamowicie wrażliwy dzięki wpływom podkarpackiego folkloru (Ostatnie Dni Lata). Co jednak ciekawe, wiele z kompozycji nie chowa swojego aranżu pod technicznym szlifem. Utwory charakteryzują bowiem silne linie melodyczne, niekiedy zakrawające nawet – chociaż niepotrzebnie przerysowująco – o popowe brzmienia (Zaczekaj). Ta ultrasilna wizja nadmiernej melodyczności zdecydowanie przegrywa na tle kompozycji zaaranżowanych bez zbędnego popkulturowego anturażu. Skromność oraz wysoki poziom samych aranżacji broni się zdecydowanie lepiej, zwłaszcza przy akompaniamencie tak znakomitych muzyków jak chociażby Verneri Pohjola (Foss) czy też Paweł Kaczmarczk (Ostatnie Dni Lata) oraz altowiolista Michał Zaborski. Oczywiście nie wspominam tu o subtelności smyczków samego Bałdycha, które wprost udowadniają uczucie, jakie darzy wobec tych samych muzycznych inspiracji małżeństwo (Puffin). Wszyscy jednak, jakkolwiek nie byliby wybitni w swoim muzycznym rzemiośle, zostają zmarginalizowani przekonywującym i jakże wybitnie ciepłym i stabilnym tembrem głosu samej Kari i jej nieskazitelnej dykcji.

Jazz jest tu zatopiony w bajecznej arkitekturze muzyki world oraz klasyki. Większość kompozycji zachowana jest w przeczołowitej miniaturyzacji dźwięków, chociaż są i utwory bardziej rozbudowane (Puffin). Konsekwentnie, rzadko mamy do czynienia z oddaleniem tematów w sferę bardziej rozwiniętych instrumentalizacji (Betesda I, Betesda II). Muzyka pełna typowego liryzmu i melancholii, zarówno na płaszczyźnie muzycznej, jak i tekstowej. Szereg mocno uduchowionych aranży niekiedy jest naprawdę przeszywający (Ostatnie Dni Lata), wzbudzający sporą wodzę refleksji i nie musi to mieć praktycznie żadnego związku z Islandią, która zainspirowała artystkę do muzycznych poszukiwań, aby wskrzesić u słuchacza równie silne emocje jakie powodują skandynawskie wydawnictwa. Wszystko spaja dobitna harmonia i stylistyczna spójność realizacji całego akompaniamentu, co przy debiutach wychodzi różnie. Estetyka całości zasługuje więc na szczególną pochwałę. Betesda (z hebrajskiego: Dom Łaski) to nic innego jak biblijne miejsce cudownych uzdrowień. Ja w pewnym sensie owe przeżyłem. Wokal jazzowy? Dawno nie był mi tak bliski.