Paradise Lost – Medusa

★★★★★★★☆☆☆

1. Fearless Sky 2. Gods of Ancient 3. From the Gallows 4. The Longest Winter 5. Medusa 6. No Passage for the Dead 7. Blood & Chaos 8. Until the Grave 9. Frozen Illusion 10. Shrines 11. Symbolic Virtue

SKŁAD: Nick Holmes – wokal; Greg Mackintosh – gitara solowa; Aaron Aedy – gitara rytmiczna; Steve Edmondson – gitara basowa; Waltteri Väyrynen – perkusja

PRODUKCJA: Jaime Gomez Arellano

WYDANIE: 1 września 2017 – Nuclear Blast

W ramach przygotowania do recenzji postanowiłem przypomnieć sobie poprzednie dokonania doommetalowych gigantów z Halifaxu. Udało mi się przesłuchać ich 7 albumów, zarówno tych klasycznych, jak i najnowszych. Muszę przyznać, że była to nie lada przeprawa, bo panowie do wesołków nie należą i każde ich dzieło niesie ze sobą ciężki do przetrawienia ładunek emocjonalny zrodzony w bólu, rozpaczy, gniewie i nihilizmie. Ostatnie wydawnictwa Paradise Lost zwiastowały coraz wyraźniejszy powrót Brytyjczyków do znacznie cięższego i wolniejszego grania. „Medusa” zdaję się być kulminacją tej wycieczki w przeszłość.

Przy „In Requiem” i „Faith Divides Us…” słychać było wyraźnie wpływy melodeathu, które stopniowo zanikały w nowszej muzyce kwintetu. Usłyszeć je na „Medusie” można jeszcze w Until the Grave, ale zespół zdecydowanie skąpi na chwytliwych melodiach w partiach gitar. W zamian dostajemy znacznie bardziej wysmakowane motywy, które przywodzą na myśl lata 90. Nawet produkcja robi użytek z tego lekkiego garażowego brudu tamtych lat. Weźmy na przykład From the Gallows, który wydaje z siebie wręcz swąd lat 90. za sprawą pracy gitar i ponurego brzmienia. Jeśli już jesteśmy przy nastroju, to nie uświadczymy tu wielu promyków słońca. Wprawdzie Nick Holmes wprowadza okazjonalnie przyjemne melodie, ale jego głównymi środkami wyrazu na tym krążku są growle i przepełnione jadem krzyki.

Trzeba zaznaczyć, że Nick Holmes ma bardzo dużo złego do powiedzenia na temat stanu ludzkości w dzisiejszych czasach. W Fearless Sky rozprawia się z bezcelowym zbieraniem dóbr materialnych, a w No Passage for the Dead krytykuje głupotę motywującą wyczekiwanie obiecanego raju i życia po śmierci zamiast cieszenia się krótkim żywotem, jaki został nam ofiarowany. Ludzie nie zasługują na życie – taki zdaje się być główny przekaz „Medusy”.

Najnowszy album Paradise Lost w dobrym stylu wraca do doomowych korzeni i zwalnia jeszcze bardziej tempo, co znacznie utrudnia zagłębienie się w to wydawnictwo. Ono przytłacza i odpycha, tym samym intrygując. Myślę, że wieloletni fani grupy to docenią, nawet jeśli Brytyjczycy nigdy już nie będą tym zespołem sprzed lat. Słychać wyraźnie, że lata rozwoju i stylistycznych skoków w bok wciąż gdzieś tam w muzyce zespołu pozostały. Zamykający edycję deluxe Symbolic Virtue prezentuje zespół, który odnalazł w sobie talent do przebojowych refrenów i bardziej klasycznie metalowego grania. Nie wyobrażam sobie tego albumu bez tego utworu, a to wszystko dlatego, że rozbudza apetyt na częste powroty do tego wydawnictwa. Blood & Chaos ma za zadanie wytrącenie nas z marazmu, będąc najdynamiczniejszym utworem na krążku. Kompozycja tytułowa to zupełnie inna historia. Utwór, który powinien definiować brzmienie albumu, wyróżnia się na jego tle jako coś wyjątkowego. Linia wokalna Nicka, mimo że mało odkrywcza czy skomplikowana, ma moc pochłaniania uwagi i zagnieżdżania się głęboko w głowie. Jest ciężko i powolnie, ale zespół wprowadza też klawiszowe wyciszenie przyprawione przyjemną solówką gitarową, nadające kompozycji specyficznego charakteru.

Lubię Paradise Lost, te stare i te nowe, ale nie należą oni do zespołów, które wprowadzają mnie w zachwyt, nie jestem też w stanie słuchać ich często. Taki jest już specyficzny charakter tej grupy i muzyki, którą uprawiają. „Medusa” to kolejna pozycja grupy, która zasługuje na uznanie i pochwały, ale niekoniecznie zmieni oblicze muzycznego świata. Łączy za to idealnie stare z nowym. Jedyny problem jest taki, że gdy jedne utwory wyraźnie zaznaczają swoją obecność, inne potrafią przemknąć niezauważone, jeśli nie poświęcimy im uwagi.