Pink Floyd – Endless River

Ostatni album i ostatnie pożegnanie. Nie wiem, jak podejść do niego obiektywnie, bo słuchanie przekładałem bez końca. Nie chciałem, żeby była to ostatnia nowość, jaką od nich usłyszę, nawet jeśli są to same odrzuty! Nie mogłem się powstrzymać. Jest pięknie. Łezka w oku się kręci. Muzyka ilustracyjna, którą współcześnie opracowali David Gilmour i Nick Mason nie ma jednak na celu chełpić się swoją muzyczną wybitnością i sami tego nie ukrywają. To nie wielkie dzieło. To przede wszystkim hołd dla Ricka Wrighta! Stempel ich muzycznej przygody. Jaki by nie był, dla fanów to kolejna perła, która chociaż na trochę przedłuża impresyjny charakter ich muzycznej kreacji, a przy większości instrumentalnej konwencji zdecydowanie łatwo o taką refleksję. Słucha się tego albumu z dziwną świadomością przemijania, skończoności, smutku, ale i szczęścia, że przez tyle lat mogliśmy cieszyć się ich twórczością. Muzyczna i koncertowa działalność zakończona. W sercach pozostaną znacznie dłużej.