Kruk – Be4ore

●●●●●●●●○○

1. My Sinners  2. Last Second  3. Once My  4. Wings Of Dreams  5. Grey Leaf 6. My Morning Star 7. Farewell 8. Open Road  9. Timeline (instrumental) 10. Moja Dusza (bonus track) 11. Szary Liść (bonus track). DVD – 1. Now When You Cry 2. Otul swą ciszę 3. Rising Anger 4. W  zamyśleniu 5. Kameleon 6. It Will Not Come Back. Dodatkowo znajdziemy wywiady, raport ze studia oraz akustyczną improwizację

SKŁAD: Roman Kańtoch – wokal; Piotr Brzychcy – gitara; Michał Kuryś – klawisze; Krzysztof Nowak – bas; Dariusz Nawara – perkusja

PRODUKCJA: Michał Kuczera, Kuba Hyrja & Piotr Brzychcy – Mamamusic Studio & Maq Records

WYDANIE: 9 czerwca 2013 – Metal Mind Productions

www.kruk.art.pl

Najnowsza płyta zespołu Kruk zatytułowana została przekornie „Be4ore”. Przekornie, bo raczej brną przed siebie, aniżeli mieliby gdzieś wracać, choćby wspomnieniami. Fanów z pewnością ucieszy fakt, iż płyta wzbogacona jest również o bonusowy krążek DVD zawierający m.in. zapis koncertu z katowickiego Spodka, kiedy to Kruk poprzedzał legendarną formację Deep Purple. Poza tym znajdziemy tu wywiady, film dokumentalny, a także raport ze studia.

(…) dbamy o kult rocka, jednocześnie dając ludziom i sobie przyjemność. 

Cóż, to podobno najdojrzalszy krążek w całej twórczości Kruka: (…) a wszystko za sprawą doświadczenia, jakie zdobyliśmy i poziomu, na który udało nam się wzlecieć. Pięknie jest tworzyć nowy materiał ze świadomością, że jest on oczekiwany przez wielu ludzi. Komfortowo jest chwycić wenę i pisać utwory z myślą – teraz nasi fani nie pozwolą nam już spaść w nicość. Dziś te moje spostrzeżenia, ten spokój, który daje mi ta świadomość potwierdza się bezwzględnie.  (…) dbamy o kult rocka, jednocześnie dając ludziom i sobie przyjemność – powiedział Piotr Brzychcy.

Dla niektórych dziedzina hard rocka to wymarły już relikt. No bo wszystko, co miało być wymyślone, zostało już zrealizowane. Niemniej jednak Kruk z płyty na płytę wyraźnie zaznacza swoją obecność w tym kręgu. Mimo że nie porywają innowacjami, grają szczerze, z przekąsem do współczesnych realiów, a przede wszystkim z dużą świadomością rozwoju dzisiejszej muzyki. Dlatego wiekopomna konkurencja nie za bardzo ma tu znaczenie, bo ten zespół zaczyna żyć swoją własną legendą. Mimo że mija dopiero 10 lat od powstania tego polskiego majstersztyku, to ostatnia płyta stanowi bezapelacyjne potwierdzenie ich stabilnej jakości.

Zaczynają żyć swoją własną legendą. 

Z najnowszej płyty od pierwszych minut bije moc energetycznych riffów i jakże solidnego wykonania tych numerów,  chociaż sama produkcja  i mastering mogłyby być bardziej selektywne, co najbardziej przydałoby się w ostatnich – na szczęście – bonusowych utworach. Sama budowa jednak ten mały mankament nadrabia i zwraca na siebie głębszą uwagę, bo to nie są mainstreamowe aranże, ale rozbudowane pastelowe kompozycje, które rozwijają się i wiążą epicki charakter własnej koncepcji (My Sinners, Open Road). To już chyba znak rozpoznawczy tej formacji. Kruk zdecydowanie błyszczy dzięki swoim walorom technicznym, ale nie znaczy to, że zapomnieli o melodyce. Jeżeli szukamy czegoś lżejszego, z podmuchem muzycznej rozrywki à la Whitesnake czy Deep Purple, świetnie wprawimy się w nastrój, słuchając Grey Leaf, a jeśli złapie nas chandra, doskonałym tłem do naszych refleksji staną się bez zbędnego moralizowania liryczny Farewell czy świetny Wings of Dreams zakrawający również o pop rock i southern rock. Mi przypomina solową twórczość Joe Bonamassy czy też Steve’a Hogartha. Rzecz wyjątkowa, zwłaszcza że Kruk w takich klimatach nie praktykował.

Potrafią zadbać o gęsto rozsiane instrumentalizacje, które nie przynudzają i rosną w siłę dzięki wprawionej aranżacji.

Porządna dawka hard rocka nie ma racji bytu bez niezbędnego elementu, jakim jest gitara. Piotr Brzychcy potwierdza, że mimo bycia samoukiem, potrafi zadbać o gęsto rozsiane instrumentalizacje, które nie przynudzają i rosną w siłę dzięki wprawionej aranżacji (Timeline). Lider potwierdza swój artystyczny kunszt również dzięki solidności riffów i solówek (Once). Gra z dozgonną wdzięcznością ku chwale takich klasyków, jak Jimmy Page czy Ritchie Blackmore. Potrafi świetnie wiązać cięższe metalowe motywy z bardziej filigranowymi elementami rocka progresywnego. Cóż, na pewno żaden z powyższych artystów nie powstydziłby się konwencji, w jakiej trzyma nas Kruk. Dużo u nich rozpędzonych kombinacji, które zaczęły mi przypominać niedawno rozwiązaną supergrupę Black Country Communion (Last Second, My Morninig Star). Dużo w tych utworach również zabawy, którą słychać w inspiracji takich muzyków, jak Joe Satriani oraz Steve Vai. Dla przekornych moje skojarzenia popłynęły również do początków twórczości Annihilation z płyty „Set the World on Fire” (1993), ale Kruk to przede wszystkim czysty hard rock i wszyscy, którzy cenią choć trochę bardziej zabarwione progresywnością schematów twory, na pewno nie będą zawiedzeni rezultatem „Be4ore”.

Wzniecili nowego ducha tego gatunku.

Niezakrawaną jakość na pewno wprowadza też nowy wokalista, znacznie poszerzający brzmieniowy koloryt zespołu. Powiedziałbym, że tak jak James LaBrie w Dream Theater jest dzięki swojej oryginalnej barwie niezastąpiony, tak Roman Kańtoch jest dzięki swoim heavy-metalowym wokalom, które notabene przypominają te wspomnianego artysty, wkrótce może również stać się niezastąpiony nie tylko dzięki rozpiętości skali samego głosu, ale i dobrze artykułowanej dynamice, co czasem może wynieść również skojarzenia z Ronniem Jamesem Dio. Zresztą możecie porównać i usłyszeć nowego wokalistę w starym repertuarze, odtwarzając bonusowe DVD. Ja od siebie dodam tylko, że do tej maniery trzeba mieć jednak duży dystans, aby od razu ją zaakceptować, ale potem już jest tylko lepiej. Sekcja rytmiczna i bas to kolejne w żadnym wypadku niezrutynizowane narzędzia, z których muzycy starają się wyróżniać zakrapianą selektywnością i organicznością dynamiki. Jeżeli chodzi o klawisze, to widać, że duży wpływ na rozwój tego środka miały koncerty przed grupą Deep Purple, bo obecnie brzmią one i idą właśnie w stroną „purpurowych” klimatów.

Można powiedzieć, że wzniecili nowego ducha tego gatunku. Płyta różni się od innych, które wyszły spod skrzydeł tej formacji. Mi to nie przeszkadza. Powtarzalności nie lubię, a wszelkie zmiany cenię. Bez nich nie można się rozwinąć, a właśnie tak w moich oczach wygląda dzisiejszy Kruk. Może zmienił upierzenie, ale nadal prezentują te same emocje. Powiedziałbym, że uszlachetnił swoją wizję. Dojrzał do niej. Zwał jak zwał. Chociaż zaczął delikatnie skrzeczeć jak inne papugi, to nie wygląda na to, że z nimi kopulował. Nadal pozostał krukiem i kracze – a jakże – po swojemu!

KRUK – OPEN ROAD