Katedra – Zapraszamy na łąki

★★★★★★★✭☆☆

1. Zapraszamy na łąki 2. Nie śmiej się z miłości 3. Kim jesteś? 4. Strach i pragnienie 5. Czarny Szlak 6. Wiosna i wino 7. Wolny Elektron 8. Pejzaż 9. Pieśń o świcie 10. Kiedy kochasz 11. Wicher wieje 12. Kłosy

SKŁAD: Fryderyk Nguyen gitara elektryczna, wokal; Maciej Ryszard „Jim” Stępień gitara basowa, wokal; Michał Zasłona instrumenty klawiszowe, chórki; Paweł Drygas perkusja, chórki; Teresa Grabiec chórki; Kasia Radoń – chórki. Gościnnie Ania Rusowicz: wokal (11); Konrad Możdżeń – conga, bongosy, shaker (5)

PRODUKCJA: Szymon Swoboda, Paweł Jakubowski & Kuba Korzeniowski Vintage Records, Sonic Loft Studio i Sun Replica Studio

WYDANIE: 2015 – Vintage Records

Czy obecna fala retro rocka ma się dobrze? W Polsce raczej raczkuje, ale już mamy miejsce na podium! Które? Musicie doczytać do końca… ale bez przewijania, bo odpowiedź będzie i tak ukryta! Wrocławska Katedra wyrosła jak grzyby po deszczu. Właściwie znikąd, ale wydaje się, że obejmą swój gatunek sztuki szturmem. Całkowicie słusznie i z pełną bezpretensjonalnością uzurpują sobie miano do powrotu polskiej legendy big-bitu. Skromni być wcale nie muszą, bo tak jak oryginalne dzieła sprzed 45 lat mogą pochwalić się idealnie wpasowującym się w ten klimat albumem.

Zapraszają nas na łąki, ale co się za nimi kryje? To muzyczna (…) podróż do lat pełnych natury i duszy, kiedy ludzie grali na prawdziwych instrumentach, a piosenki niosły ze sobą pokój i miłość! Naszym pierwszym albumem obwieszczamy powrót muzyki rockowej z czerni do kolorów. (…) Z jednej strony jest to gra z ówczesnymi konwencjami, z drugiej – próba powrotu do muzyki nieudawanej: do szczerych, analogowych brzmień i do piosenek „z duszą”. Zainteresowanie polskim big-bitem to odpowiedź zespołu na twórczość takich światowych wskrzesicieli, jak The Black Keys, Jack White czy też Tame Impala, którzy czerpią z klasyki światowego rocka. Katedra postanowiła zwrócić się ku naszym rodzimym tradycjom, przypomnieć o nich i rozwinąć po swojemu. Wczesny Czesław Niemen, Halina Frąckowiak, Niebiesko-Czarni, Karin Stanek, Exodus, Czerwone Gitary, Adrianna Rusowicz, Breakout, Tadeusz Nalepa etc. Ta muzyka to przecież specyfika czasów, w których żyliśmy. Big-bit niczym kameleon był swoistym kamuflażem rockowych grup, które w czasach komunizmu łatwego życia przecież nie miały. Tak jak kiedyś za wielkim murem, tak i w Katedrze można, ale nie trzeba doszukiwać się inspiracji takimi zespołami, jak Yes, Uriah Heep, Deep Purple etc. Ta muzyka nigdy przecież tak naprawdę nie znikła. Od lat przecież odkurzamy analogowe brzmienia, więc czemu nie mielibyśmy wrócić do własnych korzeni polskiego rocka – pytają retorycznie członkowie zespołu Katedra. Nie ma tu jednak hard rocka sensu stricto i zadziorności legend tej szuflady brzmień. To jakość stosunkowo mainstreamowa i przypodoba się współczesnym hipsterom, ale i wspominającym tamte czasy ówczesnym dzieciom kwiatom również przypadnie do gustu.

Wspomniałem o mocnej przystępności materiału, bo tak jak tamtejszy big-bit, tak i forma Katedry powiela kierunek utartych, dość trywialnych liryków i bajecznie melodycznych riffów kojarzących się przede wszystkim ze spontanicznością Tadeusza Nalepy. To jest jednak na swój sposób piękne. Taka niewinna muzyczna naiwność dziś oczywiście ukazała się ze świadomością tego, co może za tym płynąć. Ten brzmieniowy infantylizm współcześnie jednak bardzo mi się spodobał. W przeciwieństwie do formacji, które tego nie dostrzegają i zaślepione są zadufaniem w wielkość swojego projektu, Katedra niesie za sobą szczere i konkretne granie, z rzetelnie podjętą konwencją treści. Sprawnie wybrnęli więc z tematu, co w wielu innych przypadkach mogło okazać się kompletną katastrofą i bezbarwnym kiczem. Katedra tego nie ma! Ten projekt to zabawa dźwiękiem i formą.

Utwory nastawione raczej na charakter „piosenek”. Mimo krótkiej prezentacji są jednak na swój sposób bardzo złożone, ale nie czuć tego ze względu na świetne zrównoważenie wokalnych oraz instrumentalnych partii. Największym atutem tego projektu jest wspomniana melodyjność kompozycji. Właściwie każda niesie za sobą moc brzmieniowej fantazji i natychmiastowo uderza w nasze membrany echem satysfakcji. Początek płyty to z pewnością hity, które w tamtych czasach przetrwałyby na długi czas w radiowych rozgłośniach. Mam tu na myśli wprost ultraprzebojowe trzy pierwsze numery: Zapraszamy na łąki z piękną rolą melotronu, podzieloną na dwie charakterystyczne części Nie śmiej się z miłości oraz Kim jesteś? z intrygującą partią „smyczkowania” gitary. Uroku dodają z pewnością barwne organy, kluczowe riffowe szaleństwa gitar oraz żeńskich chórów Katarzyny Radoń i Teresy Grabiec. Mistrzostwo stylu osiągnięto w jednym z ostatnich utworów Wicher Wieje w towarzystwie Anny Rusowicz, do której twórczości, swoją drogą, sam utwór pasuje idealnie. Przypomnijmy, że córka słynnej Adrianny Rusowicz wydała cieszący się szerokim zadowoleniem album „Mój Big Bit” (2011).

Jak to w tamtych czasach bywało, grupa nie mogła obejść w swojej stylistyce etykiety psychodelii i bardziej rozbudowanych aranżacji (Strach i pragnienie), które przywodzą na myśl gigantów z The Doors. Zwrócić uwagę należy na ciekawe instrumentalizacje i indywidualne popisy solowe w tej kompozycji. To właśnie zaraz po tym utworze Katedra stara się wnieść do swojej muzyki również wspomniany hard-rockowy mariaż (Czarny szlak). Nie zabrakło również kompozycji niosących balladową konwencję, jak Wolny Elektron, czy też subtelny oniryzm w instrumentalnym utworze Pejzaż z akustycznym „narratorem”. Całe instrumentarium to wyraźny popis każdego z członków zespołu, a umiejętności im nie brakuje. 

Potrafią budować klimat, utrzymać poprawne dynamiczne tempo, nie nużąc słuchacza nawet przy swawolnych fragmentach ich muzyki. Popularnością cieszą się szybkie zmiany dynamiki wzorem Uriah Heep (Pieśń o świcie), turbulentna gra perkusji wnosząca w konwencję cały swój wigor i charyzmatyczny wokal. Zadziorny, krzykliwy, ale nienarzucający usilnej hard-rockowej maniery. Pięknie natomiast i bardzo naturalnie prezentuje się to w spokojniejszych elementach ich utworów, a ostrzejsze nabierają ciekawie zbalansowanej i przyjemnej dla ucha wokalnej ekspozycji. Na dużą uwagę zasługują również harmonie wokalne przy bardziej energetycznych momentach, które kojarzą się z legendą Skaldów (Zapraszamy na łąki). 

Zespół Katedra nie sili się więc zbytnio na futurystyczną wizję swojego projektu, choć ta niekiedy zbliża się niebezpiecznie do tej granicy w utworze Wolny Elektron. Zazwyczaj jednak niczego nie upiększają, ale mało też od siebie dodają. Można zwrócić uwagę na mocne perkusjonalia, które przywodzą na myśl hard-rockową klasykę The Who. Gra to, w czym jest najlepsza. Łączy ich niebywała synergia brzmieniowych emocji, ale nie ma się co dziwić ludziom, którzy znają się już od liceum. Jeśli miałbym się do czegoś przyczepić, to delikatna przesada w dostrojeniu tak bardzo ciepłego brzmienia, które może wydawać się leniwe w swojej formie nawet na tle mocno energicznych kompozycji. 

Może więc warto byłoby podkręcić gałki i podpiąć do twórczości delikatny brud, którego jakby niepotrzebnie chcą się pozbyć. Mimo wszystko może właśnie dlatego ta muzyka jest po prostu autentyczna. Mało takiej naturalności się ostatnio czuje. Mało którzy jednak kreują to w tak, dziś już można rzec, oryginalnej formie. Nie jest to wszystko wyszlifowane i dobrze, bo straciłoby cały urok. Szczera i mało kombinatorska gra. Dobrze czasem od tego wiecznego „kalkulowania” ekspresji odpocząć, a na potwierdzenie ich ideologicznej niezależności zacytuję fragment utworu Kłosy, który mógłby równie dobrze stać się ich mottem: Tylko po co? Tylko gdzie? Przecież wcale nie jest źle! Zespół nie stara się zmieniać ówczesnej mentalności i czasów, które na przekór wszystkiemu potrafiły wskrzesić w nas ogień pozytywizmu.

Wielu uważa, żeby nie szukać daleko, Anię Dobrowską czy też Natalię Przybysz za próbę reinkarnacji tamtych czasów. Nie wiem, na ile się to powiodło, ale żadna z tych person nie przekonała mnie do siebie, jak zrobiła to właśnie Katedra. Ta niosła vintage’owa dusza to obecnie moda, którą niektórzy chcą wykorzystać, a inni szczerze wskrzesić. Wynik, po której stronie są poszczególni artyści jak dla mnie – jednoznacznie przesądzony.

Zespół chce zaprosić słuchacza w podróż w głąb duszy. Uchylić rąbek zasłony i wzbudzić uśpioną nadzieję. Może to niemodne, tak jak cała jego muzyczna droga. Lecz to romantycy pragnący tworzyć sztukę i niech sztuka ich poprowadzi! – takie oto piękne podsumowanie znalazłem na ich oficjalnej stronie internetowej. Ja dodam jednak od siebie ostatnie słowo… Mimo że wydawać by się mogło, że zaprezentowali wszystkie swoje atuty, to płyta „Zapraszamy na łąki” niczego nie zrewolucjonizuje, ale to cudowny pomost między współczesnością a latami 60. i 70. naszej polskiej muzycznej bohemy. Jest w tym nuta archaizmu, ale paradoksalnie świetnie sprawdza się to również dzisiaj. Nie wiem, czy to ta specyficzna muzyka nie straciła nadal na znaczeniu, czy też wyjątkowość tej wrocławskiej grupy, która w tak dobitny sposób to udokumentowuje. Polska raczej w tamtych czasach do pionierów muzyki na światową skalę nie pretendowała, ale Katedra udowadnia, że nie mieliśmy się też czego wstydzić.