Dawid Zielonka podsumowuje rok 2012

To było chyba najcięższe podsumowanie roku, jakie kiedykolwiek przyszło mi zrobić. Mimo, że rok 2012 muzycznie był całkiem udany to zabrakło albumów, które z miejsca stałyby się klasykami. Wprawdzie było paru faworytów, którzy wzbudzili mnóstwo zachwytów z mojej strony, ale niektórzy z nich nie wytrzymali próby czasu. Najboleśniej odczuł to chyba Sylvan ze swoim albumem „Sceneries”, który już nie wzbudza takich emocji, jak to było w styczniu. Na całe szczęście album, który znalazł się na pierwszym miejscu mojego zestawienia wciąż zachwyca, a nawet zyskuje przy każdym kolejnym spotkanie. Szczerze mówiąc nie było wątpliwości, że to on znajdzie się na pierwszym miejscu. Kolejne pozycje mogą być lekkim zaskoczeniem, zwłaszcza ustawienie na podium, ale myślę, że byłem uczciwy zarówno w stosunku do własnego sumienia, jak i jakości wymienionych krążków.

Sytuacja w Polsce była nieco łatwiejsza, ponieważ najzwyczajniej w świecie lekko zaniedbałem naszych artystów. Ograniczyłem się do obowiązkowego minimum i w ten sposób manewrowałem pomiędzy małą liczbą kandydatów. Nie znaczy to bynajmniej, że był to słaby rok dla polskiej sceny muzycznej. Rok, w którym ukazały się nowe albumy Kruka, Quidam, Ordinary Brainwash, Luxtorpeda, czy choćby Ananke nie mógł byc słaby. Przejdźmy wreszcie do listy…

ŚWIAT

1. Twin Shadow „Confess” – Drugi album Twin Shadow przebija jego debiutancki „Forget” w każdym aspekcie. Nie pozostawia też złudzeń innym artystom, którzy tworzą Electropop i uważają, że rewolucjonizują scenę. George Lewis Jr. nie potrzebuje udziwnień, tworzy muzykę dość prostą, ale bogatą w emocje i zapadające w pamięć melodie… no i ten głos i te teksty.

2. Beardfish „The Void” – To może być lekkie zaskoczenie, ale przyrzekam, że poważnie się zastanowiłem nad obsadzeniem drugiego miejsca i Beardfish, jako, że wystawiłem ich albumowi The Void dziewiątkę na łamach Laboratorium Muzycznych Fuzji zasługuje na nie najbardziej. Sprawę przesądził utwór „Ludvig & Sverker” i ogólna bardziej metalowa forma kompozycji.

3. Flying Colors „Flying Colors” – To miał być numer 1, ale ostatnie przesłuchanie przed ustawieniem tej listy uświadomiło mi, że nie była to aż tak porywająca propozycja. Niemniej jednak ta supergrupa nagrała parę naprawdę rewelacyjnych utworów i tylko czekać, aż nagrają równie dobrą albo nawet lepszą drugą płytę.

4. Deftones „Koi No Yokan” – Tak naprawdę dopiero poprzedni krążek Kalifornijczyków w pewien sposób odblokował dla mnie ich twórczość. Teraz znając już wszystkie ich albumy mogę z całą stanowczością napisać, że „Koi No Yokan” jest jednym z ich najznamienitszych dokonań.

5. Anathema „Weather Systems” – Czyste piękno ukryte w dźwiękach.

6. Baroness „Yellow & Green” – Baroness to jednak trudny orzech do zgryzienia. Ich czerwony album do tej pory mnie powala, ale już niebieski niekoniecznie. „Yellow & Green” stoi gdzieś pomiędzy, bo znalazło się tu mnóstwo rewelacyjnych pomysłów, ale też parę słabszych. Może to wina zbyt dużej ilości utworów.

7. Plan B „Ill Manors” – Świetnie się tego słucha w trakcie zwyczajnych czynności, a jeszcze lepiej, kiedy oglądasz film o tym samym tytule i uświadamiasz sobie, że każda pojedyncza piosenka to złożona historia jakieś fikcyjnej postaci. To pierwszy album Bena Drew, który mnie tak pochłonął.

8. The Mars Volta „Noctourniquet” – Panowie Bixler-Zavala i Rodríguez-López różnie sobie radzili z zaspokajaniem moich muzycznych potrzeb, ale ich najnowsze dokonanie to strzał w dziesiątkę.

9. Parov Stelar „The Princess” – Jeżeli odpuścić sobie stricte klubowy krążek nr 2 pozycja “Księżniczki” na tej liście diametralnie by podskoczyła. Muszę jednak ocenić ten album całościowo. Parov Stelar nagrał bardzo mocny i różnorodny zestaw piosenek. Dla tych bardziej ambitnych słuchaczy jest krążek pierwszy, a dla tych, którzy chcą bawić się przy dobrej muzyce, ale niekoniecznie Dance czy Techno jest krążek drugi.

10. Mustasch “Sounds Like Hell, Looks Like Heaven” – Jedna z pierwszych płyt wysłuchanych w tym roku i wciąż jedna z najmocniejszych pozycji w hard rocku. Szwedzi nigdy nie zawodzą.

POLSKA

1. Quidam „Saiko” – Ryzykowny, ale wart tego ryzyka album. Quidam po polsku brzmi nawet bardziej intrygująco niż po angielsku.

2. Noko „Noko” – Finaliści pierwszej edycji It Must Be The Music dają świadectwo, że to mimo wszystko wartościowy program, który daję szanse młodym zdolnym na zaistnienie. Tak dobrego rock/metalu nie słyszałem od debiutanckiego krążka The 30th Of July.

3. Kruk „Be3” – Ostatni album, jaki przesłuchałem w roku 2012, więc istniała obawa, że się tu nie znajdą. Parę głębszych z „Be3” od razu uświadamia, że Kruk musi być na podium. Kolejny chwalebny krok na drodze ku wielkości.

4. Mela Koteluk „Spadochron” – Oby więcej tak dojrzałych i piekielnie udanych debiutów. Najlepszy krążek kobiecy 2012 roku.

5. Ordinary Brainwash „Me 2.0” / Ananke „Shangri-La” – Nie potrafiłem wykluczyć żadnego z tych krążków stąd miejsce ex aequo. Łezka się w oku kręci słuchając, jak rozwija się Rafał Żak ze swoim projektem Ordinary Brainwash. Jeśli chodzi o Ananke to nagrali prawdopodobnie najlepszy progresywno-rockowy album w tym roku.

NADZIEJE NA ROK 2013

Nowe albumy: Queens Of The Stone Age, Chew Lips, Votum, Cult Of Luna, Riverside, Believe, Coheed And Cambria, Intronaut, Steven Wilson, Iamx, Hurts, Circle II Circle, Kvelertak i zapewne wiele innych.

Wizyta na festiwalu muzycznym w Leeds i Heineken Open’er Festival i koncert Queens Of The Stone Age.