Helloween – Straight Out Of Hell

●●●●●●●●○○

1. Nabatea 2. World Of War 3. Live Now ! 4. Far From The Stars 5. Burning Sun 6. Waiting For The Thunder 7. Hold Me In Your Arms 8. Wanna Be God 9. Straight Out Of Hell 10. Asshole 11. Years 12. Make fire Catch The Fly 13. Church Breaks Down

SKŁAD: Andi Deris- wokal; Micheal Weikath – gitara, Sasha Gerstner – gitara; Markus Grosskopf – bas; Dani Loble – perkusja; Matthias Ulmer – klawisze.

PRODUKCJA: Charlie Bauerfeind

WYDANIE: 18 stycznia 2013 – Sony Music

www.helloween.org

Nie tak łatwo odbudować zaufanie fanów. Nie tak łatwo wrócić do sławy i do formy sprzed kilku lat. Nie jest też prostym zadaniem po kilku trudnych wydarzeniach dalej trzymać w miarę dobry poziom i wciąż zadowalać wszystkich słuchaczy. Niemieckiej formacji power metalowej Helloween ta sztuka jednak wyszła i to całkiem dobrze.

Zespół swoją markę i sławę wyrobił sobie dzięki latom 80., kiedy to stali się tak samo znaczącym zespołem jak Iron Maiden czy Judas Priest, a geniusz gitarzysty Kaia Hansena i wokalisty Michaela Kiske wyznaczył standardy power metalu na kilkanaście dobrych lat. Potem bajka się skończyła, wewnętrzne tarcia między członkami zespołu doprowadziły do odejścia Hansena, który założył Gamma Ray. To był cios dla zespołu, choć jego zmiennik Roland Grapow nie był wcale o wiele gorszym gitarzystą, o czym przekonał nas zresztą nie raz. Niestety kompozytorem był już kiepskim i pod tym względem do zespołu dużo nie wniósł. Po odejściu Hansena, Helloween popadł w komercję i wydał dwa lżejsze, bardziej rockowe albumy. Mogłoby się wydawać, że to już koniec tego zespołu i pozostaje tylko przyglądać się sukcesom Hansena w Gamma Ray. Jednak w 1994 roku zespół odrodził się i zaczął na nowo umacniać. Za sprawą przyjścia wokalisty Andiego Derisa z Pink Cream 69, marka Helloween znów zaczęła coś znaczyć. Okres lat 90. był wyborny dla tej kapeli. Nagranie solidnego „Master Of The Rings”, przebojowego „Time Of The Oath” przypominającego czasy „Keeper Of The Seven Keys”, czy w końcu zróżnicowanego „Better Than Raw”. Może nie było to 100% tego co grali za czasów Hansena, ale były to również przebojowe, melodyjne, energiczne płyty, które stanowią trzon nowej ery Helloween – Andiego Derisa.

Pewien dział zamknął „The Dark Ride”, który pokazał nieco inne, bo bardziej mroczne i cięższe oblicze zespołu, ale ten był już na tyle silny, że na taki eksperyment mógł sobie najzwyczajniej pozwolić. Jednak ten, można by rzec, świetny skład z Rolandem Grapowem i Uli Kushem na pokładzie, również miał swój koniec i z zespołu po raz kolejny odeszli utalentowani muzycy, zakładając później genialny Maasterplan. Pozycja Helloween znów była zagrożona, aczkolwiek kilka lat budowania marki Helloween od nowa dało zespołowi pewne doświadczenie, a wraz z pojawieniem się w składzie Saschy Garstnera i nagraniem albumu „Rabit Don’t Come Easy” rozpoczął się kolejny rozdział Helloween. Nowy gitarzysta postawił głównie na ciężar, melodyjność, a nieco mniej na technikę. Gartsner okazał się równieżcałkiem niezłym kompozytorem o czym przekonał fanów na kolejnych płytach. Po pewnym czasie muzycy poczuli się na tyle pewni siebie, że nagrali nawet kontynuacje swojego kultowego albumu „Keeper Of The Seven Keys”. Było to jednak fatalnym posunięciem, które raczej  tylko zaszkodziło reputacji zespołu. Na kolejnych albumach „Gambling With Devil” i „7 Sinners” zespół znów zdecydował się na cięższy wydźwięk połączony z melodyjnością. Zwłaszcza na tym drugim możemy usłyszeć sporo przebojów, w tym metalowy hymn „Are You Metal”, miłe dla ucha ballady i wiele ostrych petard jak „Who Is Mr. Madman”, czy „Long Live The King”. Po nagraniu tak świetnego albumu, oczekiwania względem następnego było ogromne. Zespół nie chciał opuścić klimatów piekła, grzeszników i najwidoczniej taki wizerunek oraz oprawa im się spodobał…. Konsekwentnie, nowy album zatytułowany został „Straight Out Of Hell”. Nie brakuje tam  przebojowości, chwytliwych refrenów i energicznych solówek. Styl Helloween został utrzymany, a zaufanie fanów odzyskane dzięki czemu zespół mógł pozwolić sobie na swego rodzaju kombinowanie urozmaiceniem repertuaru. Czy było to trafionym pomysłem? Czy tego właśnie od nich oczekiwano?

Duży plusem albumu z pewnością jest oprawa graficzna, gdzie na okładce znowu pojawiły się tradycyjne dynie. Kto zna poprzednie albumy ten nie powinien być zdziwiony mocnym i dość ciężkim brzmieniem, ale to już standard płyt, od kiedy producentem jest Charlie Bauerfriend. O tym jaką mają muzycy formę nie trzeba już raczej opisywać, bo każdy zna ich możliwości i jeśli chodzi o zaawansowanie techniczne ich poszczególnych partii to śmiało można  stwierdzić, że Helloween  trzyma ten sam wysoki poziom. Problemem owego wydawnictwa okazuje się więc nadmierne  urozmaicenie materiału; próba wplecenia czegoś innego do stylu Helloween, tudzież zaprezentowania czegoś świeżego co mogłobyfanów zaskoczyć. Nie wiem jaki był tego rzeczywisty cel. „Straigh Out Of Hell” to album urozmaicony pod względem kompozycji, gdzie znajdziemy zarówno szybkie utwory w starym stylu, a także nieco wolniejsze, bardziej „komercyjne” kompozycje, u których zdaję się słyszeć pewne zacięcie Pink Cream 69 – to akurat na plus. Niestety, pojawiają się również słabsze kawałki, które psują cały efekt i sprawiają, że ocena musi być ostatecznie zaniżona.

Skupmy się na 13-tu utworach, które budują nowy album. Krążek otwiera najdłuższy utwór Nabatea, znany fanom jeszcze przed premierą albumu.  Podobny chwyt zespół wykorzystał na „Kepper Of The Seven Keys – The Legacy” gdzie i tam najdłuższy utwór otwierał cała płytę. Jest to kompozycja bardzo energiczna, pełna ciekawych zwrotów, zwolnień i przyspieszeń. Przede wszystkim jest tu odpowiednia  power metalowa szybkość, mnóstwo chwytliwych motywów, a do tego ciekawie zaaranżowany refren, który potrafi przyprawić o dreszcze. Znakomity utwór, który można wpisać do grona tych najlepszych, który zwiastuje super, power metalową płytę w starym stylu. Dalej jednak jest kilka niespodzianek. Euforię i bardzo pozytywne zaskoczenie przeżyłem słysząc motyw z World Of War gdzie pojawia się charakterystyczna dla Helloween melodyjność, gitara prowadząca Weiketha i specyficzna szybkość. Przypominają się najlepsze czasy Helloween. W poszczególnych zwrotkach jest odpowiedni ciężar i mrok, które oczywiście nasuwają na myśl płytę „The Dark Ride”. Kolejna petarda i znakomity utwór. Gdyby cały album był jak te dwa kawałki, to zapewne mielibyśmy jeden z najlepszych krążków w historii zespołu, ale niestety tak nie jest. Live Now to zupełnie inna kompozycja, powiedziałbym stricte rockowa. Choć pojawia się w niej kilka ciekawych melodii, to w przeciwieństwie do dwóch poprzednich numerów – nie zachwyca. Kolejną mocną pozycją, iście w starym power metalowym stylu, nasuwającym najlepsze utwory Helloween jest Far From The Stars. Znów mamy tutaj  do czynienia z szybkim, melodyjnym riffem i ciekawą rytmiką, szczególnie w zwrotkach. To kolejny „killer” na płycie, który spokojnie może zasilać koncertową setlistę. Do grona wielkich przebojów Halloween zaliczyć będzie można również Burning Sun, który  charakteryzuje się chwytliwym i podniosłym refrenem, a także solówkami zagranymi naprawdę w genialnym stylu, czego ostatnio  na płytach Helloween brakowało. Ciekawa melodia w Waiting For Thunder, czy też specyficzny refren nie ratują tego kawałka, bo raczej zbyt dużo tutaj typowych jak na hard rock elementów. Wydaję się więc, że zespół idzie w zupełnie innym kierunku, a przecież wielu przyzna, że w przypadku Helloween zdecydowanie bardziej odpowiada im stylistyka power metalowa. Utwór może i łatwo zapamiętywalny, ale nie udało się stworzyć klasyka, chociażby na miarę If I Could Fly

Na ostatnim albumie, balladaThe Smile Of The Sun była wyrazista i zapadająca w pamięci. Niestety nie można powiedzieć tego o najnowszej kompozycji Hold Me In Your Arms, która z całą pewnością jest w historii zespołu… najgorszą. Nie wiem też jak potraktować parodięWe Will Rock You Queen, czyliWanna Be God. Nie jest to kompozycja ani heavy metalowa, ani też power metalowa, przez co tak dużym rozziewem stylistycznym bardziej irytuje niż zachwyca. Nie zadowala mnie teżAsshole, choć w tym przypadku należałoby pochwalić zespół za całkiem ciekawy refren i odpowiednią dozę melodyjności.  Trzeba podkreślić, że nawet w power metalowej formule pojawiają się niedociągnięcia i takowe słychać wYears, gdzie brakuje wyróżniającego motywu, a zespół niepotrzebnie sili się w kierunku cięższego grania. Tylko dobry jest równieżMake Fire Catch The Fly, który stylistycznie przypomina miRabit Don’t Come Easy. Kawałek energiczny i melodyjny, aczkolwiek osobiście zmieniłbym nieco główny motyw. Równie absorbujący i dość ciężki jestChurch Breaks Down, który według mnie jest za bardzo przekombinowany. Obok ciekawych motywów pojawiają się i te ciężko strawne, które na dłuższą metę… męczą. Na koniec chciałbym wspomnieć o kawałku, który przypomina czasy Hansena i poniekąd „Master Of The Rings”. To utwór, który mając power metalowy riff najbardziej przypomina styl całego zespołu. Refren z pewności przypomni wam najlepsze kawałki tej formacji. To właśnieStraight Out Of Hell – bo o nim mowa – jest jednym z najjaśniejszych utworów z tej płyty. Power metalowe kompozycje z albumu „Straight Out Of Hell” są wyborne i nie wiem czy nie biją większości tego co ostatnio tworzyli. Nasuwają się najlepsze płyty typu „Keeper of The Seven Keys” czy „Time Of The Oath”, jednakże album został niepotrzebnie urozmaicony – wydaję się, że nie przemyślanymi – hard rockowymi kawałkami, co sprawiło, że płyta często stwarza wrażenie nierównej. Szkoda, że zespół nie postawił na 100% power metalu. Szkoda, że nie ma więcej utworów jak tytułowy, bo mielibyśmy do czynienia z naprawdę znakomitym albumem; na miarę tych najlepszych. Niestety płyta została wypchana nieco słabszymi, mniej wyrazistymi kawałkami typuWanna Be God, które jak dla mnie nie wnoszą do albumu niczego oryginalnego. Miałem spore oczekiwania i wciąż czuję lekkie rozczarowanie, zwłaszcza, że promujące płytę kawałki prezentowały się tak znakomicie. Jednak Helloween to marka. To zespół, który odzyskał zaufanie fanów i znów jest w formie. Trzeba przyznać, że może pozwolić sobie na pewne urozmaicenie; spróbowania czegoś innego, np. eksperymentu w postaci  covera Queen. Reasumując: płyta solidna, energiczna, melodyjna i w stylu Helloween, lecz bardziej wielobarwna i momentami zbyt przekombinowana. Niemniej jednak, wciąż godna uwagi. To udany album, którego warto posłuchać i wyrobić własne zdanie.

HELLOWEEN – NABATEA