32nd Skopje Jazz Festival 2013 (Skopje – 17-21.10.2013)

Nie będę daleki od prawdy twierdząc, że większość mieszkańców Polski nie ma bladego pojęcia, jakiego kraju stolicą jest Skopje. Czas to zmienić, bowiem stolica Macedonii ma do zaoferowania wyjątkowo wiele, nie tylko miłośnikom muzyki jazzowej, ale również wyśmienitej kuchni, dobrego wina i specyficznej bałkańskiej atmosfery.

Skopje położone jest nad rzeką Wardar, która dzieli miasto na część północną, zamieszkaną głównie przez ludność muzułmańską oraz południową zamieszkaną w większości przez ortodoksyjnych chrześcijan. Główną atrakcję turystyczną stanowi północna, staroturecka część miasta zwana Čaršija (Wielki Bazar), gdzie możemy znaleźć wiele ciekawych zabytków architektury, m.in. meczet Mustafy Pashy, fortecę Kale, łaźnie tureckie, minarety oraz mnóstwo ciekawych restauracji i kawiarń, gdzie do woli możemy smakować specjały macedońskiej kuchni. Starą i nową część miasta łączy kamienny most, wybudowany w XV wieku za czasów Imperium Osmańskiego. Jednak od 2006 głównym punktem Skopje jest gigantyczny, sięgający 12 metrów pomnik Aleksandra Macedońskiego znajdujący się na centralnym placu miasta. Macedonia toczy zażartą walkę polityczną z Grecją o nazwę swego kraju oraz prawo do spuścizny kulturowej i historycznej po starożytnej Macedonii. Pomnik Aleksandra Wielkiego jak i cała masa innych pomników, m. in. cesarza Justyniana I oraz Filipa II jest bardziej polityczną prowokacją niż dziełem sztuki. Dla szarego skopijczyka jest to marnotrawstwo środków publicznych, natomiast odwiedzający Skopje turysta może czasami odnieść wrażenie, że znalazł się w tematycznym parku rozrywki poświęconym czasom starożytnym. 

Jake McMurchie  – Get The Blessing (fot. Rita Pulavska)

Nie bez powodu opisuję te atrakcje i „atrakcje”. Skopijskie ekstrawagancje były bowiem doskonałą scenografią do 32 edycji Skopje Jazz Festival. Warto podkreślić, że odbywa się on systematycznie od 1982 roku i nawet wojna na Bałkanach w latach 1991-95 nie zakłóciła tego porządku. Festiwal ten odwiedzały takie gwiazdy, jak: Anthony Braxton, Ray Charles, Stanley Clark, Ornatte Coleman, Chick Corea, Al Di Meola, Herbie Hancock, Pat Metheny, John Scofield, Joe Zawinul, John Zorn oraz nasz Tomasz Stańko, który zagrał w Skopje w roku ubiegłym. W tym roku doszło wiele nowych gwiazd, bowiem prestiż i reputacja tego festiwalu systematycznie rośnie, wskutek czego jest to wiodąca impreza tego typu nie tylko na Bałkanach, ale również w całej Europie. Podkreślić należy, że jest to przedsięwzięcie w całości prywatne, a twórcą tego festiwalu i dyrektorem od samego jego początku jest Oliver Belopeta. Patronat nad imprezą sprawuje Ministerstwo Kultury Republiki Macedonii.

Za sprawą rocznicy 20-lecia istnienia Ambasady Brytyjskiej w Macedonii, festiwal rozpoczął się z akcentem brytyjskim. Na scenie w mieszczącej 850 osób sali Macedońskiej Opery i Baletu jako pierwszy pojawił się angielski saksofonista Evan Parker, wiodąca postać instrumentalnego free jazzu w Europie oraz słoweński perkusjonalista Zlatko Kaučič. Czysto eksperymentalna muzyka duetu spotkała się z należytym zrozumieniem ze strony publiczności, a niezwykle, 15-minutowe partie solowe Parkera opierające się na technice oddechu cyrkulacyjnego wprawiały w zdumienie. Jakby tego było mało Parker grając na saksofonie sopranowym w jakiś przedziwny sposób wydobywał z tego monodycznego instrumentu dwie melodie, jedna w dolnym, a druga w górnym rejestrze! Evan Parker pokazał, że jest magiem saksofonu, wydobywane przez niego dźwięki tworzyły prawdziwie mistyczny poemat, a jego koncert stał się niemal religijnym przeżyciem. Zlatko Kaučič, który grając na skonstruowanym przez siebie zestawie instrumentów perkusyjnych, zarówno tych o nieokreślonej i określonej wysokości dźwięku (m. in. elektryczna szczoteczka do zębów), doskonale współgrał z brytyjskim improwizatorem tworząc muzykę, która porywa szalonym temperamentem i niesłychaną śmiałością całej produkcji. Wielki kontrast stanowił występ kolejnego zespołu Get the Blessing, którego repertuar oparty był głównie na ich ostatnim krążku „OCDC”. Pochodząca z Bristolu grupa zaprezentowała muzykę z goła odmienną, opartą na mocnym, wyrazistym riffie w partii gitary basowej, chwytliwych liniach melodycznych partii saksofonu i trąbki oraz zdecydowanie rockowej grze perkusji. Całość opatrzona była satyrycznymi zapowiedziami poszczególnych numerów przez basistę Jima Barra, znanego skądinąd z legendarnego już trip-hopowego bandu Portishead. 

Stian Westerhaus (fot. Rita Pulavska)

Jeśli komuś było mało muzycznych emocji mógł udać się na plac centralny Skopje, gdzie pod uważnym okiem Aleksandra Macedońskiego odbywał się festiwal wina. Miłośnicy tego szlachetnego trunku mogli przebierać w unikalnych i jakże trudno dostępnych, zwłaszcza w Europie Zachodniej, winach macedońskiej produkcji. Wybór był na tyle duży, że nawet najwięksi  smakosze nie byliby w stanie obejść wszystkich stacji. Rodaków nie spotkałem, a wiadomo przecież, że w tej dziedzinie jesteśmy wyjątkowo mocni.

Drugi dzień festiwalu również rozpoczął się muzyczną awangardą. Wolna improwizacja jeszcze nigdy nie brzmiała tak pięknie jak w wykonaniu norweskiej wokalistki Sidsel Endresen oraz towarzyszącego jej rodaka, gitarzysty Stiana Westerhausa. Kapryśne zwroty tych niejednolitych kompozycji pozwalały artystce zupełnie opanować słuchacza i prowadzić go z sobą w najrozmaitsze krainy fantazji. Tak jak śpiew Sidsel wyłamywał się z wokalnych konwenansów, tak technika gry na gitarze Stiana Westerhausa nie przypominała gitarowego savoir vivre’u. Szalenie rozbudowany zestaw gitarowych przesterów, gra smyczkiem i niebywałe przeżywanie muzyki pozwoliły rozwinąć potęgę gry potrzebną do zaimponowania audytorium.

John Abercrombie (fot. Tim Dickeson)

Jako drugi na scenie pojawił się kwartet Johna Abercrombiego, mistrza jazzowej gitary. Był to zarazem pierwszy zespół, który na tym festiwalu…. zaswingował. Gitarzyście towarzyszyli tacy znawcy jazzowego kunsztu, jak: Joey Baron (perkusja), Drew Grass (kontrabas) oraz Marc Copland (fortepian). Kwartet zaprezentował muzykę z najnowszej płytyThe 39 Steps.Abercrombie nie koncertuje często, ale jeśli już to robi, to dobiera sobie muzyków z najwyższej półki. Interakcja pomiędzy poszczególnymi członkami kwartetu była wręcz doskonała. Sam lider natomiast nie starał się o wywołanie żadnych sztucznych lub nadużytych efektów, a jego gra była zawsze estetyczna i prawdziwa. Zestawienie dwóch tak skrajnie odmiennych formacji było muzycznym mezaliansem, bowiem Norwegowie, jak i występujący po nich Amerykanie, posługiwali się zupełnie innym muzycznym językiem. Skopijska publiczność pokazała jednak, że oba te „języki” rozumie doskonale.

Kolejny koncert odbył się w świeżo wybudowanej sali koncertowej City Hall, gdzie po raz kolejny miałem przyjemność oglądać izraelską puzonistkę Reut Regev. Wystarczyło spojrzeć na zestaw instrumentów, na których grają występujący z nią muzycy (Jean-Paul Bourelly – gitara, Jon Pass – tuba, Igal Fons – perkusja), aby domyślić się, że będzie to muzyka nietuzinkowa i daleka od jakichkolwiek standardów. Reut Regev’s R*Time, bo taką nazwę nosi kwartet Izraelki, brzmiał zupełnie futurystycznie. Dosłuchać się tam mogliśmy elementów muzyki bliskowschodniej, klezmerskiej, bałkańskiej, północno-afrykańskiej, wszystko zagrane z brawurą, elegancją i funkowym groovem.

Kristjan Jarvi (fot. Tim Dickeson)

Kolejny dzień festiwalu rozpoczął się w mieszczącej 1600 osób sali Universal Hall. Gdyby jednak pomieścić ona mogła dwa razy tyle, zapewne również wypełniona byłaby po brzegi. Powodów ku temu było wiele, albowiem wystąpił tam projekt Balkan Fever, a więc Macedońska Orkiestra Filharmoniczna z gościnnym udziałem Vlatko Stefanovskiego (gitara), Miroslava Tadića (gitara) oraz Theodosii Spassova (kaval) pod batutą estońskiego dyrygenta Kristjana Jarvi. Projekt ten koncertował uprzednio w Londynie,  Monte Carlo i Lipsku, a koncert w Skopje był jego bałkańską premierą. To kolejny argument, dla którego występ ten wzbudził aż tak wielkie zainteresowanie. Orkiestra grała materiał oparty na bałkańskich standardach. Praca zbiorowa orkiestry i trzech wirtuozów doprowadzona była do bajecznej jednolitości. Atmosfera tego koncertu była unikalna pod każdym względem. Vlatko Stefanovski jest w Macedonii artystą kultowym, cieszącym się wręcz bezkrytyczną popularnością. Zaśpiewany przez niego na bisGypsy Songnie pozostawił nikogo obojętnym. Ludzie śpiewali razem z nim, z ręką na sercu, a wielu również ze łzami w oczach. Dla obcokrajowców takich jak ja był to bezpretensjonalny i pełen szczerości pokaz narodowej dumy. Po czterech bisach widownia wciąż nie dawała za wygraną domagając się jeszcze więcej. W końcu dyrygent wziął za rękę pierwszą skrzypaczkę i wyprowadził ją ze sceny, dając tym samym znak, że to już naprawdę koniec.

Bridgette Amofah (for. Rita Pulavska)

Zaplanowane o północy koncerty w City Hall zawsze odbywały się z opóźnieniem, co dla macedońskiej publiczności jest rzeczą naturalną, bo gdyby impreza odbyła się o czasie, sala zapewne świeciłaby pustkami. Nicola Conte Combo zaczęło grać dopiero o pierwszej, gdy audytorium pękało już w szwach. Włoski celebryta z towarzyszącym mu zespołem bez problemu rozruszał skopijską widownię. Posłużyły mu do tego rytmy bossa novy wymieszane z acid-jazzowym groovem. Odniosłem jednak wrażenie, że Conte pozostawał w cieniu swojego bandu. Na znacznie większą uwagę zasłużyła natomiast piękna, czarnoskóra wokalistka Bridgette Amofah oraz saksofonista o jakże ładnie brzmiącym imieniu Gaetanissimo Partipilo, który popisywał się stylowymi i absorbującymi solówkami. Koncert ten był może o mniejszych walorach artystycznych, ale zważywszy na fakt, że odbył się on w nocy z soboty na niedzielę, doskonale wpisał się w program festiwalu, bo nawet tak wyrafinowana skopijska publiczność chce czasami posłuchać czegoś lżejszego i w swej formie prostszego.

Poważne granie rozpoczęło się czwartego dnia festiwalu, który otworzył Roscoe Mitchell, legenda jazzowej awangardy i muzyki współczesnej, także wielki muzyczny myśliciel, pedagog i konceptualista. Jego występy są rzadkie i już to nadaje im cechę pewnej niecodziennej atmosfery. Nie żyje on z procentów dobrego imienia, ale wciąż pomnaża kapitał swej sztuki, czego dowodem był jego koncert. Wystąpił on w duecie z Tyshawnem Soreyem, artystą nad wyraz uzdolnionym, grającym na trzech zupełnie niespokrewnionych ze sobą instrumentach, jak: puzon, perkusja i fortepian. Wykonywana przez nich muzyka nieustannie ewoluowała, linie melodyczne zataczały coraz śmielsze kręgi, rytmika tętniła bujną rozmaitością, a harmonia nabierała znaczenia psychologicznego. Dzięki grze Soreya na tak różniących się od siebie instrumentach, powstawały też coraz to nowe dźwiękowe barwy i mimo pozornego chaosu, wszystko to zwarte było żelazną logiką. 

Roscoe Mitchell (fot. Tim Dickeson)

Tego dnia to jednak nie duet Mitchell/Sorey był gwiazdą wieczoru. Śmiem stwierdzić, że większość audytorium wypełnionej do ostatniego miejsca Universal Hall zjawiła się wyłącznie z powodu kolejnego wykonawcy. Była nią Cassandra Wilson, niezrównana diva jazzowej wokalistyki. To dla niej przychodzą tłumy i to o ona jest na koncertowej liście życzeń wszystkich jazzowych festiwali. W Skopje wystąpiła z zespołem Harriet Tubman (Brandon Ross – gitara elektryczna, banjo, śpiew, Melvin Gibbs – bas, J.T. Lewis – perkusja). Ich wspólny projekt nazwany został Black Sun i nie stało się to bez powodu. Już od samego początku było jasne, że wszyscy członkowie bandu są jego równouprawnionymi członkami. Koncert rozpoczął się od utworuStrange Fruitz repertuaru Billy Holiday i była to wersja niezrównana, z wielką siłą głosu Cassandry, liryzmem i hipnotycznym pulsem. Podobnie było w kolejnych utworach:Overcome Somedayi beatlesowskimTommorow Never Knows. Z czasem jednak utwory nabierały coraz bardziej rockowo-bluesowego charakteru, a sama wokalistka chwyciła za gitarę doskonale wpisując się w styl  gry zespołu. Gra na gitarze sprawiała jej radość, co najlepiej było widać w finałowymBlack Sun.Owacje publiczności były jednak na tyle gorące, że usłyszeliśmy jeszcze dwa utwory na bis, w tymRedemption SongBoba Marleya, z akompaniamentem Brandona Rossa na gitarze.Dla tych, którzy przyszli na występ pani Wilson, aby posłuchać jej najsłynniejszych standardów, koncert mógłby być w pewnym stopniu rozczarowaniem. Cóż jednak skoro artystka tego kalibru może w pełni pozwolić sobie na eksperymenty, co świadczy wyłącznie o jej twórczym wyzwoleniu, dojrzałości i niezależności. Świadczy też o jej odwadze, bowiem zdobywczyni podwójnej nagrody Grammy łatwiej narazić się na presję ze strony mediów, zwłaszcza, gdy bierze się udział w projektach tak niekomercyjnych, jak Black Sun.

Cassandra Wilson (fot. Rita Pulavska)

Nocny koncert Zebulon Trio Petera Evansa (trąbka) znowu przeniósł nas w krainę muzycznej awangardy. Muzyka ta nie była łatwa do rozgryzienia nawet dla muzykalnego słuchacza, ale jednak szybko można było zdać sobie sprawę, że to nie tylko bawiący chwilowo dźwiękowy fajerwerk, ale kompozycje zawierające bogaty materiał muzyczny, z którym warto się bliżej zapoznać. Peter Evans, w tej chwili jeden z najbardziej wpływowych i progresywnych trębaczy, czarował widzów mnogością, świeżością i szczerością brzmienia, dzięki czemu tę muzyczną awangardę z przyjemnością dało się słuchać, a nie tylko się nad nią zastanawiać.  Ostatni dzień festiwalu przyniósł nie mniej emocji. Otworzył go Ibrahim Maalouf, który pokazał jak fenomenalnie może brzmieć jazz, rock i funk wymieszany z elementami muzyki arabskiej. Artysta ten w Macedonii jest niezwykle popularny i jak sam twierdzi popularność tę zawdzięcza „youtubowi”, o czym nie omieszkał wspomnieć skopijskiej widowni wywołując tym salwy śmiechu. Program koncertu był wyjątkowo urozmaicony. Składały się na niego niezwykle temperamentne i taneczne utwory, kiedy to muzyka wprost rozsadzała salę, oddzielone spokojnymi i nastrojowymi interludiami, które sam trębacz nazywa „kolektywno-uniwersalną modlitwą”. Tak właśnie brzmiał utwórBeirut, bodajże jeden z najbardziej lirycznych i być może najpiękniejszych utworów na tym festiwalu.

Ibrahim Maalouf (fot. Tim Dickeson)

Najlepsze jednak czekało mnie na koniec festiwalu. Dave Holland Prism to najnowszy projekt jednego z najsłynniejszych jazzowych kontrabasistów nie tylko współczesnych, ale w całej historii jazzu. Dla ciekawostki wspomnę, że muzyk ten przez krótki okres współpracował nawet z Jimim Hendrixem. Zresztą Dave Holland w ciągu pięciu dekad swojej aktywności twórczej bardzo chętnie kolaborował z gitarzystami. Jego najnowszy zespół również ma w składzie gitarzystę, którym jest Kevin Eubanks. Muzyka kwartetu opierała się na stabilnym, rytmicznym groovie z wyraźnymi rockowymi fluidami, przez co budziła skojarzenia ze słynnym Mahavishnu Orchestra. Koncert ten wciągał publiczność niczym wir, pochłaniając ją w otchłań, gdzie niepospolita inwencja twórcza Dave’a Hollanda mieszała się z genialnymi partiami solowymi Eubanksa, subtelnością Craiga Taborna (fortepian, fender rhodes) oraz stalową precyzją uderzenia Erica Harlanda (perkusja). Występ trwał niemal 2 godziny, ale mimo to minął zbyt szybko, zwłaszcza że był to dla mnie ostatni koncert tego festiwalu.

Dave Holland i Kevin Eubanks (fot. Tim Dickeson)

Doskonała myśl zorganizowania festiwalu jazzowego nie zawiodła po raz kolejny i w rezultacie przeszła wszelkie oczekiwania. Poziom gry okazał się tak wysoki, że ja jako recenzent znalazłem się w prawdziwym kłopocie, mimo woli pomijając zapewne kilku znakomitych muzyków, którzy z pewnością zasługują na szerszą uwagę. Tegoroczna 32-ga edycja Skopje Jazz Festival obsadzona była niezwykle mocno i trend ten utrzymuje się już od kilku lat, przez co impreza ta staje się jednym z głównych punktów na mapie europejskich festiwali jazzowych. Nasuwa się refleksja, co będzie dalej? Festiwal ten zasługuje na zdecydowanie lepszą promocję za granicą, bowiem mimo niezwykłej popularności w kraju, poza Macedonią, wciąż jest bardzo mało znany. Z punktu widzenia turysty, zwłaszcza jazzowego turysty, impreza ta zdecydowanie lepiej reklamuje Skopje jako europejską stolicę, niż wszystkie pomniki, nowo wybudowane teatry, gmachy i muzea, które nijak się mają do prawdziwej sztuki. Festiwal ten jest nie tylko niezwykle dodatni dla kultury muzycznej Macedonii, ale i europejskiej. Pozostaje więc mieć nadzieję, że do tłumów lokalnych słuchaczy zapełniających sale dołączą niebawem dziennikarze i widzowie z całego świata. Póki co wszystkich zainteresowanych zapraszam na francuski kanał telewizyjny Mezzo, który nagrywał wszystkie koncerty. Nagrania z koncertów dostępne są również na stronie liveweb.arte.tv. Na tę chwilę dosyć. Ponieważ festiwal w Skopje zamierzam odwiedzić jeszcze w przyszłości, więc dalszą, a tak miłą o nim pogawędkę odkładam do przyszłego roku.