Minim Experiment – Dark Matter

Cieżko zrobić coś z niczego, ale Polak (no… nie tylko, bo w projekcie uczestniczy i Włoch), jak się przyjęło – potrafi. Jeśli jednak mówię tu o „niczym”, należy to wiązać wyłącznie z nazwą projektu; ciemnością i związaną z nią pustką, ciemną materią i… minimalizmem. Jakże zaskakujący może być tak symboliczny w swojej formie projekt. Już pierwsza kompozycja  Pale Blue Dot rozwijana na mdłych, zdawkowych czkawkach melodii, która wraz z tempem zaczyna nabierać instrumentalnego wigoru i bardziej konstrukcyjnego zaangażowania, aby ostatecznie ulec dramaturgicznemu samozniszczeniu. Kiedy po projekcie spodziewamy się właśnie takich minimalistycznych pejzaży, ten zaskakuje nas obrotem sprawy w postaci wybuchowej wręcz intensywności, a nawet melodycznej nadpobudliwości, którą po „rozregulowanym” wstępie kompozycji ciężko było sobie można wyobrazić (Scythe Dance). Płytę, jak na tak „skromną” formę, charakteryzuje więc spora ilość kontrastów. Ku mojemu zaskoczeniu, nie ma w tym sztucznego wymuszenia. Skrupulatność nie jest tu przypadkowa, a pozorna aleatoryczność wręcz  iluzoryczna. Rytm ujmujący, interaktywność melodii zdumiewająca, no bo jak nie ulec tak pięknemu tematowi z zakończenia kompozycji Between. Brawa dla perkusji, która nie odgrywa swojej roli jako tła wobec pozostałych muzyków, ale nadaje muzyce potrzebny niekiedy rozmach, który traci swą moc na rzecz melancholii minimalizmu. Przy tej muzyce, które swoimi dźwiękami bawi się elementem pustki dotyka emocji słuchacza i każe mu wręcz pielęgnować spokój. Każdy z dźwięków jest trafiony. Pieczołowicie wyselekcjonowany na tle rozległej przestrzeni i pustki, z którą w muzyce spotkać mi było naprawdę rzadko, aby dotknęła mnie i wciągnęła w swoją czeluść nieskończoności. Muzyka zatopiona w ciszy i sporadyczności zamglonego brzmienia. Melancholia, psychodelia, chłód, dekadencja, a jednak słucha się tego z niezwykłą przyjemnością. Twarda koncepcja zostaje tu rozrywana oryginalnym i mało spiesznym elementem improwizacji pełnej nieopieszałości. Wszystkiemu dowodzi wspaniały balans, bo pomimo że proporcje instrumentów nijak trzymają się tu logiki, to przemawiają za tym, że nie pojawiły się bez przypadku akurat w tym, a nie w innym miejscu (Great Dark Spot). Nic niczego sobą bez powodu nie pokrywa, a kontrasty zamiast burzyć, jakimś sposobem się uzupełniają. To debiut, ale bez niepotrzebnych kompleksów, z niezwykłym zacięciem wobec muzycznych eksploracji. Z pewnością zaskoczą nas po raz kolejny.