Piotr Schmidt – „Improwizacja formy”

Egon Klank: Piotr Schmidt i 7 najwybitniejszych polskich saksofonistów. To brzmi imponująco, nawet przy świętowaniu 10 lat artystycznej kariery. Ci muzycy muszą darzyć Ciebie niesamowitym uznaniem. Jak udało Ci się skłonić do swojej osoby tak uznanych muzyków? Piotr Schmidt: Tak, siedmiu wspaniałych. To dla mnie fascynujący moment w moim życiu, że udało mi się nagrać z nimi płytę oraz gramy razem koncerty. Ten pomysł powstał ponad pół roku temu w mojej głowie i zacząłem go realizować. Trzeba było zdobyć finansowanie, a więc złożyłem razem z moją managerką, Iloną Sadowską, kilka wniosków  o granty. Musieliśmy znaleźć prywatnych sponsorów, aż w końcu trzeba było przeprowadzić rozmowy z muzykami o tym, co nagramy i w jakim składzie. Całe szczęście że tych wszystkich muzyków znałem już wcześniej. Z Wojciechem Niedzielą, Maciejem Garbowskim i Krzysztofem Gradziukiem – moją sekcją rytmiczną – grałem już nie raz koncerty. Zresztą z Wojciechem mamy wspólny projekt. Z tymi saksofonistami grałem natomiast okazjonalnie, czasem bardzo rzadko, ale się znaliśmy. Jedynie z Ptaszynem nie miałem zaszczytu wcześniej dzielić sceny, ale za to on puszczał zawsze w swoich „trzech kwadransach jazzu” moją muzykę, więc wiedziałem że mnie lubi i lubi to, jak gram. Wystarczyło zadzwonić i spytać, naturalnie ustalić warunki finansowe oraz repertuar. Każdy jednak podchodził do tego bardzo serdecznie i z entuzjazmem, co mnie ucieszyło. 

EK: Wiem, że darzysz saksofon szczególnym uznaniem. Czy widzisz siebie obok któregoś z tych saksofonistów w ramach jakiegoś wyjątkowego projektu, w który moglibyśmy usłyszeć Cię w przyszłości?  PT: Z każdym mógłbym stworzyć jakiś wyjątkowy projekt lub koncert, na którym razem zagramy. Teraz jeździmy z serią  wyjątkowych i niesamowitych koncertów promujących najnowszy krążek, na których to koncertach gra nie tylko sekcja rytmiczna, ale także większość saksofonistów z płyty, oraz Wojciech Myrczek – kapitalny wokalista jazzowy – którego Jazz Forum od 3 lat klasyfikuję za najlepszego w tej kategorii w Polsce. Profesjonalne nagłośnienie, światła i duża ilość gwiazd jazzu robi z tych koncertów niemal show lub swego rodzaju galę. Ludzie są zachwyceni, my też. Za nami Katowice i Rzeszów. Cieszę się że jeszcze zagramy z tym programem w Gdańsku, Warszawie, Częstochowie,  Kołobrzegu i we Wrocławiu. Natomiast jeśli chodzi o jakiś inny, nowy projekt, z którymś z nich, to czas pokaże. Na pewno współpracuję coraz częściej z Grzechem Piotrowskim. On mnie zaprasza do swoich projektów, a ja teraz do mojego. Może zrobię coś jeszcze z nim w przyszłości. Byłoby super. 

EK: Do tej pory spośród muzyków udzielających się na płycie nie grałeś tylko z Ptaszynem. To też jeden z najbardziej doświadczonych muzyków. Czy jego osoba ma dla Ciebie może jakieś szczególne znaczenie? PT: Zdecydowanie tak, jego dźwięki towarzyszyły mi od małego. Wszyscy ci saksofoniści z projektu „Saxesful” byli, i dalej są dla mnie inspiracją, w młodości, ale na pewno Ptaszyna i Zbigniewa Namysłowskiego słuchałem ze szczególną świadomością ich – już wtedy olbrzymich – dokonań muzycznych. To było słuchanie i dla przyjemności i także dla poznania historii polskiego jazzu. Spotkał mnie wielki zaszczyt, że mogłem z nimi teraz jeszcze nagrać tę płytę. EK: Projekt brzmi bardzo spontanicznie i świeżo pod względem wykonawczym. Czy proces powstawania materiału był równie przyjemny i szybki, na jaki wygląda? PT: Nad materiałem na tę płytę pracowałem kilka miesięcy. Głownie rozmyślałem co zagrać, robiłem listę standardów jazzowych, które lubię i które też są znane, bo chciałem zagrać coś co wszyscy umiemy, ale za to w świeży sposób, z nowym pomysłem, a czasami wręcz większymi  reharmonizacjami. Potem była redukcja i proces aranżowania lub układania w głowie ostatecznego kształtu utworu. Dużo też działo się w studio, co jest inspirujące i twórcze, a więc można powiedzieć „prawdziwy jazz”! Improwizacja nie tylko solówek, ale też i formy. Wszystko zależało od utworu i jego klimatu. Ostateczne brzmienie i vibe też musiały odpowiadać mojej estetyce w jazzie. Swego rodzaju emocjonalizmowi, który lubię. EK: Na płycie panuje niesamowita atmosfera płynności aranżacji. W jaki sposób udało Ci się zachować tak spójny charakter płyty przy takim rozgardiaszu osobowości? PT: Nie nazwałbym tego rozgardiaszem, a raczej spotkaniem wielu indywidualności i osobowości świata jazzu. Każdy z nich jest wybitnym saksofonistą o swoim własnym brzmieniu i frazowaniu, sposobie artykulacji i operowania dynamiką i formą muzycznej wypowiedzi. To się na pewno różniło, to, co wspólne natomiast, to sekcja rytmiczna oraz ja, a więc przewaga czterech do jednego. Natomiast nad całokształtem muzyki czuwałem osobiście i może dlatego udało się stworzyć spójną płytę, w której jednak słychać paletę różnych barw saksofonu oraz różnych historii i opowieści snutych przez tych artystów. EK: Kreatywność podobno bierze się z pomyłek. W Twoich projektach gra wygląda dużo przejrzyściej. Jaki jest Twój stosunek do kwestii improwizacji? PT: Trudno powiedzieć jak traktować pomyłkę, która zaistniała  w procesie improwizacji. Czasem jest ona fajna, niby nie planowany dźwięk lub fraza, a jednak kręci. Czasem natomiast to, co się zagrało, po prostu nie pasuje. Inna kwestia, to jak myli się forma całemu zespołowi. To miało miejsce w What  A Wonderful World, przy pierwszym podejściu. Po prostu przegrywaliśmy ten utwór po raz pierwszy, żeby go poznać i poznać formę, natomiast to pierwszym przegraniu już się nagrywało. Okazało się że z trzech take’ów tego utworu to pierwsze właśnie ma w sobie najwięcej magii i to nagranie wybrałem na płytę. Tak więc nie powiedziałbym ze kreatywność bierze się z pomyłek, ale na pewno z braku pewności tego, co za chwilę nastąpi, bo dzięki temu muzyk jest bardziej czujny, bardziej uważny i lepiej słucha reszty zespołu, by z tym, co się dzieje tu i teraz, korespondować i się tym inspirować. EK: Płyta „Saxesful” jest przy tym niebotycznie detaliczna pod względem aranżacyjnym. Jak wiemy jednak, od estetyzmu blisko do faszyzmu. Nie bałeś się, że płyta będzie zbytnio dopieszczona kosztem spontaniczności? PT: Dziękuję, że tak myślisz. Moim zdaniem jednak sporo jest tam spontaniczności, a jeśli tę spontaniczność odbiera się jako dopieszczenie aranżacyjne, to tylko świadczy o jakości artystów, którzy brali udział w nagraniu. To mistrzowie, którzy nie potrzebują ścisłych wytycznych, by stworzyć piękno, nawet jeśli zamierzone z wyprzedzeniem raptem kilku sekund. Grube reharmonizacje miały tylko dwa utwory, natomiast reszta to tylko moja koncepcja na klimat, ewentualnie dopracowana już w studio propozycjami zarówno moimi, jak i reszty członków zespołu, natomiast detale i dopełnienie pomysłu to już mistrzostwo muzyków, których zaprosiłem do tego projektu. EK: „Saxesful” to „klasyczna” płyta jubileuszowa z dużą liczbą gości, która w większości repertuaru oddaje hołd największym legendom jazzu. Który z nich miał na Ciebie największy wpływ jako muzyka? Skąd taki, a nie inny repertuar? PT: Do tej pory zawsze na swoich dziewięciu poprzednich płytach nagrywałem głównie materiał autorski. Były to kompozycje albo moje, albo moich pianistów, z którymi grałem w zespole. Tym razem po raz pierwszy zdecydowałem się na niemal same standardy, być może dlatego, że po dziesięciu latach na scenie wyrobiłem sobie swoje własne zdanie o tym, jak bym je chciał słyszeć, a może dlatego, że słuchając tych saksofonistów w młodości, uczyłem się grać jazz, a w nauce jazzu niezbędny jest materiał wyjściowy, a więc standardy. A może też po prostu pomyślałem że fajnie byłoby z nimi zagrać utwory, które wszyscy znamy, by nie skupiać się na nauce trudnego materiału, a po prostu cieszyć się nieskrępowaną twórczością w obrębie każdego utworu i tworzyć w nim piękno w czasie rzeczywistym. EK:  Song For Tomasz to jedna z nielicznych kompozycji stworzona przez kwartet. Czy jest to specjalna dedykacja dla Stańki? 

PT: Tak, być może powinienem zadedykować ten utwór Tomaszowi Szukalskiemu, którego bardzo ceniłem, ale przyznam, że nie byłem z nim, poprzez jego muzykę, aż tak emocjonalnie związany jak z Tomaszem Stańką. Zresztą Szukalski zmarł już kilka ładnych lat temu, natomiast materiał do tej płyty odsłuchiwałem dokładnie tydzień po śmierci Stańki. To mnie tak dobiło, bo Stańko był dla mnie olbrzymią inspiracją przez ostatnie kilka lat. Postanowiłem więc jeden z kilku kwartetowych utworów, które nagraliśmy spontanicznie w studio, zadedykować właśnie jemu. Śmierć Tomasza Stańki mnie mocno dotknęła, pomimo tego, że znaliśmy się bardzo przelotnie. Natomiast jego muzyka towarzyszyła mi od wielu lat. EK: Czy sądzisz, że wraz z jego śmiercią umarła pewna epoka w polskim jazzie? PT: Na pewno epoka Tomasza Stański. To dla mnie był tak komplementarny i spójnie brzmiący muzyk… Mam tutaj na myśli przede wszystkim jego ostatnie 20 lat działalności. To tą muzyką się inspirowałem i wciąż inspiruję. Tomasz Stańko w ostatnim etapie życia tworzył arcydzieła pełne przestrzeni, zadumy i nieokreślonego piękna. Wcześniejsze jego nagrania traktuję różnie. Niektóre mi się bardziej podobają, inne mniej. Ale ten ostatni okres jest rewelacyjny. Już mi go bardzo brakuje, w sensie, mając świadomość, że już nic nowego nie stworzy. EK: Stańko zawsze obsadzał swoje projekty młodymi muzykami. Ty masz odwrotnie. Preferujesz otoczenie muzyków z często dużo większym doświadczeniem. Z czego to wynika? PT: Wynika to z tego, że ja jestem jeszcze w miarę młody, a więc, chcąc grać ze świetnymi muzykami często muszę sięgać po starszych od siebie. Natomiast Stańko od wielu lat już był w takim wieku, że miał spory wybór spośród muzyków młodych lub po prostu młodszych od siebie. Z młodszymi od siebie gram w moim zespole Schmidt Electric, choć i tam zapraszam czasem starszych wybitnych artystów, jak Anthimos Apostolis, Artur Lesicki czy Alex Hutchings.  

EK: Stańko powiedział kiedyś, że (…) sztuka polega na niewidomym, na tworzeniu tego, czego nie ma, a nie na postępowaniu według zasad. Być może o najnowszej płycie powiedzieć tego nie można ze względu na przyjętą koncepcję interpretacji klasyki standardów, ale czy zgadzasz się z tym twierdzeniem? Czym Ty kierujesz się w wyborze kierunków swojego artystycznego rozwoju? PT: Stańko ma rację, choć nie zawsze ta racja ma tło do tego, by w pełni mogła się nam objawić. W tej płycie aż tak daleko z muzyką nie chciałem iść. Była to kwestia wyboru. Natomiast możliwe że spełnią się słowa Stańki na mojej kolejnej płycie, która jest niespodzianką. Mam nadzieję, że przy jej tworzeniu duch Tomasza Stańki będzie z nami. To będzie płyta bez gwiazd saksofonu, ale z dużym naciskiem na tworzenie tego, czego nie ma, i wydobywaniu na wierzch tego, co niewidoczne.

EK: Uczestniczyłeś w niezliczonej ilości projektów. Ciągle wydrążając w nie nowe elementy ekspresji. Jak widzisz swoją przyszłość? W jakim kierunku może pójść Twoja muzyka? PT: Myślę, że dalej będę podążał dwutorowo – z jednej strony moja miłość do jazzu nowoczesnego, elektrycznego, z kreatywnie łączonymi stylami czy wręcz gatunkami muzycznymi, w których bawimy się brzmieniem, koncepcją, strukturą i formą. Z drugiej strony zaszczepione przez wielu muzyków, ale przypieczętowane twórczością Tomasza Stańki zamiłowanie do przestrzennego jazzu akustycznego, gdzie niedopowiedzenia tworzą największą magię. 

EK: „Saxesful” to 10. autorska płyta przypadająca w 10. rocznicę twojej działalności artystycznej. Nazwa płyty mówi chyba sama za siebie, bo wydajesz się artystycznie spełniony, ale czy masz cel, który na tę chwilę jest w jakiś sposób nieosiągalny, a chciałbyś się nim pochwalić po zrealizowaniu za kolejne 10 lat? PT: Chciałbym mieć więcej niezależności finansowej, by móc organizować jeszcze więcej takich wspaniałych koncertów jak te, promujące krążek „Saxesful”. To daje wiele radości i absolutnie kapitalne spełnienie artystyczne. Mam nadzieję, że dalej będę miał zapał do zapraszania wybitnych muzyków do swoich projektów, dla przyjemności zarówno swojej, jak i naszej publiczności. To wielkie wydarzenia artystyczne, grać z wybitnymi artystami i razem zatracać się w tworzeniu przestrzeni i emocji. Mam nadzieję także, że dalej będzie się tak dobrze rozwijać wydawnictwo SJRecords, którego jestem współtwórcą. Daje mi ono pełną niezależność artystyczną i biznesową, co jest dla mnie bardzo ważne, jak pewnie dla każdego niezależnego artysty.