Lacrima – „Samoświadomość i delikatna tyrania lidera” – wywiad z Kubą Morawskim

Konrad Beniamin Puławski: Na początku poproszę o wytłumaczenie. Dlaczego musieliśmy tak długo czekać na oficjalnie wydanie dawno znanych nam kompozycji?

Kuba Morawski: Nie zdawaliśmy sobie sprawy tak naprawdę, że ktoś czekał na takie „odświeżenie” starych utworów. Cały pomysł wziął się z tego, że sporo ludzi, którzy „odkrywają” Lacrimę na koncertach nie znają naszej twórczości z lat 1996-2010. Coraz częściej też było nam żal naszej twórczości nagranej w jakości niepozwalającej na publikację dla szerszego grona. Oczywiście zawsze te płyty krążyły w tzw. „podziemiu”. Ostatecznie jednak postanowiliśmy odkryć trochę naszej muzycznej historii dla wszystkich zainteresowanych, co też zbiegło się w czasie z naszymi 18-stymi urodzinami.  

KBP:  No właśnie. Działacie na scenie z przerwami od 18-stu lat. Czy czujecie się jak weterani doom metalu w Polsce, czy też oddech młodych doommetalowców jeszcze Was nie zmroził??

Do naszej muzyki najlepiej bowiem pasuje określenie progresywny doom.

KM: Nie wiem, czy to nieskromne, ale tak, czujemy się weteranami i niemalże jedynymi przedstawicielami tego gatunku w Polsce, którzy trwają tak długo i w większości lat działają aktywnie jako regularny zespół. Jest sporo kapel, które albo nie koncertują, albo są bardziej projektem muzycznym etc. Staramy się też godnie reprezentować muzycznie nasz kraj za granicą. Z drugiej jednak strony coraz częściej zastanawiamy się, na ile celna jest łatka doom przyklejona m.in. przez nas samych dla naszej muzyki. Do naszej muzyki najlepiej bowiem pasuje określenie progresywny doom – choć jest to dziwne zestawienie. Nie mniej jednak jest to klimatyczna, spokojna, melodyjna, smutna i melancholijna odmiana metalu. Co do młodych – nie przypominam sobie nowo powstałego polskiego zespołu grającego w okolicach tego stylu w ostatnich latach. 

KBP: Wróćmy do Lacrimy. Jakie były jej początki? Co się zmieniło w doom metalu, w jego odbiorze, w jego publice? Tak sobie to kiedyś wyobrażaliście, że będzie teraz wyglądać ta scena obecnie? 

KM: Lacrima powstała w złotych latach gatunku. Był bardzo popularny. Potem jakoś stał się bardzo marginalny. Dalej jest niewielkie zainteresowanie doom metalem. Cały czas liczę na to, że za granicą już coś drgnęło, że ten styl wróci do łask. Sądzę, że graliśmy tak, jak gramy niezależnie od popularności tej muzyki i dalej będziemy tak grać. 

KBP: Waszą twórczość, niestety, ale charakteryzują długie przestoje. To chyba nie za dobrze wpływa na rozwój zespołu. Jak Wam się udało utrzymać swój poziom? 

Logistycznie Lacrima jest mocno wpisana w nasze życie i w nasze decyzje życiowe również.

KM: No tak, przestoje są gwarancją regresu. Utrzymanie poziomu to ciężka praca, cierpliwość, konsekwentność i  systematyka.  

KBP: Jak określilibyście rolę Lacrimy w Waszym życiu. Czy miała duży wpływ na Wasze decyzje, plany, emocje i rozwój osobisty?

KM: Logistycznie Lacrima jest mocno wpisana w nasze życie i w nasze decyzje życiowe również. Co do rozwoju osobistego, to jest odwrotnie! Właśnie rozwój osobisty ma wpływ na to, jak wygląda nasza muzyka i nasze teksty. To, co sobą reprezentujemy jako zespół jest sumą naszych doświadczeń i rozwoju osobistego. 

KBP: Przejdźmy więc do samej płyty. Czy idea „A Story From Limbo” pełni raczej ukłon w stronę Waszych fanów, czy też chcieliście zrobić to bardziej dla siebie, zamknąć pewien rozdział, otworzyć nową kartę w historii Lacrima?

KM:  Zdecydowanie, tak jak odpowiedziałem w pierwszym pytaniu, zrobiliśmy to dla fanów. My lubimy również sobie prywatnie słuchać starych kawałków w ich wersjach sprzed lat. Teraz również na nowo nagranych. To, że okres 2012-2013 jest początkiem nowego etapu, nie jest związany z tą płytą. 

KBP: Jak wyglądał proces ponownego rejestrowania materiału? Wprowadzaliście jakieś drobne „udoskonalenia” czy raczej chcieliście oddać jak najlepiej klimat tamtych czasów?

KM: Część z tych utworów graliśmy zawsze na koncertach, więc nie było problemu je nagrać w studiu. Resztę po prostu musieliśmy się nauczyć. Zmieniliśmy lekko klawisze, a raczej dołożyliśmy delikatne i subtelne partie klawiszowe tam, gdzie ich nie było, by nadać przestrzeni i ujednolicić czasem zbyt monotematyczne kompozycje. Dzięki temu płyta brzmi bardzo spójnie. Perkusja jest też inna niż w oryginale ze względu na to, że nasz nowy perkusista trochę inaczej czuje pewne rzeczy. Zresztą to jest dobre podsumowanie. Całkiem nieznaczne różnice wynikają z tego, że ciut inaczej czujemy dziś pewne rzeczy. Tak czy inaczej, staraliśmy się konsekwentnie oddać klimat i kompozycje sprzed lat. 

Pod względem technicznym rewolucja jest ogromna.

KBP: W jakim stopniu zmieniło się podejście w kwestii miksu i masteringu, ogólnej produkcji etc.? Czy według Was te nowe nagrania wniosły ducha rewolucji w Wasze stare nagrania?

KM: Oczywiście, że rewolucja jest pod względem technicznym ogromna. Te utwory w większości były nagrywane w „home studio” lub nawet w salce prób. Teraz zostały zrealizowane w profesjonalnym studiu. Wtedy nagrywaliśmy te utwory m.in po to, żeby zobaczyć, co z tego wyjdzie, a teraz mieliśmy cel, do którego dążyliśmy. Teraz wiemy, czego chcemy i nie ma miejsca na „losowe wyniki” naszej pracy w studiu. Myślę, że słuchając tych utworów, nie wiedząc, co to jest i dlaczego, część ludzi nie zorientuje się, że to odświeżane utwory. 

KBP: Formuła doom metalu chyba się zmienia. W jakim stopniu poddajecie się wpływowi z zewnątrz? A w jakim stopniu Lacrima zawsze pozostanie Lacrimą? Czy zmiany w tym muzycznym gatunku są potrzebne?

KM: Raczej nie oglądamy się na innych, tworząc muzykę. Dlatego jest taka szczera i dlatego ludzie zwracają uwagę po naszych koncertach. Widać, jak ją mocno przeżywamy. Jeśli chodzi o doom metal ogólnie, to moim zdaniem większość poszła mocniej w stronę stoner lub funeral. Wbrew pozorom doom jest bardzo, bardzo szerokim pojęciem. Same zmiany, jeśli zbyt drastyczne, spowodują, że przestanie to być doom, a zacznie być czymś innym.

KBP: Jeśli mielibyście wskazać, który okres Waszej twórczości okazał się najbardziej rewolucyjny, taki, w którym mieliście poczucie zmian, pewności swoich działań i swojego przekazu, który by to był?

KM: Był taki rewolucyjny okres w naszej muzyce, kiedy zaczęliśmy iść w stronę folku. Zresztą słychać to mocno na płycie „The Time Of Knights Return”. Tylko nie taki folk z przytupem i flecikami, ale taki bardziej folk średniowieczno-salonowy. Potem odeszliśmy od tego, po radykalnej zmianie składu, bo nikt już tego „nie czuł”. Podobnie jest teraz. Próby zagrania z folkowym polotem utworów z tamtych lat powodują u mnie odczucia, że to jest „na siłę”. 

Ciągle zaczynaliśmy od początku.

KBP: Czy te 18-ście lat uważacie za swój sukces, czy może po tylu latach oczekiwaliście czegoś więcej?

KM: Patrząc na samą cyfrę 18, oczywiście nasuwa się poczucie, że nie zabrnęliśmy wystarczająco daleko na scenie. Kubeł zimnej wody jednak następuje, gdy przyglądniemy się faktom. Zbyt często zespół był w zawieszeniu i zbyt często, gdy byliśmy już w dobrej formie ktoś znów odchodził. Ciągle zaczynaliśmy od początku. Sukcesem tutaj można by nazwać moją cierpliwość…

KBP: W roku 1996 byliście „innowatorami” doom metalu na polskim rynku. Czy ciężej było z rozpoczęciem całej przygody, czy z samym powrotem na scenę po 15-stu latach?

KM: Wtedy nie było tak powszechnego Internetu, dystrybucji cyfrowej, Facebooka i wielu innych rzeczy. Większość żyła na garnuszku rodziców, a nagranie w studiu kosztowało fortunę i brzmiało niewiele lepiej niż teraz produkcje z przeciętnego home studio. Nikt z nas nie miał samochodu. Było ciężko cokolwiek zrobić. Byliśmy młodzi, zbyt młodzi, żeby zrobić jakiś PR. Teraz? Jest wszystko na wyciągnięcie ręki, ale tonie się w milionach wspaniałych kapel, które są na wyciągnięcie ręki, tudzież kliknięcie myszką. Koncert nie jest już takim wydarzeniem i jest ich bezliku. Ciężko się walczy teraz o publikę. Dlatego trudno mi to ocenić, bo każda z tych dekad ma swoje plusy i minusy. Teraz jesteśmy doroślejsi i łatwiej jest nam się chyba odnaleźć w tej walce. 

KBP: Czy sądzicie, że Wasza popularność zostanie podtrzymana? W Polsce światek doom metalu niewątpliwie za Wami tęsknił. Czy tego samego możecie się spodziewać zza granicy? Graliście przecież swojego czasu na wielu festiwalach, supportowaliście Antimatter etc. Zauważyli Wasz powrót?

KM: Czasem zdaje mi się, że jesteśmy bardziej popularni za granicami niż u siebie. W ostatnich 2-3 latach zagraliśmy sporo koncertów w 8 różnych krajach Europy przynajmniej raz. Jak zliczę koncerty zagraniczne, to jest ich kilkakrotnie więcej niż polskich. Zdarza nam się, że ktoś z organizatorów mówi, że nie mógł się na nas doczekać, bo słucha nas od lat 90. i jak dotarła do niego wiadomość, że znów koncertujemy, to natychmiast nas zaprosił. Tak dotarliśmy m.in. do Włoch. Inną sprawą jest, tu w Polsce, że nasi najstarsi fani wydają się być już osobami w średnim wieku, zajętymi rodziną i karierą, niebywającymi na koncertach i słuchającymi co najwyżej radia w aucie. Teraz zdobywamy nową publikę, która nie jest łatwa do zdobycia.

Formuła radykalnie się nie zmieni.

KBP: Nie baliście się reaktywacji, że warunki istnienia takich grup się zmieniły i nie będzie łatwo się przebić czy też wrócić na te same tory?

KM: Jedyna rzecz, która czasem mnie niepokoi, że grając koncerty z death/black-metalowymi i podobnymi kapelami ludzie odbiorą nas jak „poezję śpiewaną” na metalowym spędzie. Na koncertach z formacjami rockowymi znów jak ekstremalną kapelę z trashowymi i power/heavy jako nudna, bo nie można cały czas skakać. Ciężko jest nam w zasadzie na polskiej scenie znaleźć stylistycznie bratnie dusze. Co do samej „reaktywacji” myślę, że nie było cienia wątpliwości czy strachu.

KBP: Czy „A Story From Limbo” ma za zadanie połączyć Waszą starą twórczość z nową rzeczywistością? A może chcecie odciąć „pępowinę” dawnej twórczości? Czym chcecie nas zaskoczyć i czego możemy się spodziewać w kolejnych wydawnictwach? Chcecie zmienić formułę?

KM: Myślę, że w pierwszym pytaniu padło wszystko, co mógłbym odpowiedzieć i na to. Formuła radykalnie się nie zmieni. Być może wizualna strona nas samych i opraw koncertowych będzie się bardziej zmieniać. Mamy parę pomysłów, co może zaskoczyć w warstwie muzycznej ,ale nie mogę zdradzić. Na pewno Was nie zawiedziemy!

KBP: No dobrze, a co taka 18-stoletnia Lacrima może przekazać młodszym kolegom po fachu? Macie jakiś przepis na to, aby te lata pomimo tylu utarczek były tak płodne jak Wasze?

KM: Podstawą są ludzie, którzy tworzą zespół. Jeśli nie łączy Was nic więcej niż próby w salce, to raczej słabo to widzę, jak nastąpią problemy, kłopoty i droga pod górę. Samoświadomość i delikatna tyrania lidera, bo jak każdy na siłę ciągnie w swoją stronę, to wszystko się rozłazi i rozpada. Znaleźć przepis na siebie i nie kopiować – bo nawet jeśli chwyci muza na koncertach, nie scementuje zespołu, skoro nie włożono w to 100% serca i siebie samego.

KBP: Trzymamy więc kciuki za Was i za Waszych muzycznych „dziedziców”.

KM: Dzięki i do zobaczenia na koncertach!