Percival Schuttenbach – „Pierwsza fala polskiego folk metalu” – wywiad z Mikołajem Rybackim

Mikołaj Rybacki, lider zespołów Percival Schuttenbach i Percival, wirtuoz gitary i wokalista w jednym, choć jest człowiekiem mocno zapracowanym, znalazł dla nas parę chwil, by w przerwie między kolejnymi koncertami opowiedzieć nam o najnowszej płycie „Mniejsze zło” , polskim folklorze i przede wszystkim o folk metalu.

Marcin Maryniak: Na wstępie recenzji Waszego najnowszego albumu na łamach naszego serwisu postawiłem tezę, że jesteście zespołem na fali wznoszącej. Czy faktycznie czujecie, że dużo się dzieje wokół Was? Mikołaj Rybacki: Tak, na pewno to teraz czujemy. Sporo się wokół nas dzieje od jakiegoś czasu. Nagraliśmy kilka albumów, zagraliśmy naprawdę dużo koncertów. Niektóre dla kilkutysięcznej publiczności, jak np. te podczas Pyrkonów 2013 i 2014 (ogólnopolski konwent miłośników fantastyki odbywający się w Poznaniu – przy. red.). Czy też z wielkimi gwiazdami sceny folk-metalowej, jak Arkona, Eluveitie, Korpiklaani, Alestorm czy folkowymi, jak znana szerszej publiczności z serialu „Vikings” – Wardruna. Oczywiście nie można tu nie wspomnieć o muzyce do „The Witcher 3: Wild Hunt” i ogromnemu zainteresowaniu, jakie dzięki pracy nad nią nam towarzyszy. Koronacją tej fali jest na pewno podpisanie kontraktu z Sony Music Polska. To wszystko powoduje, że zaczynamy zupełnie nowy etap naszej kariery. Jest to również dla nas skok na zdecydowanie wyższy poziom, właściwie pod każdym względem. MM: W serii „Nie kręć tego” na Waszym youtube’owym kanale mówiliście o tym, że pomysł „Mniejszego zła” zrodził się w 2006 r. na podstawie opowiadania Sapkowskiego o tym samym tytule. Czy coś z tamtych pomysłów zostało przełożone na ten album w skali 1:1, czy chociażby w niewielkiej części? Czy wszystkie utwory są nowymi pomysłami?

MR: Sporo utworów pochodzi z dawniejszych czasów, np Zmora, Dzierzba, Tridam, I nie wrócił. Czasami nawet cofnęliśmy się jeszcze wcześniej, do pierwszego dema. Utwór Nilfgard, który swoją premierę miał na naszym drugim demie: „Tutmesz – Tekal” (2002), również jednoznacznie nawiązuje do Wiedźmińskiego cyklu. Nie są to jednak utwory przeniesione 1:1, przede wszystkim doszły wokale. Wcześniejsze wersje były utworami instrumentalnymi. Sporo też pracowaliśmy nad aranżem i brzmieniem. Posunęliśmy się nawet, jak to jest w utworze Martwe Zło, do wykorzystania jedynie jednego riffu pochodzącego z dawnego utworu jako cytatu. Bardzo też nad nimi pracowaliśmy, aby je uwspółcześnić. Żeby połączyć energię i świeżość wczesnych pomysłów z dzisiejszym doświadczeniem i możliwościami. Ogrom pracy został włożony również w warstwę tekstową, bo to ona właśnie spaja całość albumu i łączy różnymi nitkami wszystkie utwory albumu „Mniejsze Zło”, który dzięki temu ociera się znów o koncepcyjność. MM: Czy płytę „Mniejsze zło” można traktować jako punkt zwrotny w Waszej karierze? Tekstowo słyszymy wiele inspiracji rodzimym folklorem, także w samej muzyce. W wywiadach podkreślaliście, że źródłem tej inspiracji był Oskar Kolberg. Czy dalej chcecie zgłębiać jego dzieła? MR: Nie jestem pewien, czy jest to punkt zwrotny, i chyba nie nam to oceniać. (śmiech) Jeśli zaś chodzi o rodzimy folklor, to tak! Konsekwentnie zmierzamy do zsyntetyzowania czysto polskiej odmiany folk metalu i jest to kolejny etap naszej pracy w tym kierunku. Polski folklor to oczywiście kopalnia bez dna i mamy zamiar w dalszym ciągu z niego czerpać, uwspółcześniać i umetalowiać polską kulturę i muzykę ludową. Wzorujemy się na najlepszych: Moniuszce, Chopinie, Bacewicz. Działamy jednak w zupełnie innym czasie, używając innego medium, trafiamy do innej publiki. Choć podstawowa idea pozostaje taka sama, edukować na gruncie naszej historii i kultury i ugruntowywać ją. Bardzo nam się podoba idea folk metalu, tego połączenia i jego żywiołowości. Poczuwamy się jednak do misji stworzenia i rozpropagowania naszej rodzimej odmiany, polskiego podgatunku. Będzie dla nas nobilitujące oraz uczyni nam wielkie szczęście, jeśli inne polskie zespoły zechcą pójść naszymi śladami. Traktując fascynacje folk metalem z zabarwieniem celtyckim czy skandynawskim jako etap przejściowy, a nie docelowe poszukiwania. Zresztą chyba tak się już przyjęło, że z Percivalem promujemy kulturę, obrzędy i muzykę ludową, ogólnosłowiańską, podczas gdy z Schuttenbachem nacisk kładziemy na zawężeniu się do Słowian zachodnich, a nawet tylko polskości. I niech nie zwiedzie nikogo niepolsko brzmiące nazwisko gnoma, od którego przyjęliśmy nazwę. Ponieważ historia tego nazwiska w przewrotny sposób opowiada właśnie polskie dzieje i z naszym krajem jest silnie związana. Ale to inna historia i opowiemy ją kiedy indziej. (śmiech)

MM: Czy praca nad tym materiałem może mieć odbicie na twórczość Percivala historycznego? Czy zamierzacie kontynuować projekt „Slava” i zamknąć go jako swoistą trylogię? MR: Tak! Jak najbardziej! Prawdopodobnie jeszcze w tym roku nagramy, a być może też wydamy ostatnią część, czyli „Slavę – Pieśni Słowian Zachodnich”. A to, że się oba Percivale przenikają, jest dość oczywiste, zważywszy że są to ci sami ludzie, ten sam skład. Nawet nie dałoby się chyba tego tak naprawdę rozdzielić. (śmiech) Oba projekty się przenikają i na siebie wpływają, zresztą świadczą o tym „wspólne” utwory, których podwójne wersje posiadamy w repertuarze obu projektów. Wszystko oczywiście z naciskiem na to, o czym mówiłem w poprzednim pytaniu. MM: Na płycie zagrali goście – Karol Bieńkowski, Marcin Walenczykowski, Szymon Grodzki, a także realizator Marek Dziedzic w otwierającym Oberku. Jak doszło do współpracy z tymi muzykami? MR: Karol znalazł się przypadkiem. Mieliśmy problem z uzyskaniem odpowiedniego kontrastu tekstu mojego autorstwa, który opowiada z perspektywy demonów, dosyć archaicznym językiem z fragmentami śpiewanymi przez młodych lokatorów. Potrzebowaliśmy świeżego języka młodego, współczesnego pokolenia. Karol nie dość, że nieźle się spisał jako tekściarz, to od razu nam to wykrzyczał. (śmiech) Marcin z Vesanii i Szymon, który go nagrywał i spontanicznie się włączył, byli impulsem pochodzącym od Kris, tak jak na poprzednim albumie „Svantevit”, Masha z Arkony, którą też Kris zaprosiła. Marek z kolei jest szkolonym akordeonistą i był na miejscu jako realizator, jak więc mogliśmy nie skorzystać. MM: „Martwe zło”  skąd pomysł na taką konwencję utworu? Czy dotarły do Was jakieś negatywne opinie np. ciekawy aranż, ale rapowanymi zwrotkami „spieprzyliście” utwór? MR: Tak, dotarły (śmiech) i jesteśmy na 100% przekonani, że wynikają one jedynie z niezrozumienia przekazu. Pomysł na ten utwór to mieszanina metalowego musicalu i parodii. Otóż do starej kamienicy zamieszkanej przez mnóstwo starożytnych demonów wprowadza się para młodych ludzi zainteresowanych rock and rollem, imprezowaniem, ciężką muzyką i okultyzmem. To wzbudza konsternację wśród demonów, które zwykły na to jedyne wolne mieszkanie chwytać swoje ludzkie ofiary, ponieważ nie wiedzą one, czy młodzi, którzy się wprowadzili są ludźmi, czy też może agentami ich zwierzchników z zaświatów przysłanymi na kontrolę. W związku z tą fabułą i sposobem jej pokazania, jaki sobie wymyśliliśmy, taki właśnie rodzaj ekspresji był nam niezbędny. (śmiech) Mamy świadomość, że w naszych czasach szybkiego słuchania, oglądania ten zabieg może nie zostać zauważony. Na co ma również wpływ budżetowa okładka pozbawiona wyraźnego tekstu. Jednak jest to dla nas też eksperyment z emitowaniem bodźców pobudzających wnikliwszą analizę naszej twórczości. Mamy tez oczywiście świadomość, że źle się tu przysłużyło pokłosie „Równonocy” (album producencki Donatana – przyp. red.). Dlatego apelujemy! Posłuchajcie jeszcze raz, zrozumcie, zagłębcie się w ten utwór i oceńcie jeszcze raz. (śmiech) MM: Jesteście już po koncertach z trasy promującej wydawnictwo. Kolejne przed Wami. Jak oceniacie odbiór utworów przez publiczność? MR: Jest bardzo dobry! W skali od 0 do 10 – 10! Naprawdę jesteśmy niesamowicie wdzięczni, ponieważ percivalowa publiczność jest taką, o jakiej się marzy! Nie możemy się doczekać następnych koncertów i z tego miejsca dziękujemy Wszystkim, którzy szaleją pod sceną i z którymi zawsze, po koncertach, rozmawiamy obok naszego sklepiku. MM: Swoją muzyczną, percivalową przygodę rozpoczynaliście 15 lat temu. Czy pokusiłbyś się o ocenę kondycji polskiego folk metalu? Co jest Twoim zdaniem na „plus”, co na „minus”, co cieszy, a może smuci? MR: Kiedy zaczynaliśmy, to nie było w ogóle czegoś takiego jak polski folk metal, a nawet nie mieliśmy świadomości, że jest na świecie. Mieliśmy swoją własną ścieżkę i nie chcieliśmy się z nikim utożsamiać, co teraz poczytujemy sobie za błąd i ślepą uliczkę. Odkąd świadomie nazwaliśmy się zespołem folk-metalowym oraz świadomie utożsamiliśmy się z tym nurtem, byliśmy świadkami narodzin każdej z polskich kapel folk-metalowych końca poprzedniego dziesięciolecia. Czyli jak to można nazwać – pierwszej fali polskiego folk metalu. (śmiech) Kolejnych fal już nie ogarniamy, co dobitnie świadczy o rozwoju tego gatunku i jednocześnie niezmiernie nas cieszy, ponieważ od początku kibicowaliśmy i pomagaliśmy, jak możemy temu nurtowi. Zresztą w dalszym ciągu mamy bliskie kontakty z zespołami, które dalej prężnie działają. A i chętnie poznajemy nowe. Cóż można powiedzieć? Jak dotąd, jest tylko i wyłącznie na plus w polskim folk metalu. I na razie to jest ten radosny etap, kiedy wszystko raczej cieszy, a mało rzeczy smuci. Coś jak początki thrash metalu lat 80. w Stanach.(śmiech) Jedynie na co zwracamy uwagę, to to, że młode zespoły powinny w większym stopniu zainteresować się polską kulturą i muzyką ludową. Tworząc jako cały nurt, silny regionalny ruch, mamy, wzorem np. Rosji, możliwość zaistnieć również na świecie jako szeroko pojęty polski folk metal. Tym bardziej że polska muzyka ludowa jest naprawdę przepiękna. MM: Czy zdradzicie swoje plany na najbliższą przyszłość – koncerty, wydawnictwa, projekty? MR: Najbliższe koncerty – i na pewno kolejna płyta Schuttenbacha oraz kolejna „Slava” plus mnóstwo niespodzianek, o których będzie głośno już niedługo. (śmiech) MM: Graliście z wieloma cenionymi zespołami np. Quo Vadis, Litvinntroll, Arkona, KAT & Roman Kostrzewski, Turbo czy Znich. Czy jest taki zespół, z którym chcielibyście dzielić scenę, albo taki, z którym ponownie ruszylibyście w trasę? MR: Na pewno z Arkoną, bo to przewspaniali ludzie, a moim osobistym marzeniem jest trasa z Mercyful Fate lub King Diamond.

MM: I właśnie tego, na zakończenie naszej rozmowy, Tobie oraz całemu zespołowi życzę. Wielkie dzięki, za znalezienie chwili czasu dla nas. Trzymaj się i do usłyszenia/zobaczenia gdzieś w Polsce na koncercie.

MR: Ja również dziękuję! Pozdrawiam czytelników i zapraszam na koncerty!