Leprous – Malina

★★★★★★★★✭☆

1. Bonneville 2. Stuck 3. From the Flame 4. Captive 5. Illuminate 6. Leashes 7. Mirage 8. Malina 9. Coma 10. The Weight of Disaster 11. The Last Milestone

SKŁAD: Einar Solberg – wokal, syntezatory; Tor Oddmund Suhrke – gitara; Baard Kolstad – perkusja; Simen Børven – gitara basowa; Robin Ognedal – giatara

PRODUKCJA: David Castillo

WYDANIE: 25 sierpnia 2017 – InsideOut Music

www.leprous.net

W przypadku wielu zespołów, które zasmakowały sukcesu, grając bądź co bądź ekstremalną muzykę, można dopatrzyć się tendencji do zmiękczania brzmienia. Wystarczy wziąć pod lupę przykład Katatonii, Anathemy czy nawet Mastodona. Powody mogą być różne, bo przecież nie zawsze chodzi o tak pociągające komercyjne zyski. Czasem kapele po prostu zaczynają się wypalać, tworząc ciągle w tych samych ramach stylistycznych, i pragną zmian, które pobudzą ich artystyczne tryby do działania na wyższych obrotach. Zawsze jednak w takich sytuacjach rozbraja mnie paradoks fana muzyki progresywnej, wymagającej, ciągle się rozwijającej, który potrafi zaakceptować tylko bezpieczne odstępstwa od tego, co według niego jest normą. Niestety Leprous muszą liczyć się z tym, że albumem „Malina” najprawdopodobniej podzielą fanów, ale mam nadzieję, że tych straconych będzie mniej niż tych zyskanych.

Zawsze w przypadku płyt Leprous miałem ulubione momenty i takie, których słuchałem z mniejszą przyjemnością. Tymczasem „Malinę” wchłaniam z wielką przyjemnością od początku do końca. To też pierwsze wydawnictwo Norwegów, które w każdym prawie utworze ma zapamiętywalny refren. Muzyka zamiast przesadnie uproszczona stała się żywsza – moje biurko aż drży, kiedy piszę tę recenzję, wprowadzone w ruch przez sekcję rytmiczną. Nie wspomnę o moim ciele. Leprous nie zrezygnowali ze skomplikowanych konstrukcji. Na wszystko, co słyszycie, składa się wiele warstw, które nie są wcale tak łatwe do uchwycenia. Singlowy Stuck jest niby jedną z tych kompozycji, które mają przede wszystkim rozruszać słuchaczy, ale finałowy duet smyczków i elektroniki oddala go znacznie od jednowymiarowości. Skrzypce zresztą pełnią na „Malina” bardzo ważną rolę, choćby równoważenia ciężaru w Leashes, w którym delikatne partie w zwrotkach stają w opozycji do monumentalnego refrenu.

Nawet najlżejsze utwory w pewnym momencie uginają się pod ciężarem masywnej perkusji i metalowych riffów, przypominając nam, z kim mamy do czynienia. W tytułowym numerze Einar popisuje się swoim falsetem i tym samym prezentuje nam jeden z najbardziej imponujących momentów płyty. Na słowo „storm” wkracza perkusyjna kawalkada. Nie ważne, czy zamierzony, efekt jest piorunujący. Einar już wcześniej pokazał, że należy do najbardziej utalentowanych wokalistów w metalu, ale jego różnorodność i skala na „Malinie” przyprawia mnie o ból głowy. Wielkim pozytywnym zaskoczeniem jest finałowy The Last Milestone. Głos Einara jest tutaj zjawiskowy, bliski operowej ekspresji i żonglujący wieloma emocjami. Muzyka idąca z nim w parze jest smutna, podniosła i pełna orkiestrowego rozbuchania.

Zespół z Norwegii na nowej płycie stawia pozornie na prostsze formy, w których to dynamiczne brzmienie i bogata w emocje atmosfera są wysunięte na front. Wciąż jest to jednak wymagający materiał, który nie trafi w masowe gusta. Nie słychać tu może ciężaru znanego z „The Congregation”, mroku „Coal” czy skomplikowanych sygnatur czasowych „Bilateral”, ale tak jak te krążki, „Malina” ma swoją własną tożsamość. To świadectwo tego, że Leprous dwa razy do tej samej rzeki nie wchodzi. Jak wspomniałem wcześniej refreny są bardzo udane, ale oprócz singlowych kawałków i Mirage, niewiele tu łatwych i oczywistych melodii. Jak zwykle w przypadku Leprous linie melodyczne są inteligentnie skonstruowane i wybitnie zaśpiewane. „Malina” to imponujący materiał, który rozwiewa wszelkie wątpliwości odnośnie nieograniczonej wyobraźni muzycznej tego zespołu.