Pink Floyd. Prędzej świnie zaczną latać (Pigs might fly. The inside story of Pink Floyd) – Mark Blake, Wydawnictwo Sine Qua Non, 2012

Kiedyś kiedy byłam chyba w pierwszej klasie liceum poszłam do kina, żeby zobaczyć na dużym ekranie koncert Pink Floyd z 1994 r. („Pulse”). Pamiętam, że tato, który Pink Floyd bardzo lubi, mówił wtedy: Pink Floyd… Potęga! Ale wiesz, możesz się trochę wynudzić… Skąd! Pink Floyd nie wszystkim przypadli do gustu, bo… Zanim oni się rozkręcą… itd., ale ja… Ja nie mogę bez tej muzyki, po prostu żyć! Do niedawna była to tylko muzyka. Teraz, po przeczytaniu książki Marka Blake’a, znam już całą historię zespołu i wiem, o czym tak naprawdę są utwory. Właściwie byłam pewna, że to będzie wartościowa książka. Polecana przez radiową „trójkę”, z rekomendacją i posłowiem Piotra Metza (który jest też jednym z jej redaktorów) oraz autorem, który był współtwórcą brytyjskiego magazynu muzycznego „Mojo”. Objętość książki też sugerowała, że jest to kompletna historia Pink Floyd. Plus przeurocza świnia Algie (tak, jej imię również poznałam dzięki książce) na okładce. Tło nie mogło być inne, niż to z okładki „The Wall”, co według mnie było trafnym pomysłem. Ucieszyły mnie też kolorowe zdjęcia. „Pink Floyd. Prędzej świnie zaczną latać” zaczyna się dość nietypowo, bo od opisu koncertu, a właściwie tylko krótkiego występu z 2005 r. Nie powinno się zdradzać końca książki, ale w przypadku biografii jest on oczywisty – są to najmniej „zakurzone” wydarzenia związane z zespołem, czyli w przypadku Pink Floyd – koncert Live 8 z 2005 r. Zyskujemy opowieść, która rozpoczyna się i kończy tym samym wydarzeniem, a pomiędzy nimi otrzymujemy wszystko to, co chcielibyśmy wiedzieć o zespole. Bardzo ciekawa konstrukcja. W kilku rozdziałach autor na chwilę odbiega od wydarzeń z dalszej przeszłości, nawiązując do tych nowszych. Takie celowe zaburzenie chronologii jest jak najbardziej w porządku, bowiem można odnieść np. dawne wypowiedzi muzyków do tego, co się dzieje obecnie. Oprócz tego każdy rozdział rozpoczyna się cytatem, najczęściej Davida Gilmoura lub Rogera Watersa, a tytuły rozdziałów często są fragmentami samych piosenek. Podziwiam autora i myślę, że dość trudno było wynaleźć odpowiednie tytuły, aby jak najlepiej pasowały do treści rozdziału. Jeszcze trudniej było napisać całą tę książkę w ogóle, bo Floydzi przez większość swojej działalności po prostu stronili od publicznych wypowiedzi. Książka onajbardziej leniwym zespole na świecie(słowa Gilmoura, s. 213) spełniła wszystkie moje oczekiwana i to mimo że autor czasami ma wątpliwości, czy coś jest jedynie domysłem, legendą, czy faktem. Oczywiście faktów jest znacznie więcej niż domysłów! Poznajemy sylwetki członków Pink Floyd, ich życie prywatne, ale z umiarem. Informacji, o co kłócą się z partnerkami, czy je zdradzają i innych niezwykłych sensacji na szczęście nie znajdziemy, bo autor skupił się przede wszystkim na muzyce i bardzo dobrze! Miłe jest też to, że nie odpuścił sobie wspominania o dalszych losach Syda Barretta, kiedy ten już opuścił zespół. Przeglądając notatki, które robiłam podczas czytania książki, zdałam sobie sprawę, iż tak naprawdę trudno jest znaleźć rzecz, której w biografii brakuje. Może trochę mało tu anegdotek z życia zespołu, ale na tę okoliczność autor poleca przeczytać „Pink Floyd: moje wspomnienia” autorstwa perkusisty zespołu, Nicka Masona. Tam ponoć jest ich mnóstwo. Nie zabrakło momentów, w których zrobiło mi się wesoło, jak choćby wspomnienie o recenzencie, który w swojej relacji z koncertu napisał o wyglądzie Davida Gilmoura:Jego włosy wyglądały na zaniedbane, zwisały pod ciężarem zbyt dużej ilości tłuszczu, rozdwajając się na wysokości ramion(s.292). No cóż, dziennikarz musiał mieć bardzo dobry wzrok, skoro zauważył te karygodnie rozdwajające się końcówki! Najbardziej ze wszystkiego rozbawiły mnie jednak słowa Rogera Watersa, koncertującego wówczas z zaproszonym przez siebie Erickiem Claptonem. Powiem tylko, że tę historyjkę opowiadam teraz znajomym, i zawsze robią wielkie oczy. Nie napiszę, co też powiedział Roger Waters bo nie chcę psuć tej przyjemności – przeczytajcie sami. „Pink Floyd. Prędzej świnie zaczną latać” warto przeczytać nie tylko dla tych kilku fragmentów, ale dla wszystkich, ponad pięciuset stron. Oprócz opisania kolejnych albumów, tras koncertowych, konfliktów i w końcu rozpadu zespołu, dowiedziałam się jak powstawały wszystkie nieokreślone dźwięki między innymi zEchoes, ale też z wielu innych utworów, zawierających specyficzne odgłosy (lub głosy, np. fragmenty rozmów). Uwierzcie mi, że słucham teraz Pink Floyd z jeszcze większą uwagą i zainteresowaniem. A jeśli nie wiedziałam, o czym jest dany utwór, zwłaszcza tendo którego tekst napisany został przez Rogera Watersa, którego  intencji czasem ciężko się domyśleć, no to… Teraz już wiem! Z ciekawostek dodam jeszcze, że znajdzie się kilka polskich smaczków – pojawi się m.in. Roman Polański i opis koncertu Dave’a Gilmoura z Gdańska. Stylowi Marka Blake’a nie mogę nic narzucić. W moim przypadku lektura trwała dość długo, ale nie przez nieudolność autora, tylko m.in. przez wypisywanie tytułów piosenek, których jeszcze nie słyszałam. Znalazłam kilka literówek i błędów interpunkcyjnych, ale jest ich mało, zważywszy że książka liczy ponad pięćset stron. Ze względu na objętość radzę nabyć wersję w twardej okładce, będzie się lepiej czytało. Kilka tygodni temu bardzo się ucieszyłam na wieść o tym, że basista Roger Waters przyjeżdża do Polski z „The Wall”. Teraz, po jego bliższym poznaniu dzięki książce Marka Blake’a, zastanawiam się, czy warto kupować bilet. Wprawdzie ten starszy pan już nie pluje na fanów i może jest mniej opryskliwy, ale… Chyba rozwlekłam tę recenzję tak jak Floydzi pozwalali swoim utworomrozwlec się i trwać dwa razy dłużej niż powinny(s. 292), dlatego mówię, co następuje: jeśli jesteś fanem Pink Floyd, to idziesz do księgarni bądź molocha na literę „e”, spoglądasz na regał TOP 10, a tam na pewno znajdziesz „Pink Floyd. Prędzej świnie zaczną latać”. Kupujesz. Proste!