Ludovico Einaudi – Elements

1. Peticor 2. Night 3. Drop 4. Four Dimensions 5. Elements 6. Whirling Winds 7. Twice 8. ABC 9. Numbers 10. Mountain 11. Logos 12. Song For Gavin

SKŁAD: Ludovico Einaudi: fortepian, pianino Rhodes, sample, gitara akustyczna, gitara elektryczna, loopy, organy elektryczne; Daniel Hope – skrzypce; Federico Mecozzi – skrzypce, altówka; Redi Hasa – wiolonczela; Alberto Fabris – bas syntezatorowy, bas elektryczny; Francesco Arcuri – kalimba; Mauro Refosco – cabasa, talking drum, marimba, shaker, wood blocks, bolacha, zabumba, floor toms calebasse; Patrick Phillips – aspirine; Antonino Errera – wibrafon, glockenspiel marimba, crotales, trójkąt, waterphone; Antonio Caggiano – crotales; Fulvia Ricevuto – wibrafon; Gianluca Rugger – wibrafon; Robert Lippok – elektronika; Paolo Giudici – efekty dźwiękowe; Mauro Durante – daf, skrzypce; Marco Decimo – wiolonczela; Richard De Vaards – Roterdam Saint Lawrence Church bells

PRODUKCJA: Melo Fiorito, Gianluca Mancini, Patrick Phillips, Paolo Giudici, Marco Facondini, Christian Bader, Federico Mecozzi, Christoph Burgstaller, Paul Pouwer, Joris Wolff, Cristian Bonato, Tobias Lehmann, Julian Schwenkner, Fabio Angeletti, Tim Oliver, Alberto Fabris, Titti Santini & Ludovico Einaudi 

WYDANIE: 16 października 2015 – Deutsche Grammophon

www.ludovicoeinaudi.com

Mity o stworzeniu, układ okresowy pierwiastków, geometria Euklidesa, pisma Kandinskiego, natura dźwięku i barwy, pędy dzikich traw na łące, różnorodne krajobrazy. Przez dłuższy czas chodziłem, mając w głowie mętlik obrazów, myśli i uczuć. (…) wszystkie te elementy były częściami jednego świata. Taki świat prezentuje nam Ludovico Einaudi w swoim kolejnym dziele. Czytając o wszystkich wspomnianych elementach, nie sposób nie ulec wrażeniu, że będziemy mieli do czynienia z czymś wyjątkowym. Ten muzyk mało kiedy zawodzi. „Elements” to niesamowicie piękny i przejmujący album. Spolaryzowany w swojej formie i treści. Zestawia ze sobą gustowne klasyczne kompozycje, jak ABC z ultraewoluującym Peticor. Numbers tworzy niesamowite napięcie. Four Dimensions to emocjonalny „huragan”. Wiecznie zmieniający swój trop, melodyczno-rytmiczny Drop. Złowieszcze Mountain. Za każdym razem mimo pozornej prostoty autor tej muzyki czaruje niesamowicie skomplikowaną narracją, rozdziera nasze emocje i wzrusza tak bez wysiłku i tak prawdziwie. Czemu się jednak dziwimy… To najbardziej z utytułowanych kompozytorów świata. Jego unikalny styl znany jest chyba wszystkim. Muzyka wnosi w jego świat istny transcendentalizm. Kompozycje przeplatają sobą splot instrumentarium. Fortepian, smyczki, perkusja, gitara, elektronika. To wszystko inspirowane naturą, matematyką, nauką, sztuką. Muzyka lekkostrawna i niebywale sugestywna, dająca upust naszej wyobraźni. Okładka to potwierdzenie samej formy przedstawiającej różnorodne symbole i obrazy, które stanowią odzwierciedlenie zawartości muzycznej albumu. Jeżeli to nie jest muzyka, to jest to mapa myśli: coś wyraźnego i odrębnego, czasem zazębiającego się ze sobą: punkty, linie, kształty, fragmenty trwającego wewnętrznego przypływu.

Nie ma tu kompozycji zbędnych. Każda niesie oddzielną historię, ale wszystkie tyczą się tego samego. Kolaborują ze sobą jakby nieświadomie. Bezszelestnie przesuwają mury naszych emocji. Petricor to genialne wprowadzenie, do którego wejścia zachęcają bezbłędnie zgrane z przestrzenią brzmienia skrzypce akompaniującego Daniela Hope’a i powoli dołączających do struktury aranżacji takich instrumentów, jak wiolonczela, wnoszących do utworu powagę i stosowny majestat. Całości towarzyszy łatwo wbijający się w ucho fortepianowy riff samego twórcy tego przedsięwzięcia. Ta kompozycja to piękne rozbudowane wejście do całego albumu. Skupione mocno na harmonii i natchnione wprost bajecznym klimatem.

Night to pierwszy z utworów, w którym dosłyszymy dogrywających przestrzeń Holendrów z Amsterdam Sinfonietta. To jedna z bardziej podnoszących na duchu kompozycji. Dostajemy tu znane temu artyście brawurowe rozegrania pełne niewątpliwie uroczych arpeggiów, które pięknie rozsnuwają tę oniryczną manierę muzyka. Całości dopieszcza piękna kalimba i subtelność smyczków, które w unisonie poprzednich dźwięków fortepianu rozgrywają kolejne partie kompozycji, przechwytując od czasu do czasu „pałeczkę” głównego bohatera.

Drop z kolei poszczycić się może umiejętnymi zmianami tempa. Trwale przygnębia, ale nie jest to bynajmniej stwierdzenie pejoratywne. Nie ma tu melodycznych wynurzeń na szerokie wody muzycznych abstrakcji. Prosty, ale wymowny w swojej postaci twór. Minimalistyczny i bardzo skromy w prezentacji fortepianowych uderzeń ze stłumionymi strunami w tle. Atmosferę niepokoju dostrajają niecierpliwie przesuwające się po strunach niepewne skrzypce, łatwo popadające w dysonansowe paralele. Cudownie zagęszczony mroczny klimat. Kompozycja jednak surowo i za mało stanowczo rozwinięta, toteż daje się odczuć, że zatacza zwyczajne koło jednego motywu.

Four Dimensions również brakuje bardziej stanowczej improwizacji, ale zadośćuczyni temu druga część utworu, dodając nieco islandzkiej charakterności. Co jednak najważniejsze, udowadnia siłę, moc i wagę umiejętnego stosowania crescendo. Elements wprowadza nas w prawdziwy trans. Owszem, prezentuje strukturę kompozycji dość flegmatycznie, rozwijany swawolnie motyw na klawiszach daje pewną dozę odpoczynku. Pozostała część instrumentarium ciekawie jednak, ale zachowawczo dołącza do utworu. Całą dramaturgię rozwijają tu jednak na tle wibrująco-hipnotycznej melodii skrzypce i może na „szczytowanie” czeka się długo, to bez tak umiejętnie dozowanej atmosfery nie byłoby całego efektu.

Whirling Winds po raz kolejny uwidacznia wagę tonowania nastroju w twórczości tego muzyka. Nie ma tu porywistych uniesień. Fortepian dopieszcza melodię zastygniętych w powietrzu smyczków. Wchodzi ze swoimi partiami po mocno słyszalnych pauzach, ostatecznie dając upust szarży strunowemu instrumentarium, które daje popis pięknych melodycznych pasaży. Doznamy ciekawych eksperymentalnych efektów, gdzie skrzypce dostrajają kompozycje dramatycznym wymiarem smyczkowych zrywów. Świetnie wykorzystane to zostało również w kolejnym utworze Numbers, dając mu niesamowity efekt mroku i tajemnicy, a także iskry nadziei dzięki niezawodnemu glockenspiel. Podobnie jest w Logos, gdzie swarliwe zarysowania strun świetnie kontrastują z niecierpliwie dysharmonicznym fortepianem i nieco orientalną rytmiką dzięki egzotycznemu instrumentarium, jak marimba, wibrafon, etc. Ponadto po raz kolejny prezentuje moc melancholii pierwszych płyt Sigur Rós.

Tajemniczość sprezentował nam również Twice. Mniej wzniosły niż pozostałe utwory. Zaskakuje jednak co rusz wyjawiającą się z zakamarków brzmień inteligentną ornamentyką, niespodziewanie wykorzystującą wysokie rejestry oktaw. Przedstawia różne motywy, ale pięknie je ze sobą zgrywa. Tworząc przemyślaną teksturę dźwięku. Wprowadza pewien spokój i dawkę mechaniki, która „burzona” jest dozowaniem melodii pozostałego instrumentarium. Taki spokój zachowany został w szczególności w ostatnim Song For Gavin, gdzie na wzór poprzedniego, równie wrażliwego ABC, utrzymuje bezpieczeństwo w strukturze swojej kompozycji. Prosty utwór z dość okrojoną melodią kierujący nasze myśli w ciepłą zadumę oraz introspekcję całego wydawnictwa.

Utwory charakteryzuje duża dawka nostalgii. „Elements” to nieliniowy twór, który poprzez muzykę daje ostatecznie upust zakamarkom naszego życia. Wszystkie elementy instrumentarium na tle piękna minimalizmu to kuriozum. Mając za sobą taki majestat muzycznych środków, L. Einaudi przedstawia coś wrażliwego i magicznego, że wprost ciężko uwierzyć w emocjonalność tego albumu. Ten album to taka próba zjednoczenia wszystkich pozornie chaotycznie rozłożonych względem siebie elementów świata. Obraz myśli i uczuć. Ach, gdyby wszystko było takie „proste” do zrozumienia jak ta muzyka. Ten muzyk to geniusz alternatywnej muzyki klasycznej tego pokolenia. Gra emocji, którą niełatwo dziś w muzyce tak realnie doświadczyć