Fryderyk Jona – Quantize me

★★★★★★★★☆☆

1. Elliptical Time 2. Synthesis of Thought 3. Nonsynthetic Mind 4. Want to quantize You

SKŁAD: Fryderyk Jona – syntezatory

PRODUKCJA: Fryderyk Jona

WYDANIE: 1 kwietnia 2015 – SynthMusik/ Generator.pl

Fryderyk Jona nie zwalnia tempa. Po wydanym w grudniu 2014 roku albumie „Wind Experience” ten młody twórca wydał kolejną porcję świetnej muzyki elektronicznej na krążku „Quantize me”. O ile na swoim pierwszym wydawnictwie zawarł on sześć krótszych form muzycznych (wyjątkiem była otwierająca płytę kompozycja tytułowa), o tyle na swoim drugim albumie mierzy się z kilkunastominutowymi suitami, które tworzą blisko godzinną podróż. Czy Fryderyk Jona powziął siły na zamiary? Mam nadzieję, że przekonam Was o tym w poniższej recenzji.

Jona to autor i producent utworów, które trwają średnio trzynaście minut. Mimo że każda z nich zawiera swój osobny tytuł i możemy, na pierwszy rzut oka, uważać je za zbiór kawałków, w rzeczywistości zapętlają się one ze sobą i tworzą jedną homogeniczną całość.

Źródło zdjęcia

Jakąś prawidłowością u Fryderyka, póki co, jest otwieranie albumu najdłuższą kompozycją. Także i w tym wypadku Elliptical Time ma ponad szesnaście minut. Syntetyczny transowy charakter wprowadzającego intra przerywany zostaje syntezatorowymi wstawkami. Klimat dość ciężkawy, oporny, tak jakby każdy wydobyty dźwięk z syntezatorów autora musiał przedostawać się zza kłębów dymu lub chmur. Pośród kolejnych fraz najszlachetniej wybrzmiewa fragment na nieśmiertelnym syntezatorze Mooga. Około 6 minuty wprowadzone zostają perkusyjny automat oraz charakterystyczne świszczące i wibrujące przerywniki. Utwór nabiera większego kolorytu i charakteru. Rozpędzona maszyneria kierowana palcami autora około 12 minuty zaczyna się wyciszać, by ustąpić pola ambientowym, mistycznym partiom, które słyszeć będziemy od teraz pomiędzy kolejnymi utworami.

Synthesis of Thought rozpoczyna się od głębokiego syntezatorowego basu, który nasunął mi skojarzenie ze wstępem do utworu Jesteś… z repertuaru Sweet Noise („Czas ludzi cienia” – 2002 r.), potem do niego przyłącza się sekwencja gitarowa. Długa partia kończąca intro wyparta zostaje przez kolejne nałożone na siebie syntezatorowe wstawki. Dużo szybciej niż w poprzednim utworze zostaje wprawiony w ruch automat perkusyjny, który wspólnie z niskimi klawiszami pulsuje. Kolejne solówki na Moogu szybują gdzieś ponad temat główny suity. Kolejne popisy na klawiszach sprawiają wrażenie uderzonych w idealnym momencie, gdyby któraś fraza została przeciągnięta lub spóźniona, choćby o sekundę, cała misternie utkana konstrukcja suity posypałaby się. Znów na zakończenie temat zostaje bardziej rozwinięty i zdynamizowany, a kończy się jak poprzednio wyciszoną partią spod znaku ambientu.

Fryderyk Jona ze swoim sprzętem

Utwór numer trzy na płycie jest tym najkrótszym i zarazem z najgroźniej brzmiącym wstępem. Głęboki dudniący bas, pulsujące perkusyjne talerze. Utwór klimatem powraca poniekąd do tego z początku płyty. Kolejne przeszkadzajki i efekty dodają jeszcze więcej tajemniczości i grozy kompozycji. Z drugiej strony medalu jest to kompozycja najbardziej transowa z dotychczasowych. Na zakończenie na pierwszy plan znów wysuwa się bas i delikatne efekty instrumentów perkusyjnych, które płynnie przechodzą w początek ostatniej suity na albumie.

Want to quantize you po mistycznym wstępie utwór rozkręcają kolejne pasaże syntezatorowe, powtarzające się akordy na klawiszach i przeciągająca się gitarowa solówka, która dodaje niewątpliwego smaczku i jest integralnym elementem utworu. Ciekawym smaczkiem, który zachwyci odbiorcę, jest wykorzystanie solówki imitującej dźwięk fletu. Dźwięki te pod wtórującą perkusję i kolejne klawiszowe popisy ciągną utwór ku najciekawszym muzycznym rejonom. Bogactwo ścieżek dźwiękowych nałożonych na siebie i stwarzających tak bogatą aranżację wart jest docenienia po raz kolejny. Partie Mooga ponownie będą cieszyły uszy słuchacza już do samego końca w czternastej minucie i trzydziestej sekundzie.

Na sam koniec muszę wspomnieć, że krążek został bardzo dobrze wydany, a za jego szatę graficzną odpowiada Adrian Naumowicz. Płyta ma wiele tematów i motywów, jest bogato zaaranżowana, posiada ciekawy zabieg wprowadzania stonowanych przejść pomiędzy kolejnymi utworami etc. To wszystko stwarza efekt niezwykłej spójności materiału. Tylko cztery utwory, a blisko godzina muzyki. Muzyki niezwykłej, zaskakującej, kameralnej, nostalgicznej i hipnotyzującej.