Soundscape – „Pokonać swoje demony i stworzyć sztukę prawdziwą” – wywiad z Krzysztofem Sirykiem

Konrad Beniamin Puławski: W muzyce Soundscape jest tyle inspiracji, że z chęcią dowiedziałbym się na początku, który z zespołów jest Waszym muzycznym medium, tym jedynym, który wyróżnilibyście jako brzmieniowy autorytet?

Krzysztof Siryk: Myślę, że fundamentalna inspiracja siedzi głęboko w nas samych. Tacy jesteśmy, chcemy grać, tworzyć i cieszyć się muzyką, którą sami byśmy chcieli usłyszeć. Również, gdy spotykamy się na próbach i poza nimi, to inspirujemy się nawzajem. Muzycznie jest to bardzo szerokie spektrum. Wszystkie klimaty, które słyszysz na „Synæsthesia Deluxe” to nasze muzyczne inspiracje. Nie chciałbym podawać konkretnych nazw, żeby nie sugerować słuchaczom stylistyki. Zdaję sobie sprawę, że muzyka na naszej pierwszej płycie to wynik tychże inspiracji, ponieważ każdy jest pod wpływem swoich idoli. Nawet ci najwięksi byli i są inspirowani przez innych. Czasem znajomi mi mówią, że słyszą to czy tamto, a ja nawet nie wiem, że coś takiego istnieje. To ciekawe spostrzeżenia osób trzecich, których zawsze z chęcią wysłuchuję.

Nawet ci najwięksi byli i są inspirowani przez innych. My czuliśmy artystyczną wolność i czerpaliśmy z niej pełnymi garściami.

KBP: Jak Wy te wszystkie struktury tworzycie? To zlepek różnych motywów czy raczej skrzętnie aranżowana kompozycja, a w końcu ostateczny materiał? Co z improwizacją?

KS: Wydaje mi się, że kierujemy się intuicją i wyczuciem. Doświadczenie, analizy najlepszych i osłuchanie się z muzyką ogólnie dało taki efekt. Jesteśmy według siebie bardzo wymagający i jakiekolwiek wątpliwości bierzemy na warsztat, rozkładając na czynniki pierwsze, eliminujemy problem. Z całą pewnością nie jest to zlepek motywów. Czasem progresja pomysłów wynikała z wyczucia chwili i podążania za własnym muzycznym instynktem, a nie z chłodnej analizy typu: co zrobiłby MacGyver w tej sytuacji i jaki akord by tu wstawił? itp. Czasem nuty wychodziły spod palców naturalnie, jakoby bez włączonej opcji „myślenia”, a czasami po setnych odsłuchiwaniach dochodziliśmy do wniosku, że coś nie jest perfekcyjne. Przy tworzeniu tej płyty cel uświęcał środki. Korzystaliśmy ze wszystkich możliwych rozwiązań, które nam pasowały. Ot, takie małe widzimisię artysty.

Ufają swojej muzycznej intuicji, instynktowi i wyczuciu.

KBP: Potężna wizja i sam koncept albumu na pewno wymagały dużego wkładu czasowego. Jak przebiegał owy proces? Był mozolny czy raczej wszystko szło bez problemów? 

KS: Wszystko zakiełkowało w 2008 roku, kiedy zniechęcony działalnością wcześniejszego zespołu (Ciryam – przyp. aut.), popchany własną ambicją i chęcią stworzenia własnego projektu od początku, zacząłem pisać numery. W związku z tym, niektóre pomysły z „Synæsthesia Deluxe” mają już po 5, 6 lat. Niektóre się pozmieniały, niektóre pozostały wręcz nienaruszone pod względem struktury (Second To None), a jeszcze inne miały nieskończenie wiele różnych inkarnacji, tak jak to było z numerem Toys In The Attic. Z kolei miniaturka w postaci Acoustic Tranquility powstała w ostatniej chwili, ponieważ poczułem, że powinna się tam znaleźć chwila na odpłynięcie przed ostatecznym ciosem. Potem pojawił się Maniek (Mariusz Bieniasz – przyp. aut.), perkusista z dni garażowych. I tak we dwójkę nagraliśmy demo instrumentalne. Kuriozum było to, że tę płytę zaczynaliśmy nagrywać też tylko we dwójkę. Nagrania z przerwami trwały około 2 lat, podczas których ustalił się skład obecny, czyli Tomek (Marmol – przyp. aut.) na basie, Łukasz (Wełna – przyp. aut.) na gitarze i Krzysiek (Dybaś – przyp. aut.) na wokalu. Cały ten proces wspominamy oczywiście pozytywnie i twórczo, ale mnogość problemów różnego kalibru i maści dawno zniechęciłoby większość początkujących. Ostatecznie udało się i możemy ten fakt oficjalnego ukazania się płyty traktować jako nasze małe osobiste zwycięstwo.

KBP: Nagrywaliście przez długi okres czasu. Czy często pojawiał się problem z muzyką i pomysłami, które wydawały się dla Was po prostu przestarzałe i musieliście zmieniać podejście do danej kompozycji?

KS: Żaden pomysł nie wydawał się przestarzały. Zmiany wychodziły z poczucia chęci zrobienia czegoś lepiej, ale przez ten czas nasze gusta i poszukiwania podryfowały w inne rejony. Niektóre numery zostały zmodyfikowane, a niektóre niespecjalnie. Na pomysły nie narzekałem. Długo zastanawialiśmy się nad aranżacją niektórych partii. Muzycy spoza zespołu, którzy gościnnie zagrali na płycie też dodali swoje trzy grosze. Partie saksofonu, fortepianu, klawiszowe wstawki wpletliśmy subtelnie między mocne riffy i mocarne bębny w sposób, który naszym zdaniem rozszerza paletę barw sonicznych tak, jak tego chcieliśmy. Na marginesie mówiąc, sama okładka albumu może świetnie odwzorowywać to, czego można się spodziewać w środku. 

Nieważne, czy jest to ich sposób na płacenie rachunków, czy tylko czysta przyjemność.

KBP: Wasze długogrające wydawnictwo to koncept. O artyście, który nie jest przez nikogo rozumiany. Nie poddaje się jednak i ufa swoim możliwościom. Wierzy w siebie i swój indywidualizm, aby w końcu przekonać się, że wyrażanie szczerych emocji w sztuce jest po prostu w ostateczności niemożliwe do osiągnięcia. Czy dobrze to interpretuję?

KS: Tak. Przechodzi on przez skrajne emocje jako jednostka nad wyraz wrażliwa. Raz po raz spotykają go różne sytuacje w tej materii i sinusoidalnie przechodzi przez swoje artystyczne życie. Raz na wozie, raz pod wozem. Cały czas walczy ze światem i samym sobą, by przekazać swoje myśli, obawy i nadzieje, ale czy to się mu udaje? Tego nie powiem. Każdy po wysłuchaniu płyty oraz zagłębieniu się w warstwę liryczną sam musi sobie na to odpowiedzieć. My stawiamy tylko pytanie. 

KBP: Album nazywacie kontemplacją. Medytujecie nad meandrami ludzkiego artyzmu. Czy mógłbyś to rozwinąć?

KS: To jest temat, nad którym czasami zastanawiając się łapię. Można powiedzieć, że kontempluję. Dla mnie osobiście każda płyta Soundscape będzie kontemplacją na jakiś temat, konceptualnie czy też nie. Liryki są dla mnie ważne, zwłaszcza gdy się pod nimi podpisuję. Moim zdaniem ktoś, kogo można nazwać artystą, zawsze przechodzi przez wzloty i upadki. Zawsze ktoś zalicza kiedyś wpadkę lub słabszy moment. Co ciekawsze i jak najbardziej prawdziwe, te sytuacje dotyczą wszystkich ludzi, zwykłego człowieka. Po prostu każdego. Samo życie. Osobiście uważam, że to jest trafiony temat.

Świat byłby o wiele uboższy bez tych wibracji.

KBP: Czy historia podmiotu lirycznego rzeczywiście może tyczyć się tylko artystycznego półświatku?

KS: Nietylko. Dla mnie jako autora tekstów, wydaje się, że mogą być one interpretowane na wiele sposobów. Nic nie jest powiedziane dosłownie czy wprost, więc to daje pole do popisu dla wyobraźni. Myślę, że to może być jak najbardziej historia życia, jeśli nie w całości, to w częściach. Dlatego uważam, że mogą one być czytane z muzyką lub bez, jako swoiste opowiadanie, jeśli ktoś ma życzenie tak to nazywać. To jest temat uniwersalny i to też jest argument, który przemawiał za tym, żeby był konceptem przewodnim płyty. Po prostu podobał mi się i tak zostało. Pozwolę sobie na małą podpowiedź: utwór trzeci, czyli Listen To The Rain w kontekście całości traktuje o pierwszym zwątpieniu i niezrozumieniu ze strony odbiorcy. Oderwany od reszty, w tekście czytamy o zostawionym liście od prawdopodobnie drogiej komuś osoby, którego to nasz bohater nie musi czytać, żeby wiedzieć, co w nim jest. To pewnego rodzaju rozstanie lub pożegnanie, czyli odzwierciedla on owo niezrozumienie i odrzucenie drugiej strony. Pamiętam, utwór ten powstał w pewien wieczór, kiedy byłem naprawdę czymś zdołowany i przygnębiony. Postaraliśmy się żeby dźwięki, które słychać naprawdę były smutne i nostalgiczne, między którymi mocne uderzenie w refrenie wywoływało uczucie gniewu na zderzenie się z murem. Czyż to nie jest historia wzięta z życia?

KBP: Zgadza się! Czy sądzicie więc, że traficie z tym przekazem do każdego? Czemu akurat taki koncept? Co było jego inspiracją?

KS: Trudno wyznaczyć jakiś jeden moment czy motywację do tego akurat tematu. Myślę, że wzięło się to z trudów nagrywania tej płyty. Przechodziliśmy przez te wszystkie stadia, mieliśmy momenty mocne i momenty zwątpienia. Tylko motywu z ostatniej piosenki raczej nie doświadczyliśmy. Jeszcze o wiele za wcześnie na to, dlatego jest to tylko wyraz mojego wyobrażenia. Wydaje mi się, że nawet Wielcy Artyści jakiejkolwiek z muz chyba nawet na łożu śmierci nie są pewni tego, czy udało im się coś osiągnąć. Czy pokonali swoje demony i stworzyli prawdziwą sztukę.Jeden z największych kompozytorów muzyki klasycznej w historii został pochowany tylko przez grabarza (Wolfgang Amadeusz Mozart – przyp. aut.). Nikt nie przyszedł go pożegnać. Czy to nie daje do myślenia?

KBP: Zdecydowanie… Mówicie też, że (…) każdy z nas ma w sobie małego artystę, którego trzeba pielęgnować. Na jakim miejscu stoi u Ciebie w życiu sztuka?

KS: Jest dla mnie bardzo ważna. Jako człowiek wrażliwy, lubię traktować siebie książkami, muzyką lub filmem i cieszyć się emocjami, które są przez nie wywoływane. Muzyka to moja pasja. Byłbym bardzo nieszczęśliwy, gdyby ktoś mnie jej pozbawił. Świat byłby o wiele uboższy bez tych wibracji. Na szczęście człowiek jest tak skonstruowany, że oprócz pogody wpływają na niego jeszcze inne czynniki. Staram się czerpać całe naręcza pozytywnych emocji każdego dnia.

Coś, przy czym człowiek choć na chwilę przystanie i się zastanowi.

KBP: A mógłbyś sobie wyobrazić świat bez artystów? 

KS: Nie. Zawsze będą ludzie, którzy chcą tworzyć, grać na instrumentach, malować bądź pisać. Nieważne, czy jest to ich sposób na płacenie rachunków, czy tylko czysta przyjemność.

KBP: Dużą rolę przywiązujecie do prezencji ludzkiego indywidualizmu. Czy człowiek naprawdę według Was jest egoistycznym monolitem? 

KS: Zapewne każdy z nas ma na ten temat coś innego do powiedzenia, więc powiem sam za siebie. Nie sądzę, że jest tylko egoistyczny. Oprócz instynktu przetrwania ma w sobie chęć pomagania, współczucia, kochania, troski, a także nienawidzenia, poczucia zniesmaczenia i odrazy do rzeczy i ludzi. Egoizm to tylko jedna z charakterystyk człowieka. My przedstawiamy tylko jeden aspekt, nie generalizujemy go w całym jego wszechświecie, tylko przedstawiamy jego artystyczną stronę. Może na następnej płycie przeanalizujemy jego inny aspekt… Nic z góry nie jest ustalone.

KBP: Mówicie o wielu zmianach w człowieku, które zachodzą w różnych okolicznościach. Co ma na nie wpływ w największym stopniu według Ciebie? Czy może to być właśnie sztuka?

KS: Sztuka jak najbardziej, ale i całe życie w całym tego słowa znaczeniu. Uniwersalność konceptu zmusza do wniosku, że człowiek podatny jest na wszelakie bodźce. Interpretacja tutaj nie zna granic, ponieważ uważam, że piosenki w całości, jak i osobno mogą mówić o konkretnych sprawach, ale dla każdego będą mówiły o czymś prawdopodobnie zupełnie innym.

KBP: Rozumiem, że muzyka to dla Ciebie coś więcej niż element sztuki. Co chciałbyś przez nią przekazać?

KS: Najbardziej lubię płyty, po których zostaje trwały ślad na umyśle. Ja nie wiem, czy nasza taka jest, ale bardzo się staraliśmy. Chciałbym, żeby rzecz, pod którą się podpisuję nie była tylko elementem rozrywki, ale sprawiła, że ktoś zobaczy w tym coś więcej niż tylko jeden z wielu plików w komputerze bądź kawałek plastiku. Wiesz, coś, przy czym choć na chwilę przystanie i się zastanowi, wywoła emocje, może poczuje więź i odnajdzie cząstkę siebie. To jest wielkie. Ale byłbym szczęśliwy, gdyby choć jedna taka osoba się znalazła gdzieś tam w świecie, o której nawet nie muszę wiedzieć, a u której nasza sztuka coś takiego wywołała.

Wydany album to ich małe osobiste zwycięstwo.

KBP: „Synæsthesia Deluxe” wygląda na wydawnictwo w pełni dokończone.  Czy przyszło Wam do głowy już po premierze, że coś mogło być jednak jeszcze poprawione?

KS: W czasie jej nagrywania i tworzenia daliśmy z siebie 110% swoich możliwości. Począwszy od strony muzycznej, projektu graficznego, logistyki przedsięwzięcia i planu na promocję. Teraz jeszcze emocje nie ostygły i nadal podchodzę do niej bez dystansu. Może za jakiś czas coś „wyjdzie”. Zamykając sprawę z naszym debiutem, mieliśmy poczucie, że nic więcej nie damy rady zrobić lepiej, więc mogłem pójść spać spokojnie. Teraz już tylko zależy od słuchaczy, jak ją przyjmą, czy będą chcieli jej słuchać, bądź też wspomóc nas przez zakup oryginalnego wydania. Elegancki digipack przepięknie zdobi moją półkę i jestem nad wyraz dumny, gdy patrzę w jego kierunku, gdy go otwieram, przeglądam okładkę, wszystkie szczegóły i wiem, że o nikim i niczym nie zapomnieliśmy. To świetne uczucie. Polecam.

KBP: Dużo w Waszej muzyce kontrastów. Znam sporo kapel, którym po prostu się to nie udaje, a u Was, mimo że różnice są czasem naprawdę drastyczne, nie wygląda to na przekombinowane. Jaki jest Wasz przepis na taki stan rzeczy?

KS: Bardzo się cieszę, że tak mówisz. Dzięki. Jak już wcześniej wspomniałem, ufamy naszej muzycznej intuicji, instynktowi i wyczuciu czy coś jest dobre albo nie. Aczkolwiek, nie jesteśmy Romualdem Lipko bądź jakimś innym will.i.am’em, który produkuje hit za hitem. To nasz początek drogi i mam nadzieję, że jeszcze sporo przed nami. Wiesz, wiele nut do zagrania i piosenek do stworzenia, a każda następna ma być tą płytą lepszą od poprzedniej. Uczymy się i uczyć będziemy. Soundscape nie skończył się na „Kill‘em All”.

Uczymy się i uczyć będziemy.

KBP: Trzeba przyznać, że tych granic w Waszej muzyce po prostu nie ma, ale czy nie boicie się czasem, że przesadzacie swoją formą, która jest nie tyle rozbudowana, co często bardzo ekstrawertycznie skonstruowana?

KS: Oczywiście, że się nie boimy. Cieszę się z takiego wrażenia na słuchaczu i obrotu sprawy w kontekście odbioru. Robiliśmy to, co uważaliśmy za słuszne i strach nam nie był znany. Czuliśmy artystyczną wolność i czerpaliśmy z niej pełnymi garściami, aczkolwiek bacznie pilnowaliśmy, żeby granica śmieszności  i karykatury, według nas, nie została przekroczona. W tym kontekście to była świetna zabawa i dawała bardzo wiele satysfakcji. Tak to jest z tymi artystami, że lubią się otwierać poprzez metafory i przenośnie. Zmuszać odbiorcę do zastanowienia się co autor miał na myśli. To bardzo łechcące, gdy udaje się osiągnąć cel, ale także pouczające, gdy przychodzi konstruktywna krytyka. Szalenie jesteśmy ciekawi opinii na temat tego naszego ekstrawertyzmu. Coś czuję, że będziemy się przy tym dobrze bawić.

KBP: Powiedz, w jakim kierunku muzyka Soundscape pójdzie w przyszłości? Macie jakieś konkretne plany do wizji Waszych brzmieniowych horyzontów? Na czym będzie opierał się Wasz styl?

KS: W zasadzie na tym, co dotychczas, czyli na dwóch gitarach, basie i bębnie. Nie oglądając się na reakcję słuchaczy, proces pisania już trwa od jakiegoś czasu i już teraz mogę stwierdzić, że będzie inaczej. Mam nadzieję, że kiedyś, gdy nagramy nowy album, będzie brzmiał nowocześniej i lepiej. Zresztą, piosenki i pomysły jak już zauważyłem wydają się ciekawsze. Co do konkretów, którymi byśmy mogli się podzielić jest o wiele za wcześnie. Na razie mamy na głowie promocję „Synæsthesia Deluxe” i to jest nasz priorytet w tej chwili. Na jesieni planujemy pojechać w trasę po całej Polsce. Plany jeszcze w powijakach, ale może się uda. Logistyka tego przedsięwzięcia jest przeogromna. KBP: Nie pozostaje mi nic innego jak życzyć Wam powodzenia! KS: Trzymajcie kciuki. Stay Soundscaped!!!