Mothers In Furs – Jisei no ku (EP)

★★★★★★★★☆☆

1. The Tyger 2. The Land Of Dreams 3. Katie Cruel 4. Why Was I Born With A Different Face 5. Jisei no ku 

SKŁAD: Omon – gitary, wokal; Krzy Wski – ba; Kaczor – perkusja. Gościnnie: Matyka (2) – wokale tradycyjne PRODUKCJA: Mothers In Furs WYDANIE: 2 października 2015 – niezależne

Brytyjski romantyczny poeta, malarz i mistyk William Blake w naszym kraju jest raczej mało kojarzony. Ze świecą bowiem szukać polskojęzycznych wydań jego poezji. Krakowski zespół Mothers in Furs wpadł na znakomity pomysł, by swoją muzykę oprzeć o jego niezwykłą twórczość, a owe znakomite pierwsze wrażenie robi już świetna okładka. Z jednej strony bije od niej minimalizm, ale z drugiej czuć ogrom mierzenia się z poezją Blake’a, którego monumentalne szczyty zdają się podkreślać twórczość. Do tego doskonały dobór barw – chłodnych niebieskawych odcieni i czarnego tuszu. Jak brzmi przepis na brytyjski romantyzm po polsku?

The Tyger pod względem kompozycji i linii wokalnej jest kapitalny, ostry i niepokojący, ale zarazem bardzo melodyjny. Mam tylko żal do grupy, że ograniczyli się jedynie do jednej zwrotki tego świetnego wiersza, a mianowicie pierwszej i ostatniej, która jest dokładnie taka sama. W The Land Of Dreams usypia się naszą czujność świetnym rozwijającym się dość wolnym, dusznym motywem pachnącym zapomnianym już nieco krautrockiem. Znakomicie wypada tutaj ciekawy, nieco drażniący żeński wokal Matyki. Nie obraziłbym się jakby na kolejnych płytach Mothers In Furs pojawiło się więcej utworów z jej głosem, może nawet znalazłoby się miejsce na jakiś duet? Trzecia propozycja krakowskiej formacji to Katie Cruel, oparty na tradycyjnej kompozycji i znany także graczom uwielbiającym słynna serię „Assasin’s Creed”. Leniwe, czy tez raczej smutne dźwięki tego numeru zostały doskonale zaakcentowane przez gitary i niespieszną perkusję, która świetnie podkreśla przygaszony, melancholijny nastrój. W przedostatnim Why Was I Born With A Different Face znów jest żywiej, ale nie rezygnuje się z niepokojącego klimatu. Tu i ówdzie przemknąć mogą skojarzenia z wczesnym King Crimson, jednakże na próżno szukać sekcji dętej. Zgodnie z  minimalizmem jaki sobie założyli panowie z Mothers In Furs nadrabiają te braki instrumentalnymi szaleństwami w środkowej partii. Czują się w takich atonalnych, jakby improwizowanych fragmentach doskonale, o czym świadczy numer ostatni, a zarazem tytułowy. Najdłuższa, bo ponad siedmiominutowa i w dodatku instrumentalna kompozycja, ma w sobie coś z blues rocka w klimacie Creedence Clearwater Revival czy Ten Years After dodatkowo rozrzedzonego post-rockowym sosem w duchu Tides From Nebula czy Besides. Nie obraziłbym się jakby właśnie w takim kierunku poszli na kolejnych albumach. Krakowska formacja Mothers In Furs wyraźnie lubi eksperymentować z minimalizmem opartym na post rocku zmieszanym z psychodelą, krautem i muzyką noise’ową. Znakomicie czują budowanie niepokojącej atmosfery, klimatyczne pasaże, grają z dużym feelingiem. Nie mam wątpliwości, że jest to bardzo ciekawy debiut, pokazujący zespół który ma rozwijając swoją wizję ma możliwości, by dać się poznać szerszemu gronu odbiorców. Jedyny poważny zarzut, o którym nie mogę nie wspomnieć, to długość tego materiału – zaledwie dwadzieścia siedem minut i cztery sekundy. Przelatuje szybko, wręcz niezauważenie i gdy się kończy w słuchaczu wyraźnie rodzi się pytanie: to już koniec? Pozostaje mi zadać zatem inne pytanie: kiedy kolejny i do tego dłuższy od „Jisei no ku” album?