Brzoska i Gawroński – Słońce, lupa i mrówki

★★★★★★★✭☆☆

1. Wakacje 2. Annie Leibovitz fotografuje niebo dla Susan Sontag 3. Znikająca postać 4. List do ojca/list do brata 5. Koło 6. Na starcie bez szans na cud 7. Talizman 8. Znikająca postać (Wojciech Kucharczyk vanishing point end credits remix)

SKŁAD: Joanna Małanka – teksty, wokal; Dominik Gawroński – instrumenty klawiszowe; Wojciech Brzoska – wokal; Przemysław Borowiecki – perkusja; Wojciech Bubak – gitara. Gościnnie: Mikołaj Trzaska – klarnet basowy (2, 3); Andrzej Teofil – akordeon (4)

PRODUKCJA: Piotr Figiel – Sound Essence Studio

WYDANIE: 2015 – niezależne

Elektro-poezją to się zwie i jakikolwiek by to w naszych głowach odzwierciedlało obraz, to zawsze będzie on niepewny czy też niewyraźny w swej konwencji. Tego, co stworzyli Wojciech Brzoska i Dominik Gawroński trzeba po prostu posłuchać, aby zrozumieć terminologię tego odradzającego się nurtu. Oczywiście mam tu na myśli głębokie ślady niemieckiego pokłosia elektronicznych wywodów takich legend, jak Kraftwerk czy też mniej znanego Einstürzende Neubauten prezentującego niemiecką nową falę. W Polsce jako reprezentanta tego typu brzmień wyznaczyłbym jednego z ciekawszych artystów Noi2era, który lubuje się w podobnych złożach ambientowo-elektronicznych projektów.

Muzyka równie paradoksalnie odbija emocje zawarte w tekstach.

Piszę o płycie, ale album należy przedstawić jako dodatek czy też uzupełnienie książki „W każdym momencie, na przyjście i odejście” autorstwa W. Brzoski. To właśnie taki tytuł nosi najnowsza, siódma już, pozycja poetycka tego artysty. Płytotomik „Słońce, lupa i mrówki”, bo też tak można to zwać, ma więc zadanie spojenia dwóch całkiem skrajnych światów, gdzie jeden z drugim w naturalnym ekosystemie muzycznego kuglarstwa raczej nie kopulują zbyt często.

Siłą rzeczy głównym bohaterem albumu będzie sam twórca liryków, który od dawna publikuje na łamach wielu pism i w krajowych oraz zagranicznych antologiach. Same wiersze tłumaczone są też na wiele języków. Nie mamy więc do czynienia z czymś infantylnym, chociaż niektóre dość pastiszowe teksty mogą nas ku takiemu zrozumieniu stanu rzeczy prowadzić. W wielu miejscach mają one wymiar dość futurystyczny, metafory dobierane są odważnie i niejednoznacznie, ale nie chcąc wyrywać ich z kontekstu, zostawiam do zapoznania się sam na sam.

Spajają dwa skrajne światy, gdzie jeden z drugim w naturalnym ekosystemie muzycznego kuglarstwa raczej nie kopulują zbyt często. 

Muzyka równie paradoksalnie odbija emocje zawarte w tekstach. Elektronika często bowiem zakrawa o brzmienia dość prostoduszne, naiwnie gdzieś tam wyskubując transowe echa snobistycznych sampli, ale jest w tym może i metoda, bo nie sposób weń się nie skupić na lirycznym przekazie. Harmonię prostolinijnych motywów muzycznych rozbijają z pewnością elementy gościnnie uzupełniającego konwencje zespołu – Mikołaja Trzaski. To on właśnie najciekawiej rozbija owy syntetyczny sznyt, poruszając nasze emocje klarnetem basowym (Annie Leibovitz fotografuje niebo dla Susan Sontag, Znikająca postać). Instrument dęty nie jest jednak jedynym, który burzy zbiorczą elektronikę. Ciekawie prezentuje się bowiem na tle apokaliptycznego ambientu akordeon Andrzeja Teofila, który świetnie kontrastuje z pustkowiem technologicznego echa w List do ojca/list do brata. 

(…) Każdą kompozycją niezrównanie dobrze prezentuje oddzielne koncepcje brzmienia. 

Cały album jednak każdą kompozycją niezrównanie dobrze prezentuje oddzielne koncepcje brzmienia. Mamy tu przecież do cna wypełnione przestrzenią Koło, aby za chwilę zapuścić się w klaustrofobicznym czy też nieco psychodelicznym Talizmanie. Raz mamy odważne rytmy i dynamiczny Annie Leibovitz fotografuje niebo dla Susan Sontag, aby potem przejść w duszny i plemienny utwór Znikająca postać. Nie wspominam tu też o wokalach, których damsko-męska konfrontacja dodaje płycie naprawdę urokliwego kolorytu. Żałowałem jednak miejscami, że przy tym elemencie było tak dużo melodeklamacji, bo niemal zrównywało się to z recytacją i umniejszało trochę brzmieniowym krajobrazom sampli, spłycając tym samym muzyczną wartość.

Dwie tak różne aktywności twórcze, ale ostatecznie okazują się świetnie ze sobą uzupełniać. Kanciaste teksty i nieokrzesane brzmienie doskonale buduje u słuchacza pewien rodzaj intymnego zasłuchania. Tą płytą podbijają nasze sentymentalne wartości, stwarzając specyficzny socjologiczno-sakralny charakter tekstowych wywodów. Album nie ma szans na objęcie szturmem muzycznych szczytów przebojów, ale dla maniaków wyrafinowanego artyzmu z czystym sumieniem mogę polecić, chociażby do sprawdzenia, z czym to się właściwie je.