Pain of Salvation (Londyn, Islington Assembly Hall – 12.04.2017)

Fot. Dawid Zielonka

Setlista:

1.Full Throttle Tribe 2. Reasons 3. Meaningless 4. Linoleum 5. A Trace of Blood 6. Rope Ends 7. Beyond the Pale 8. Ashes 9. Silent Gold 10. On a Tuesday 11. The Physics of Gridlock 12:The Passing Light of Day

Kiedy zaczynałem zakochiwać się w muzyce Pain Of Salvation w 2007 roku, słuchając „Scarsick”, nie liczyłem, że przyjdzie mi kiedyś zobaczyć grupę na żywo. Minęło 10 lat, moje życie przeszło wiele niespodziewanych zmian – przeniosłem się do Anglii i wrota do koncertów na dobre się otworzyły. Kiedy zobaczyłem, że Londyn, jako jedyne miasto w Anglii, będzie gościć szwedzkich progmetalowców, nie wahałem się ani minuty i kupiłem bilet. Co już w ogóle mnie powaliło to możliwość przeprowadzenia wywiadu z Danielem przed koncertem. No, ale o tym w innym artykule. Przenieśmy się do Islington Assembly Hall, gdzie 12 kwietnia miało miejsce małe święto progresywnej muzyki.

Fot. Dawid Zielonka

Szwedzi na europejską część trasy zaprosili Port Noir, także ze Szwecji. Muzyka tego młodego zespołu ma w sobie echa A Perfect Circle i Soen. Słychać to w mocarnych, często bujających riffach i melancholijnych melodiach. Zeszłoroczna płyta pokazała też, że muzycy nie boją się urozmaicić swojej muzyki syntezatorami. Trzeba przyznać, że na żywo zabrzmieli znacznie ciężej i zatrzęśli porządnie salą koncertową (brak klawiszowca w składzie z pewnością miał na to wplyw). Publika bardzo to doceniła. Dawno nie widziałem takich tłumów na suporcie. Na pożegnanie zespół zasmucił nas, mówiąc, że ostatni utwór (Thorns) dedykowany jest ich poprzedniemu basiście, który zmarł miesiąc wcześniej. Zebrani w Islington widzowie z szacunkiem zareagowali na tę wiadomość. Port Noir jednak nie poddali się smutkowi i tak jak zaczęli, tak też skończyli – energetycznie i z metalową zaciętością.

Nastąpiła półgodzinna przerwa, zanim wreszcie na scenę zawitali muzycy PoS. Otworzyli bez zaskoczeń Full Throttle Tribe, który idealnie wprowadza w energetyczną naturę ich koncertów na tej trasie. Inżynier dźwięku na całe szczęście odwalił świetną robotę i przez większość czasu wokale i instrumenty brzmiały wyraźnie, nie zagłuszając się nawzajem. Zdarzyły się oczywiście momenty, kiedy Ragnar i Daniel byli nieco zagłuszeni przez niezwykle ciężkie partie instrumentalne, ale było to rzadkością. Czasem też Ragnar trochę zbytnio wybijał się ponad lidera, ale o tym później.

Fot. Dawid Zielonka

Aktualna setlista składa się głównie z nowych utworów, które w zestawieniu z klasykami nie brzmią wcale gorzej, co tylko potwierdza, jak dobry jest to materiał. Tak więc drugi wybrzmiał mój najmniej lubiany z nowego zestawu Reasons, a po nim przeróbka utworu macierzystego zespołu Ragnara (Sign, którego to koszulkę nosił muzyk na koncercie), czyli Meaningless, który na dobre rozruszał publikę. Po nich wyruszyliśmy w podróż do przeszłości. Z oczywistych względów pojawiły się aż trzy utwory z „Remedy Lane” (15-lecie wydania płyty). Panowie zagrali też po jednym utworze z „Road Salt One”, „Road Salt Two” i „The Perfect Element, Pt. 1”. Wszystkie te utwory zabrzmiały rewelacyjnie, ale koronę zbiera chyba A Trace of Blood, który był wyśmienitą soniczną ucztą, z wieloma zmieniającymi się motywami i zakrętami muzycznymi. Ragnar wymiatał dodatkowo na gitarze solowej. Rozłożył mnie tym, co wyczyniał na gitarze w Beyond the Pale.

Fot. Dawid Zielonka

Podróż do przeszłości zakończył Silent Gold, który przywitany został jak największy klasyk zespołu i rozłożył zebranych emocjonalnie. Słychać było też wiele osób śpiewających cały utwór, w tym mnie, na co zwróciła uwagę moja dziewczyna, obracając kamerę w moją stronę. Zaraz po nim nastąpił kulminacyjny moment koncertu w postaci On A Tuesday. Pain of Salvation przeszli samych siebie tym utworem, który był porywający, miażdżący i emocjonalny zarazem. Kiedy wybrzmiała ostatnia jego nuta, byłem świadkiem najdłuższych braw, jakie słyszałem w życiu, a byłem już na wielu koncertach. Wydawało się, że londyńska publiczność nigdy nie przestanie klaskać. Widać było też, że muzycy byli wzruszeni tą reakcją, zwłaszcza Daniel, który zażartował, że powinni już sobie pójść, bo lepszych braw nie dostaną, a to jeszcze nie koniec.

Na „koniec” (było wiadomo, że będzie bis) zespół zafundował nam The Physics of Gridlock, który faktycznie nie podołał i nie sięgnął poprzeczki zawieszonej przez poprzednika. Nie zrozumcie mnie źle, utwór zabrzmiał profesjonalnie i, mimo że do moich ulubionych nie należy, to słuchało się go bardzo dobrze. Zwłaszcza w warunkach koncertowych. Po wodewilowo-westernowej końcówce zespół się pożegnał i zszedł ze sceny. Oczywiście widownia wyklaskała sobie powrót i na bis dostaliśmy The Passing Light of Day. Atmosfera w trakcie tej kompozycji była niesamowita i te 16 minut nie dłużyło się ani przez chwilę. Ponownie słychać było śpiewy fanów, zwłaszcza w porywających przejściach i refrenie. To było idealne zwieńczenie tego wieczoru.

Fot. Dawid Zielonka

Cóż mogę rzec, zespół był w świetnej formie, mimo że mają za sobą już sporo koncertów. Dźwięk był bardzo dobry jak na realia koncertowe. Brakowało mi paru utworów w zestawie, ale kiedy ma się taki bogaty katalog jak Pain of Salvation, nie można dogodzić każdemu. Widzę czasem ludzi narzekających w sieci na wokale Ragnara, który śpiewa w wysokiej skali, czasem wręcz piszczy. Musze przyznać, że tylko w jednym momencie koncertu miałem wrażenie, że wyszedł poza szereg i trochę zepsuł tym samym utwór, a było to przy okazji The Physics of Gridlock. Poza tym jednym momentem, radził sobie świetnie i dopełniał Daniela, który wyśpiewał cały koncert perfekcyjnie, zwłaszcza w Silent Gold (lepiej niż na płycie), On A Tuesday i The Passing Light of Day.

Na sam koniec dodam jeszcze, że chyba na żadnym koncercie w Anglii nie widziałem żeby zespół tak porwał publiczność. Mnóstwo osób wyglądało wręcz na zahipnotyzowanych muzyką. To chyba o czymś świadczy.