Nocny Kochanek, TRT (Od Nowa, Toruń – 09.02.2018)

Sold Out albo bardziej rodzime – wyprzedane – określenie, które nobilituje, raduje i jednocześnie sprawia, że trzeba pokazać, czemu, do jasnej cholery, to się dzieje wam, a nie nam. Patrząc na grafik Nocnego Kochanka na najbliższe koncerty, ciężko dojrzeć miasta, w których znalazły by się jeszcze jakieś bilety, a nawet jeśli faktycznie takie miasta są, to już niedługo zespół poinformuje, że koncert jest wyprzedany.

Warszawiacy konsekwentnie od dwóch lat zaliczają lot w górę, powiększając grono słuchaczy, grając jednocześnie, jak już wspomniałem, coraz liczniejsze koncerty. Skąd się bierze fenomen zespołu? Do końca nie jestem przekonany, ale cóż Bracia Figo Fagot czy zespół Kabanos też mają swoich wiernych fanów, pokazując, że teksty o pospolitym chlaniu, bzykaniu czy pierdzeniu sprzedają się jak ciepłe bułeczki. W końcu ileż możemy słuchać muzyki na poważnie, czyż nie jest ona właśnie po to, by bawić? Zachęcony ilością soldoutów, a także nieskrywaną ciekawością, pojechałem do Torunia, by zobaczyć sztukę Nocnego Kochanka.

Na rozgrzewkę tuż po 20 na deskach toruńskiej Od Nowy pojawił się czteroosobowy skład TRT z Płocka. Chciałoby się rzec: tak bardzo metal, tak bardzo metalcore, tak bardzo hardcore, tak bardzo M.O.R.O.N. (to bardzo subiektywne, bo tylko ich trawię, jeśli chodzi o coś z pogranicza metalcoru i innych metalowych domieszek), tak bardzo przeciętnie. Niestety zostałem słabo porwany, o ile jeszcze muzycznie, technicznie brzmiało to dość ciekawie i parę gitarowych riffów „Sebka” świdrowało mi łeb, o tyle już wokal „Wiśni” mnie męczył. Doceniam ekspresję wokalisty, całkiem niezłą interakcję z publiką oraz fragmenty spokojnych partii wokalnych, które były zaśpiewane wyraźnie, czysto i miło dla ucha, to jednak te fragmenty krzyczane, trochę zbyt na siłę. Reasumując, rozgrzewka przed gwiazdą wieczoru niezła, choć nie do końca moja bajka, ale do utworu Powoli z chęcią będę wracał.

Około 20:45 przy dźwiękach AC/DC przechodzących konsekwentnie w dźwięk budzika będącego wstępem do Poniedziałku wyskoczył na scenę Nocny Kochanek. Klub już w tym momencie był nabity, że pękał w szwach, a pod sceną rozpoczęło się pogowe szaleństwo. Zespół nie zwalniał tempa i od razu wyłożył, co najszybsze i najmocniejsze: Dej mu, Pigułka samogwałtu, Wielki wojownik, Dżentelmeni metalu. Przed toruńską publicznością jeszcze miały zabrzmieć równie szybkie Smoki i gołe baby, hymny anonimowych alkoholików: Pierwszego nie przepijam, Dziabnięty czy w dalszej części koncertu utwór laurka pt. Andrzeju…, no ale jak przystało na prawdziwy zespół heavy metalowy nie mogła zabraknąć metalowych ballad. Oczywiście nie takich typowych pościelówek, bo chcąc nie chcąc, słysząc Zaplątanego i Dziewczynę z kebabem, pysk sam się otwiera do śmiania. Humoru i przymrużenia oka w zespole i jego sztuce jest bardzo dużo, co wynika poniekąd z tego, że muzyka to frajda i ma sprawiać po prostu radochę, a że na tym Panowie zarabiają i są ludzie, którzy chcą za to płacić, to chwała im za to.

W secie podstawowym znalazło się 16 utworów, z obu płyt: „Hewi Metal” (2015 r.) i „Zdrajcy metalu” (2017 r.), a także jeden nowy utwór, zapowiedź kolejnego albumu: Dr. Olgierd Ngal . Faktem jest, że może z racji słabego osłuchania nie wzbudził on takiego zainteresowania i reakcji jak znane już utwory, ale to tylko kwestia czasu. Na pierwszy bis zostawiono największe przeboje z pierwszego albumu Piątunio oraz Karate. Na drugi rzut poszły dwa najstarsze utwory Ostatni numer czy znany z kreskówki „Kapitan Bomba” Minerał Fiutta.

To, co się działo przez te blisko dwie godziny, upewniło mnie w przekonaniu, że odskocznia, jaką prezentuje zespół, jest potrzebna. Nieważne, czy będą to dziewczyny, czy będą to chłopacy, dzieci, zamężni, single, rodzice, emeryci, renciści, wszyscy, ale to wszyscy, którzy przybędą, znajdą coś dla siebie na koncercie Nocnego Kochanka. Zatem spieszcie się, póki możecie, kupujcie bilety i walcie na koncerty, bo za rok może się to po prostu przeżreć. Póki co Keep Calm and Hewi Metal Pany!