Cuba de Zoo (Ełk, Żądło Pub, 27.09.2013)

Setlista:

1. Lament, 2. Grób, 3. Dom, 4. Trucizna, 5. Powrót, 6. Noc komety, 7. Raj, 8. Pistolet 9. Atlantis, 10. Płoń, 11. Czarne auto, 12. No chodź, 13. Aqua di Vita, 14. Dla kraju, 15. Sztorm, 15. Kończy się, 16. Źle

Cuba de Zoo za darmo w Ełku, jedziesz? Chwila zastanowienia, jadę, co mi tam. Słyszałem kilka ich kawałków w wersjach studyjnych, zwykle w radiu albo na imprezach; widziałem w TV występ w Opolu. Czas najwyższy zobaczyć, co prezentują na żywo i na swoich warunkach.

Miejsce koncertu – pub Żądło w Ełku. Miejscówka malutka, kameralna wręcz. Przyszło może około 30-40 osób i było dość ciasno, zwłaszcza jeśli chodzi o miejsca siedzące w środku. W ogródku na szczęście dało się usiąść i spić browarka. Sympatyczna obsługa i klimatyczny wystrój: dominacja drewna, plakaty, amerykańskie tablice rejestracyjne z przewagą stanu Illinois dały dużego plusa i dobre pierwsze wrażenie. Sami muzycy przed koncertem wyluzowani, można było śmiało podejść i porozmawiać, podpytać o to i owo, nie chowali się przed ludźmi. Sam fakt, że koncert miał zacząć się o 20-ej, a zaczął po 21-ej w sumie przyniósł więcej plusów niż minusów. Choćby dlatego, że sami przyjechaliśmy spóźnieni, ponadto ludzie mieli więcej czasu, żeby się rozgrzać… O ludziach jednak później.

Cuba de Zoo, na pierwszym planie Kuba Podolski (zdj. Pub „Żądło”)

W końcu jest, długo oczekiwany moment. Trzech mężczyzn wchodzi na scenę i zaczynają grać. Pierwsze wrażenia? Bardzo pozytywne. Nagłośnienie nieprzesadzone, wszystkie instrumenty czysto i w miarę ładnie słychać, nawet jak na warunki pubowe – naprawdę eleganckie brzmienie. Zaczęli od utworu z nowej płyty, Lament. Rytmiczny, wpadający w ucho numer, dobry starter. Kuba Podolski, lider, wokalista i gitarzysta nieco kojarzy mi się z… Davem Grohlem. Może to kwestia obecnego imidżu, ale myślę że do pełnego wrażenia dodaje się to, co prezentuje przede wszystkim sobą na scenie – pewność siebie i energia. Pora na drugi numer, tym razem to Grób; utwór do którego powstał teledysk jeszcze z pierwszej płyty. Na żywo oczywiście brzmi o wiele lepiej, bardziej energicznie niż w wersji studyjnej. Dalej, do przerwy, panowie cisnęli materiał z nowej płyty, a także znaną już z Opola Noc komety Budki Suflera i zupełnie nowy, niezarejestrowany do tej pory Powrót. Ta nowinka to spokojne, nieco balladowe, ale nie tracące nic z tanecznej energii, granie. Przed tym utworem ze sceny padło hasło: Teraz odważny mężczyzna poprosi odważną panią do tańca. Niestety, jak się okazało, na sali brakowało odważnych mężczyzn. Ba, ku mojemu wielkiemu zdziwieniu, publiczność była niesamowicie drętwa. Mimo że utworom nie brakuje kopa i gitarowej, rockowo-grunge’owej energii ludzie stali  jak wryci, bez ruchu słuchając wyczynów kapeli. Jedynie my dwaj, dzielni koncertowi wojownicy skakaliśmy w pogo, klaskaliśmy i wołaliśmy do rytmu; próbowaliśmy zachęcić ludzi do zabawy. W przeciwieństwie do publiczności, której do przerwy nie dało się rozruszać, utwory z „Trucizny” zdołały utrzymać naszą energię, która miała zostać przeładowana na innych już niebawem.

Adam Goniszewski (zdj. Pub „Żądło”)

Po Pistolecie nadszedł czas na kilkanaście minut przerwy na złapanie oddechu i zwilżenie gardła. Po ponownym wejściu na scenę trio z Ostródy zaprezentowało głównie numery z „Rozkazu”, wplatając w międzyczasie nowości takie, jak Źle i Kończy się. Ale nawet ten czas na „doprawienie się” nie poskutkował od razu. Potrzeba było jeszcze 2-3 utworów, żeby ludzie dołączyli do naszego zacnego pogowania. Nastąpił jakiś szczególny przełom, nie wiem co go spowodowało, ale w końcu zaczęła się zabawa na całego. A jak zaczęli, to radosnemu skakaniu, odbijaniu się od siebie i wspólnemu śpiewaniu nie było końca. Co więcej, kiedy zespół chciał już skończyć, publiczność im na to nie pozwalała. Czyli jednak cierpliwość się opłaciła. Warto było zespołowi próbować, nie ustawać w wysiłkach i doskonale bawić się na scenie, przekazywać ludziom tę energię, która w końcu się udzieliła i wybuchła. Nie obyło się oczywiście bez humorystycznej konferansjerki: Mieliśmy nazywać się ZZ Top, ale było zajęte. Potem miało być Scorpions, ale okazało się, że też jest zajęte. Zostało na Cuba de Zoo. Dodawała ona uroku i dobrze budowała sympatyczną atmosferę na koncercie.

Jednak poza samym występem warto wspomnieć o samym zachowaniu muzyków „bez instrumentów”. W przerwie w trakcie koncertu byli uchwytni dla każdego, można było zamienić kilka słów. Szczególnie podziwiam Kubę, który twardo znosił pewnego uporczywego fana nawet wtedy, kiedy już chcieli zacząć grać. Szacunek, bo ja bym chyba nie wytrzymał. Uderzyła mnie też skromność. Na stwierdzenie, że ludzie coś mają opory, żeby się bawić miałem usłyszeć: Wiesz, nie jesteśmy jeszcze jakimś superznanym zespołem. Musimy popracować na swoje i będzie dobrze. Zero narzekania, pełen optymizm i mnóstwo pozytywnej energii.

Przemek Nagadowski (zdj. Pub „Żądło”)

Koncert, mimo że darmowy i na malutkiej przestrzeni, był bardzo udany. Ogromny szacunek dla zespołu za podejście do ludzi, ich otwartość i pozytywne nastawienie. Również ten „power”, który od nich płynął dawał bardzo wiele przy odbiorze ich muzyki i występu. Kiedyś w jakimś mieście w USA powstała pewna kapela, która jest powszechnie znana jako „Trio z Seattle”. Wierzę, że rodzi się nam nasze, rodzime „Trio z Ostródy”. Są na bardzo dobrej drodze do osiągnięcia sukcesu, nawet jeśli nie w komercyjnych stacjach, gdzie tego typu muzyka nie przechodzi, to na pewno wkrótce dzięki takiej pracy i sercu które w to wkładają, zyskają wielu wiernych fanów, słuchaczy i innych miłośników. A Wam, drodzy Czytelnicy, gorąco polecam wybrać się na ich koncert bez większego zastanowienia, jeśli kiedykolwiek będą grali w Waszej okolicy.