Kamil Kowalczyk – Nova

●●●●●●●○○○

1. Space II 2. Black Hole 3. Andromeda 4. New Sphere 5. Dark Matter 6. Solaris 7. Nebula II 8. Pleiadis 9. New World

SKŁAD: Kamil Kowalczyk

PRODUKCJA: Kamil Kowalczyk

WYDANIE: 17 stycznia 2013 – Prototyp Produktions Ltd.

Przyzwyczajono nas, że muzyka musi nieść treść, zdefiniowane emocje, które rozbudzają poszczególne zmysły. Ażeby tak jednak było, muzyka ta musi mieć odpowiednią formę – słyszalne gołym okiem kontury piękna, które okalają pewną myśl. Taką, którą łatwo sprecyzować i do której każdy może się w jakiś sposób odnieść, a przynajmniej pobieżnie. Tak już jest złożony ten prosty człowiek, że w sztuce szuka wyraźnych odrębności, silnego charakteru, który bije na wskroś swoją ekspresją i wyrazem. Muzyka w tym przypadku – nie inaczej – musi być odpowiednio zrytmizowana, estetycznie zharmonizowana i melodycznie wysublimowana. Cóż, album Kamila Kowalczyka w żadnym wypadku tej terminologii nie odpowiada. Dzisiejszy świat i jego muzyczną treść często przerasta sama forma. „Nova” to wydawnictwo niezwykle statyczne w swojej strukturze, brzmieniowo wyselekcjonowane, które nie popada w skrajności. Czy można powiedzieć, że taki twór nie ma wartości przez wzgląd na muzyczne schematy? Nie. To po prostu byt, który żyje sam sobą, gdzie każda plama dźwięku rodzi się z poprzedniej, zatacza krąg repetycji sinusoidalnych brzmień, którym nie można odmówić emocjonalności.

Zatacza krąg repetycji sinusoidalnych brzmień, którym nie można odmówić emocjonalności

„Nova” to koncepcja oparta na niewielkim stopniu zróżnicowania takich środków, jak dynamika i tempo, których wartości wirują w nieskończonej przestrzeni brzmienia, tak jakby zostały zawieszone w muzycznej próżni, w której poszczególne dźwięki nie mają końca. Abstrakcyjna forma ulega czasem zatarciu na granicy rzeczywistości, do której nawołują echa dialogów. Uświadamiają nam, że mamy do czynienia z czymś, co nie musi, ale może być jednak realne. Chociaż koncept ze względu na oprawę graficzną i tytuły kompozycji wskazuje na konotacje ze sferą astrofizyki, to mi bardziej sprzyjało skojarzenie brzmień z kwintesencją snu i ezoteryki. Cisza ma tu zupełnie inne znaczenie, a naszą percepcją rządzą poszczególne fale częstotliwości oraz ich przenikliwa głębia.

Cisza ma tu zupełnie inne znaczenie, a naszą percepcją rządzą poszczególne fale częstotliwości oraz ich przenikliwa głębia

Wiadomo, że w miarę zwiększania się muzycznej różnorodności i instrumentalnej ekspresji muzyka staje się cięższa w odbiorze. Wszelkie podobieństwa w strukturze, które są bardziej komunikatywne, siłą rzeczy będą łatwiejsze do przełknięcia przez normalnego użytkownika. Nic dziwnego, że pop właśnie poprzez swoją melodyczną trywialność jest tak popularny. Kamil Kowalczyk niby wziął to sobie do serca i pozbawił swoją sztukę jakichkolwiek kontrastów, które zbędnie rozpraszałyby uwagę słuchacza. „Nova” to istna esencja minimalizmu, który wydaje się być… zminimalizowany. Immanencja monotonii jednorodnych elementów stawia słuchaczowi nie lada wyzwanie, bo jeżeli skupimy swą uwagę przez wystarczający czas okazuje się, że ten monochromatyczny mechanizm przekazuje naprawdę prawdziwe emocje, a że forma jest taka, a nie inna i skrupulatnie wybija ekstrakt swojego brzmienia, wychodzi to naprawdę szczerze i czuć, że mamy do czynienia z czymś paradoksalnie autentycznym i oryginalnym.

Nie będę zagłębiał się w psychospołeczne analizy, bo to nie miejsce na takie dywagacje, a i wiedzy nie mam do tego wystarczającej. Wiem, że Kamil Kowalczyk stworzył coś, co przełamuje barierę i terminologię piękna, łącznie z przewrotem pewnych dla niej wartości. Konfrontacja homogenizacji z wielobarwnością okazała się potwierdzić, że w taki sposób muzyka też może być akceptowalna, a samym brzmieniem emocjonalnie rozstrajać zmysły człowieka. Może to muzyczny miraż, którego niedane mi było jeszcze spotkać. Może wszystko tak jak na albumie „Nova” jest tylko jawą, a może akceptacja takiej formy właściwie wynika z jej braku i konwersji dotychczasowych upodobań, które wydają się ubogim zalążkiem różnorodności w paradoksalnym pryzmacie powtarzalności. Prawda jest też taka, że owa abstrakcja, prędzej czy później, zostanie uznana za coś naprawdę wartościowego. Czy tak jest w rzeczywistości i czy „Nova” to już sztuka, czy jeszcze kicz? Wiem jedno – z tą płytą terminologię współczesnej muzyki przestała dzielić jakakolwiek granica.

KAMIL KOWALCZYK – NEBULA II