Ljungblut – Villa Carlotta 5959

★★★★★★★✭☆☆

1. Hasselblad 2. Oktober 3. Til Warszawa 4. 235 5. Superga 6. Diamant 7. Himmelen som vet 8. Ohnesorg 9. Aldri helt stille 10. Min krig

SKŁAD: Kim Ljung – wokal, syntezatory; Dan Heide – gitary; Sindre Pedersen – gitara basowa; Joakim Brendsrød – klawisze; Ted Skogmann – perkusja

PRODUKCJA: Alex Møklebust i Terje Johannesen

WYDANIE: 2 listopada 2018 – Karisma Records

Jeśli ktoś jeszcze nie wierzy, że Norwegowie nabywają duchową melancholię wraz z mlekiem matki, mam kolejny dowód potwierdzający tę tezę, a mianowicie 5. album grupy Ljungblut, a tak naprawdę 3., bo wcześniej był to projekt solowy Kima Ljunga.

Można by wręcz powiedzieć, że „Villa Carlotta 5959” to pozycja idealnie skrojona pod jesienne nastroje, ale zdaję mi się, że, czy jesień, czy lato, Ljungblut zawsze grają w ten sposób. Nie wiem, skąd pomysł na tytuł krążka, ale sama Villa Carlotta to przepiękne miejsce we Włoszech, które emanuje siłą wiosny. Sama muzyka zawarta na krążku nie pasuje mi do tego obrazka pod tym względem, ale z pewnością ma pewne elementy wspólne, na przykład piękno i rozkwit, bo o to przed moimi oczami wyrósł naprawdę ciekawy zespół.

Głos Kima idealnie przewodzi szerokie spektrum emocji, od smutku przez kontemplację po ból (muzyk cierpi na chroniczną migrenę, o czym śpiewa w Min krig i Aldri helt stille). Pomaga w tym ucho do unikalnych melodii, które, jeśli dacie im szansę, pozostaną z wami na długo. Po około 4 odsłuchach zrozumiałem, że z każdym kolejnym ta płyta będzie brzmieć coraz lepiej i stanie się bardziej uzależniająca. Dla Polaków dużym atutem będzie Til Warszawa, który przenosi mnie na ośnieżone uliczki starego miasta, mimo że nie byłem tam od małego.

Instrumentalnie Ljungblut wędruje pomiędzy post punkiem (Hasselblad, Oktober), art rockiem (Til Warszawa, Himmelen som vet, Ohnesorg), a naszpikowanym klawiszami elektro-indie rockiem (Diamant,  ). Rewelacyjnie dużo w tym wszystkim przestrzeni, którą śmiało wypełnia sekcja rytmiczna. Charakterystyczne gitarowe zagrywki i żywszy refren w 235 stanowią miłą odmianę i przypominają o tym, że to przede wszystkim zespół rockowy. Ljungblut jednak nigdy nie daje się w pełni porwać i trzyma się mocno swojej melancholii, która wychodzi im bardzo dobrze, więc po się zmuszać. Parę żywszych momentów wystarczy, by sprawić, że „Villa Carlotta 5959” jest dziełem różnorodnym i ekscytującym. Po wręcz przytłaczającą dawkę nostalgii i smutku odsyłam do Himmelen som vet z piękną partią saksofonu.

Jeśli paradoksalnie to słuchanie smutnej muzyki sprawia wam największą radość, najnowszy album Ljungblut jest pozycją obowiązkową 2018 roku. Nie wspomniałem jeszcze nawet, że te uzależniające piosenki wyśpiewane są po norwesku. Dla mnie dodaje to tylko walorów „Villa Carlotta 5959”, których już jest co niemiara.