Ananke, I.O. Project, Frei Warschau (Warszawa, Progresja, 23.03.2013)

Setlista:

1. Obietnice 2. Gniew 3. Fatima 4. Luna 5. Mayday 6. Asyż 7. Gdy wydaje niemożliwym się pamiętać 8. Shangri-la 9. Nostalgia 10. Eden 11. Lustra 12. Sara

Warszawski koncert Ananke za sprawą niezwykle zaskakująco niskiej frekwencji określiłbym mianem spirytystycznego. Okazuje się, że mimo legendy, jaką owiani są głównie Adam Łassa i Krzysztof Pacholski w progresywnym światku polskiego rocka to zbyt mało aby pociągnąć za sobą rzesze nowych słuchaczy, a tym starym przypomnieć dawne czasy. Cóż, przynajmniej mogliśmy być pewni, że tego wieczoru zjawili się najwierniejsi z najwierniejszych, a na tle 30-sto osobowego audytorium można by nawet pokusić się o epitet odpowiadający fanatyzmowi, który to z kolei niekoniecznie można było odnieść do supportujących kapel. 

Frei Warschau (fot. Adam Dobrzyński)

Pierwszą z nich był warszawski projekt Frei Warschau. Czy nas zaskoczyli? Myślę, że rock’n’roll u nikogo nie wzbudza już nadto entuzjastycznego zachwytu, ale biorąc pod uwagę, że skład działa stricte hobbystycznie nie można im zarzucić, że robią to bez serca. Nie jestem jednak przekonany, czy wymuszony bądź nie, eksperyment z brakiem basisty to dobry pomysł… Prezentują ciekawy, ale jednak bardzo formalnie obrany kształt ideału muzycznego, z którym każdy szanujący się pasjonat muzyki na pewno spotkać się musiał, dlatego też nic nowego do swojego muzycznego doświadczenia wynieść nie mógł. Publika – w tym czasie jeszcze około 5-cio osobowa – wystarczyła jednak aby zachęcić Frei Warschau do odrobienia swojego zadania z odpowiednim zaangażowaniem. Koncertowo poradzili sobie bez żadnych wątpliwości. Oprócz kompozycji Nic z tego nie będzie, którą autoironicznie odnieśli do egzystencji samego zespołu, mieliśmy szansę usłyszeć płynącą Etiudę rewolucyjną (tylko z nazwy), nieco bluesowy Zachodni bulwar oraz tradycyjnie brzmiący Dziewczyna ze Sprzecznej, który swą nazwą promuje pod tym samym tytułem najnowszą EP-kę zespołu. Wszystko – pomimo wpadek nowo wdrażanego perkusisty – zagrane bardzo dobrze, ale czy jest jeszcze miejsce na tak hermetycznie zamknięte w tradycjonalizmie granie? Na to trzeba już odpowiedzieć sobie indywidualnie.

I.O. Project (fot. Adam Dobrzyński)

Co innego, jeżeli chodzi o kolejny wspierający Ananke obóz pod tajemniczo brzmiącą nazwą I.O. Project. Dzięki wiolonczeli i skrzypcom muzyka od razu nabiera zupełnie innego wymiaru. Nie było znaczenia czy wokale były w języku angielskim bądź polskim. Cokolwiek robili, brzmiało naprawdę przekonywająco  również bez względu na rozstrzał stylistyczny. Chociaż gdzieniegdzie wdzierała się popowa konwencja oraz naciągany rock’n’roll, przeważał funk, r’n’b oraz soul – wszystko sprawdzało się jako wyśmienity pejzaż genialnej melodyki i oryginalnego pomysłu na swój przekaz. Jeżeli jest coś do czego można mieć zastrzeżenia to sporadyczność solowych partii skrzypiec, które jak już się pokazywały to były wprost fenomenalne. Niestety nie wszystko da się pogodzić – ktoś wokalnie też musiał się udzielać…. Po raz pierwszy nie brakowało mi również konferansjerki, której luki nie spostrzegłem przez dość długi czas, ale widocznie Panie nadrabiały ją swoim wdziękiem. Trzeba przyznać,  że siła oryginalności może bardzo szybko wynieść zespół na wysokie wody, na których trzeba pamiętać, że równie szybko można podtopić swoje ambicje.

(fot. Adam Dobrzyński)

Po krótkiej przerwie naszym oczom ukazało się długie wizualizacyjne intro Ananke, które od samego początku wzbudziło głębokie zainteresowanie. Prezentacje intensyfikowane były przy kolejno granych kompozycjach, tj. Obietnice, Gniew i Fatima. Wspomniane utwory jak i teksty, pomimo ciągłych zastrzeżeń i delikatnego zawiedzenia Adama Łassy do koncertowej frekwencji, w tak intymnej atmosferze wszystko nabierało zupełnie innego wymiaru, co szczególnie mogło być dostrzegalne przy kolejnym utworze z najnowszego albumu „Shangri-La” – Luna. Co ważne, lider pokusił się o wiele komentarzy oraz interpretacji większości kompozycji. Tak było m.in. przy utworze z poprzedniego albumu „Malachity” – Mayday, podczas którego jednak nie musieliśmy nikogo wzywać… Zespół był na właściwym miejscu i nie wydaje mi się, że komukolwiek do szczęścia było potrzebne więcej. 

Ananke cenione jest również od wprowadzania tych klimatów z ciemniejszej, ale równie pięknej strony naszego życia, o czym mogliśmy się przekonać przy „otwarciu świata Asasynów” w kompozycji Asyż. Tym razem atmosferę dodatkowo podżegały grobowa peleryna i nóż A. Łassy oraz komputerowa wizualizacja gry „Assassin’s Creed”. Zespół potrafił zaskoczyć również muzycznie, a dowodem ku temu może być śmiały ukłon dla fanów, którzy byli „od samego początku”. Oczywiście mowa tu o niezapomnianym dla wielu rozdziale Abraxas, którego mogliśmy choć przez chwilę wspominać dzięki zagranemu w Progresji Gdy wydaje niemożliwym się pamiętać.

(fot. Adam Dobrzyński)

Cały koncert, pomimo przeciwności losu, jakim okazały się być problemy zdrowotne członków Ananke, odegrany był całkowicie bez zarzutu, co zresztą było entuzjastycznie potwierdzane częstymi brawami. Delikatne potknięcia, których absolutnie nie można mieć za złe, pojawiły się dopiero przy ostatnich utworach. Zespół podszedł do swojego zadania z niezwykłą rzetelnością i profesjonalizmem. W dalszej części, po wyczerpujących wywodach A. Łassy, czekał na nas długi instrumentalny popis solowy każdego z muzyków, który wkrótce okazał się być przedłużonym wstępem do utworu Nostalgia. Tak jak każdy ma wspomnienia i każdą kompozycję utożsamia z wydarzeniami z własnego życia, tak ja od dzisiaj zapamiętam słowa A. Łassy o niedostępnej krainie, gdzie dla każdego znajduje się ona w innym miejscu. Śmiem twierdzić, że tym miejscem gdzie królowała wolność i niezależność – przynajmniej na chwilę – była sobotnia Progresja i kameralny wymiar koncertu, który można określić mianem niepowtarzalnego, m.in. dzięki zagranemu utworowi Shangri-La

(fot. Adam Dobrzyński)

W końcowej fazie wieczoru czekało na nas coś z pierwotną dedykacją („publikacją”), czyli Eden, którym Ananke swoje piękno przedstawia równie przekonywająco  co obraz Hieronima Boscha – „Ogród ziemskich rozkoszy”. Po tak nostalgicznym utworze wydawało się, że nie mogliśmy odpłynąć bardziej. Stało się tak jednak przy ostatniej kompozycji Lustra z niespodziewanie mocnym zakończeniem. Na bis dostaliśmy utwór Sara, który najlepiej zamknął klamrą eteryczny wymiar „koncertu duchów”, jak wielokrotnie nazywał wieczór A. Łassa.

Nie wiem ki licho złożyło się na taką słabą frekwencję. Ananke to przecież żywa legenda chodząca jedynie w innym przebraniu. Dla mnie był to niesamowicie atmosferyczny wieczór, którego ciężko porównać z czymkolwiek innym. Czy koło się zatoczy i Ananke pojawi się jeszcze w Warszawie? Mam taką szczerą nadzieję!