Madder Mortem – Marrow

★★★★★★★★✭☆

1. Untethered 2. Liberator 3. Moonlight Over Silver White 4. Until You Return 5. My Will Be Done 6. Far From Home 7. Marrow 8. White Snow, Red Shadows 9. Stumble On 10. Waiting to Fall 11. Tethered

Skład: Agnete M. Kirkevaag – wokal; BP. M. Kirkevaag – gitara, wokal; Richard Wikstrand – gitara; Tomod L. Moseng – gitara basowa; Mads Solås – perkusja

Produkcja: 

Wydanie: Karisma & Dark Essence Records – 21 września 2018

7 albumów długogrających na koncie, a jestem pewien, że nawet najbardziej uważni wyznawcy metalu nigdy o Madder Mortem nie słyszeli. Żaden to wstyd myślę, bo sam usłyszałem o nich dopiero w 2016 roku za sprawą znakomitego „Red in Tooth and Claw”. Jest to jednak zdecydowanie spore przeoczenie, które należy naprawić. Z pomocą najnowszego albumu postaram się was przekonać dlaczego.

Stereotypy zawsze będą wrogiem otwartego umysłu, a lata zapędzania zespołów z kobietą na wokalu w róg z symfonicznym bądź też power metalem narobiły dużo złego. Mało brakowało, a sam bym zignorował Madder Mortem, ale singiel promujący poprzedni album włączył w mojej głowie światełko – „Aha, coś tu jest na rzeczy”. Przede wszystkim Madder Mortem dają do pieca, i to jak! Najbliżej im chyba do Oceans of Slumber pod względem ciężaru. Choć nie można powiedzieć, że Norwegowie grają death metal. Twórcy „Marrow” po prostu nie zamykają się na jeden gatunek i śmiało przeskakują z progresywnego metalu do folku, a potem niemal do black metalu, by zakręcić się jeszcze po drodze wokół thrashu.

Przecież My Will Be Done mogłoby być nagrane przez Nevermore (może hołd dla Warrela?). Sekcja rytmiczna gęsta niczym gotująca się magma. Wybornie zgrywające się krzyczane i śpiewane wokale BP i Agnete. Zdecydowanie jeden z najmocniejszych punktów programu, ale przecież poprzedza go świetny Until You Return, w którym kipi od emocji, a Agnete w wysokich rejestrach przypomina mi Skin. Skoro przy niej jesteśmy, to trzeba zaznaczyć, że to diament nie kobieta. Jej głos to skarb metalu, równie dobrze radzący sobie w dynamicznych i ultraciężkich kompozycjach, jak i tych nastawionych na kruche emocje.

Pewnie patrzycie na tracklistę i myślicie sobie, że Far from Home to obowiązkowa ballada tego krążka. 6. utwór, do tego taki tytuł – całkiem zrozumiałe. No i prawie ballada, ale taka, która wyrywa nogi wraz z butami, a kości kradnie ptak z okładki. Na „Marrow” nie znajdziecie utworu, który od początku do końca osnuty jest delikatnością.

Piszę na razie tylko o ciężarze, ale wielkim atutem Madder Mortem jest ich elegancka żonglerka ciszą i hałasem. W Marrow mamy przeszywające wrzaski postawione przeciwko nutce americany w wyciszonych zwrotkach, a nawet szeptanym wokalu BP. Moonlight Over Silver White wita się zimnym jak norweska zima krzykiem, a potem jak gdyby nigdy nic Agnete śpiewa uwodzicielsko na delikatnym, bujającym podkładzie. Ciśnienie mi skacze, ale japa się cieszy. Poproszę o dokładkę!

A dań jest 9 plus intro i outro. Bardzo pożywna dawka muzyki ciężkiej, lecz melodyjnej, zagranej z ogromną wyobraźnią i otwartością na różne gatunki, a do tego świetnie wyprodukowanej. A nawet nic nie napisałem o epickim Waiting to Fall. Madder Mortem jak nikt inny wiedzą, że nie ma sensu samemu wprowadzać się w pułapkę własnej tożsamości. Norwegowie rozwijają się z każdym albumem i na przestrzeni dwóch ostatnich pokazali mi, że bardzo wiele bez nich traciłem. Ta płyta to tegoroczna pozycja obowiązkowa.