Plenty – It Could Be Home

★★★★★★★✭☆☆

1. As Tears Go By 2. Hide 3. Never Needing 4. Broken Nights 5. Foolish Wakings 6. Strange Gods 7. Every Stranger’s Voice 8. Climb 9. The Good Man 10. It Could Be Home

SKŁAD: Tim Bowness – wokal; Brian Hulse – gitara, klawisze, syntezatory, perkusja; David K. Jones – gitara basowa

Gościnnie: Michael Bearpark – gitara; Peter Chilvers – fortepian; Steve Bingham – skrzypce

PRODUKCJA: Jacob Holm-Lupo

WYDANIE: 27 kwietnia 2018 – Karisma Records

Tim Bowness i ja coś się rozmijamy. Jakoś nigdy nie trafiła do mnie jego muzyka na tyle, żebym wyczekiwał nowych wydawnictw od niego. Zdarzyło mi się przesłuchać ostatni album No-Man, ale zrobiłem to ze względu na Stevena Wilsona. Debiutancka płyta zespołu Plenty, który to Bowness porzucił dla No-Man, brzmiała jednak intrygująco, zwłaszcza że od powstania grupy minęło ponad 30 lat. Poza tym Karisma Records od jakiegoś czasu karmi mnie świetnymi płytami, więc coś musiało być na rzeczy. „It Could Be Home” powolutku wgryzała mi się pod skórę, ale nawet nie zauważyłem, kiedy zaczęła żyć ze mną w symbiozie. Tych 10 utworów, w tym cover Rolling Stones (As Tears Go By) i jedyny nowy kawałek (The Good Man), sprawia, że naprawdę żal, że losy kapeli potoczyły się właśnie tak. Niewiele jest grup, które tak świetnie operują melancholią i przenoszą nas w stan idylli. Ogromnie urokliwe jest to, że płyta brzmi, jakby była zaklęta w czasie, a jednak przez modę na nostalgię ma również bardzo współczesny charakter. As Tears Go By uległ wyjątkowej metamorfozie i służy jako delikatne wprowadzenie w muzykę Plenty. Tak, mimo że to cover, duch Plenty jest mocno odczuwalny. Hide pulsuje w post punkowych rytmach, ale klawiszowe plamy i gładki jak aksamit głos Tima nadają mu bardzo radosny wydźwięk. W okolicach 2. minuty pojawia się jeszcze bardzo chwytliwa partia elektroniczna urozmaicająca ten kawałek, a zaraz po niej narastająca solówka gitarowa. Mocny punkt albumu. Po drugim utworze następuje okres spokoju, w którym zespół próbuje nas przytłoczyć ogromem piękna, jakie potrafią z siebie wykrzesać. Najcudowniej w tej kategorii wypada chyba Never Needing z przejmującym śpiewem Bownessa… a może uzależniający Every Stranger’s Voice ze swoim podniosłym finałem z zaskakująco zadziorną solówką i świetnie wplecionymi organami? Chyba nie umiem zdecydować. Ignoruję tutaj świadomie wyrazisty bit w Broken Nights, bo ty tylko zmyłka. Na sam koniec zespół jeszcze ożywa w Climb z bardzo prostym, wręcz punkowym rytmem i przesiąkniętym wczesną progresją klawiszowym refrenem. Tuż przed końcem Plenty raczą nas też jedyną nową kompozycją. To potwierdzenie gotowości grupy do dalszego tworzenia, kolejna urzekająca pieśń w rewelacyjny sposób godząca art rock z nienachalną elektroniką. „It Could Be Home” świetnie sobie radzi we współczesności przepełnionej nostalgią za wszystkim, co minęło. Nie wiem, w jakim stopniu zostały te utwory przearanżowane. Czy były to tylko kosmetyczne zmiany, czy całkowite uaktualnienie, ale efekt końcowy brzmi ponadczasowo. Zespół pięknie splata organiczne muśnięcia klawiszy z elektroniką. Wszędobylski bas obok głosu Tima stanowi serce tej płyty, ale nie zapomnijmy też o pełnych uczucia gitarowych akcentach Hulse’a. Bowness powinien poważnie przemyśleć pracę nad kolejnym krążkiem z Plenty.